środa, 30 grudnia 2009

29.XII.2009 Avatar

/kino/

Avatar.
Jestem pod dużym, naprawdę ogromnym wrażeniem. Zawsze doceniałam świeże pomysły i kreację, ale to co zobaczyłam w tym filmie przerosło moje oczekiwanie. Postprodukcja która ponoć trwała 2 lata jest majstersztykiem. Za kilka dni wybieram się ponownie, tym razem na IMAX-u docenić smaczki i niuanse, które zapewne umknęły mi w ogromie zdarzeń i wartkiej akcji.

Szacun, przez duże S.



















foto: net

wtorek, 29 grudnia 2009

28.XII.2009 Sny, złe sny

/mieszkanie/

Obudziłam się zmęczona koszmarem. Znów mam te chore sny :-( Po drugiej operacji osteotomii też przez pewien czas miałam koszmary związane z operacją, sny o tym, że jestem królikiem doświadczalnym, lekarze operują mnie, wkładając jakieś nowe zastosowania w biodra, zszywają "na okrętkę" i każą czołgać.. Nie mogę uwierzyć skąd to się brało. Dziś znów obudziłam się zmęczona i niewyspana. Z przerażeniem przypomniałam sobie szczegóły snu w którym miałam zaszyte w biodrach, pod bliznami, po obu stronach pająki - tarantule. Siedziały tam w środku i jeśli za dużo chodziłam gryzły mnie pod skórą. Szwy w prawej nodze pękły (faktycznie po operacji pękł mi jeden szew, nie pisałam o tym uznając że to błahostka) i tarantula "wysypała" się ze środka. Panicznie brzydziłam się ich i chciałam pozbyć kolejnych z lewej nogi. Obudziłam się tuż przed tym, zanim w śnie rozcięłabym sobie kuchennym nożem nogę, żeby wyrzucić ze środka tarantule. Boże! Skąd to się bierze!?

Wieczorem, w 15 dobie po operacji usunięcia śrub zdjęłam sobie szwy. Łącznie 4 szwy. 1 maleńki, drugi średni i 2 nawet spore. Poszło dosyć gładko. Tylko w jednym momencie, przy szwie w lewej nodze musiałam nieco rozerwać skórę, bo szew zdążył już wrosnąć w nią. Wiem, brzmi to chyba dość nieciekawie. Ale naprawdę nie było się czego bać. Oczywiście nic nie bolało.
W nagrodę po sprawnym "zabiegu" przygotowałam sobie wspaniałą kąpiel z książką i drinkiem. Uwielbiam wannę i kąpiele. Brakowało mi tego od czasu operacji jak diabli.

Znów po 1 w nocy. Czas spać. Boję się zasypiać. Wciąż mam w głowie pająki i to jak gryzą...
Jestem nienormalna. Chyba.
Spróbuję myśleć o czymś miłym. Psiaku, śniegu, siostrzenicy, książce którą piszę. Czymkolwiek.

















foto: net

piątek, 25 grudnia 2009

25.XII.2009 Rodzinnie, świątecznie

/dom rodzinny/

Jest spokojnie, rodzinnie, choć w małym gronie, wesoło i tak jak powinno być wśród najbliższych - serdecznie i ciepło. Monti pilnuje nas, żebyśmy nie wpadli na pomysł palenia w kominku. Nie lubi tego. Pierwszy raz z niczym się nie spieszymy, nie mieliśmy potrzeby dopinania wszystkiego na ostatni guzik. I to jest świetne. Zero stresu przedświątecznego = pełen luz podczas Świąt. Trochę żal, że za oknem zamiast bieli podmęczona jesienią trawa. Śnieg zdążył stopnieć przed Wigilią robić tylko przedsmak mroźnych, tak jak lubię Świąt.
Od 2 dni napalamy się z tatą na narty. Tata przez Gwiazdora został wyposażony w nową kurtkę narciarską; ja.... w kask! O tak, od najbliższych nart będę zakutą pałą ;-) Do tej pory przeciwna kaskom, wypada mi się zaprzyjaźnić z zgrabnym białym hełmem, którego obecność na mojej głowie pewnie skusi mnie na jeszcze śmielsze i szybsze szusy ;-) Szczerze? Nie mogę już się doczekać. Przeglądamy z tatą mapy, planujemy, obliczamy. Za 3 miesiące o tej porze będziemy zasuwać ile wlezie po boskich stokach Francji :-) To już postanowione. A najwspanialsze jest to, że tym razem w końcu jedziemy razem! Ja i tata! Nie mogę doczekać się wycisku na rehabilitacji. Już chciałabym pracować, przygotować się do tego czasu idealnie i pod każdym kątem.
I tak będzie!

Wesołości! Rodzinności! Dobrego nastroju i dużo odpoczynku :-)



















foto: net

środa, 23 grudnia 2009

23.XII.2009 Bez drzwi

/dom rodzinny/

Od 2 dni jestem już w świecie żywych! Tak. I to jest piękne! Głowa nie boli, toleruję światło i dźwięki! Jak każdy normalny człowiek! Jestem człowiekiem :-] A jednak ;-) Na nogi postawiły mnie wcześniej wspomniane leki i dużo, dużo kofeiny. Jedynym minusem był brak snu, ale za to nic nie bolało!
Po krótkim nacieszeniu się wybrankiem życia - było nam dane spędzić z sobą nie więcej niż w sumie ok. 28 godzin - ruszyłam w trasę do rodziców. Jako, że jeszcze 2 dni temu nie ufałam swojej głowie (i miałam ku temu spore podstawy) ustaliliśmy, że tata ofiarnie wyjedzie po mnie w poniedziałek w nocy, tak abym we wtorek wróciła z nim na Śląsk. No i wydawać by się mogło wszystko szło zgodnie z planem. Aż... no właśnie, niestety jest pewno "ale"... Pod Tomaszowem Mazowieckim zakochany a może w świątecznym amoku kierowca TIRa staranował nasz mały samochód.... w dodatku czeski kierowca :-/ Urwał nam drzwi. Po prostu. Jak w filmie. Do tej pory myślałam, ze sceny typu nadjeżdżający z tyłu samochód który uderza w otwarte drzwi samochodu i urywa je to tylko filmowa fikcja. Nie.. takie rzeczy zdarzają się naprawdę. Hm.. cóż by tu dodać? Może to, że 3/4 trasy przejechaliśmy z na wpół trzymającymi się (w głównej mierze dzięki pasom i hakom) drzwiami dygocząc z zimna. W domu byliśmy po północy. Dojechaliśmy w sam raz na urodziny mamy ;-)

Ach! Bez takich przygód życie było by strasznie nudne. Prawda?
Jesteśmy wszyscy razem i cali. I to jest cudowne.Obiecałam sobie i nam wszystkim, że nic nie popsuje nam Świąt. I tak będzie :-)

sobota, 19 grudnia 2009

19.XII.2009 Prochy

/mieszkanie/

Nafaszerowałam się prochami. Panadol extra (paracetamol+kofeina) + Aleve (NLPZ) + garść cukierków Copico. Działa. Od 4 godzin jestem "na chodzie" i wreszcie myślę. Na tyle jasno, że mogę pisać a nawet coś tam przeczytać. Nie wiele, bo ból głowy dalej się utrzymuje, ale to 1/5 tego co było. Pałam szczęściem. Lepiej też znoszę już światło. Pierwszy raz od kilku dni odważyłam się w świetle zerknąć w lustro - głównie po to aby sprawdzić czy nie rosną mi kły i nie jaśnieje skóra. Takie zmiany logicznie tłumaczyłyby samopoczucie. W sumie bycie wampirem nie byłoby takie złe. Mam na myśli "dobrego" wampira ;-) bo ponoć takie są.
Modlę się, żeby ten stan, ta możliwość działania tak jak robię to teraz utrzymała się już i nie zmieniała mnie w warzywo.
Nie będę przesadzać i rozpisywać się, bo mam jeszcze małą robótkę na forum a to i tak mój rekord przed ekranem w ciągu ostatniego tygodnia.
Jutro wraca moja druga połówka.. opalony i wyhasany narciarz ;-) Cieszę się. W sumie w ciągu ostatniego miesiąca spędziliśmy ze sobą chyba 4 dni. Tęskno człowiekowi :-)



 foto: net

środa, 16 grudnia 2009

16. VII. 2009 Zespół popunkcyjny

/mieszkanie/

Światłowstręt i rozsadzający ból głowy nie kwalifikują się w żadnym słownictwie naszego bogatego języka.
Warzywo.Nie dorodne i świeże jak z ogrodu mojej babci, a skapcaniałe i rozlazłe jak z wczorajszego rosołu. Warzywo .. do niczego. W skrócie. Nie tylko tak się czuję. Sądzę że tak właśnie wyglądam.

W prawej nodze puścił szew. Wyszło co nieco.. i według znaków na niebie powinnam udać się na ponowne szycie. Myśl o igłach i jakichkolwiek narzędziach w pobliżu mojej osoby napawa mnie wstrętem i staje się czymś nie do przejścia. Jestem w większości posiniaczona, na nadgarstku przez wenflon, na ramionach od zastrzyków domięśniowych, na brzuchu od zastrzyków z heparyny. Chyba zostanie jak jest.
To maks jaki udało mi się wstukać w klawisze, który przypłacę teraz lawiną w głowie.



















foto: net

wtorek, 15 grudnia 2009

15.XII.2009 Pokrojona

/mieszkanie/

Home.. wreszcie. U radiu chillout. Własna najwygodniejsze w świecie łóżko. Siostra gotująca rosół. 6 śrub na stole.
Wszystko pod kontrolą.
Pęka czacha, trzeba się położyć.
To wciąż moja pierwsza doba po operacji.


niedziela, 13 grudnia 2009

13.XII.2009 Komu w drogę...temu kopa!

/mieszkanie/

Praktycznie spakowana. Dywaguję czy wypada brać do szpitala szlafrok jaki mam, to znaczy krótki z granatowej satyny, czy nie brać w ogóle. Nie posiadam typowego misiowatego szlafroczka, które na ogół widzi się w szpitalach. Hm.. niby powinnam go mieć, bo na operację będę maszerowała pieszo przez cały szpital :-/ No niestety, tak to jest. W przypadku zabiegu "na górze" jak mawiają w otwockim szpitalu każdy chory musi "własnonożnie" przejść ową ścieżkę pod nóż.
Dalej czuję się nieprzygotowana. Powinnam wpaść jeszcze do sklepu po jakiś jogurt i paczkę mokrych chusteczek dla dzieci. Tym razem moja torba jest maleńka. Spakowałam minimum, planując, że we wtorek wieczorem będę już słuchała chilloutu na własnej domowej kanapie. Trzeba mieć jakieś plany przecież.
Wciąż nie mogę znaleźć swoich kul. Tomek pożyczył je koledze motocykliście, który po zaliczeniu pięknego fiflaka na jednym kole musiał mieć operowaną kostkę a potem przez 2 miesiące korzystał z moich czerwonych szczęśliwych kul. Ponoć obie w dobrym stanie wróciły do domu. Pytanie czyjego? Bo na 40 metrach na których przebywam ani słychu ani widu po nich.
Jest 15.00. Hm.. to idealna godzina na kilka ostatnich ostrych szusów na stoku przed zamknięciem wyciągów.... Tomasz ma to szczęście, że pewnie właśnie z nich korzysta. I pewnie dobrze mu idzie. Pierwszy raz beze mnie... Czasem dziwnie o tym myśleć. Aż nie mogę uwierzyć, że tak łatwo zdecydowałam - skalpel zamiast nart. Włochy.. Madonna... jest pewnie sporo śniegu... Łudzę się nadzieję, że "stara" noga, kiedy pozbędzie się już żelastwa pozwoli mi na bezbolesne (albo mniej bolesne) narty w słonecznym marcu.
Brać te kulasy do szpitala czy nie? Sama nie wiem. Eh, niby lepiej mieć je w samochodzie w razie potrzeby... Jeśli je znajdę - spakuję.
Zaplanowałam, że wyjeżdżam do Otwocka za godzinę.
Książka.. czy będę czytać? Chyba nie będzie nawet kiedy. Wczoraj skończyłam ze łzami na policzkach "Zieloną Milę". Nie mam koncepcji za co teraz się wziąć. Kapuściński czy coś innego Kinga?
Wezmę jednak laptop. Mam trochę pracy, może dziś wieczorem w szpitalu wykorzystam to czekanie i zrobię coś pożytecznego dla świata.

No to na razie. Wróce tu już z czystą biologią w stawach ;-)

piątek, 11 grudnia 2009

10.XII.2009 Czas na śruby

/Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny w Otwocku/

Tym razem, bez żadnego przygotowania, ani fizycznego ani psychicznego z marszu pojawiłam się przed godz. 10 w rejestracji na oddział IB otwockiego szpitala. Jadąc tam z przekonaniem, że nic mnie nie zaskoczy, że "ścieżkę zdrowia" (od rejestracji, przez rentgen, EKG, badanie, pobieranie krwi itd, itd) i każdego kogo dziś na niej spotkam znam na wylot - pomyliłam się! I jakże to odkrycie było odświeżające! Oto Pani Lodowa Góra, słynna moja Lodowa Góra jak nazwałam ją już na pierwszych kartach tego bloga, dziś na dzień dobry posłała mi promienny uśmiech! Ba! Podczas rejestracji żartowała przyjaźnie a na sam koniec pożegnała się życząc powodzenia i dużo zdrowia! Oniemiałam z wrażenia :-) A jednak! Pod skorupą lodu kryje się człowiek! Czy to nie budujące? :-)

Ze szpitala wyszłam późno, po dość długiej aczkolwiek sympatycznej i relaksującej rozmowie z moim operatorem, tuż przed godz. 17. Jak to zawsze bywa o mnie i moich biodrach rozmawialiśmy całe 5 minut ;-) Doszczętnie pochłonęła nas fundacja, plany i nasze wspólne wizje.

Z konkretów: zabieg usunięcia zespolenia po osteotomii wg. Ganza z obydwu stawów biodrowych - poniedziałek 14 grudnia 2009 godzina ok. 11.30. Jeśli wszystko będzie zgodnie z planem i na drugi dzień będę na tyle silna aby prowadzić samochód - wracam do domu. Podczas operacji mistrzowi skalpela będzie asystował mój bezcenny fizjoterapeuta i niezawodna a zaprawiona już w "operowaniu mnie" moja własna siostra.

I to na tyle rewelacji. Od kilku, kilkunastu dni walczę z organizmem i zmęczeniem. Zadaję sobie podstawowe pytanie czy przed operacją znajdę choć kilka godzina na odpoczynek? Na nicnierobienie? Jutro na pewno nie..

Czy na tym zakończy się mój remont...?



















foto: net

poniedziałek, 7 grudnia 2009

06.XII.2009 Maciej

/mieszkanie/

Mmmmmm.. jestem już u siebie. Wszędzie dobrze.. ale jak mówi stare porzekadło - najlepiej w domu :-) W swojej wannie, w swoim łóżku, z pokrewną duszą przy boku.

Mama wreszcie odetchnęła od wciskanych jej przeze mnie ziółek, soków buraczanych i siemienia lnianego :-) Przez ostatni weekend miała na głowie całą zwariowaną rodzinę wraz z moim kochanym urwisem - siostrzenicą Patką (jak sama na siebie mówi). Oh, było wesoło. Wesoło i męcząco. Mała jest za sprytna i za szybka jak dla mnie ;-). Zdecydowanie. Jak błyskawica ;-)

Cieszę się, że mama jest w dobrej kondycji. Wraca do sił, wraca do normalności :-)

A ja? Ja od jutra zasuwam dalej, tyle, że teraz trochę skupię się na samej sobie. Jutro ZUS, później Urząd Pracy, może w między czasie stacja krwiodawstwa i autotransfuzja.. zobaczymy.. W czwartek przyjęcie do szpitala.

Wczoraj w południe moim przyjaciołom urodził się syn :-) Świetny, duży i silny chłopak - Maciej. To wspaniałe :-) Kiedy tylko pomyślę o ich szczęśliwej, ledwo co powiększonej rodzince mam uśmiech dookoła głowy. Rośnij zdrowo Maciek! :-)




wtorek, 1 grudnia 2009

01.XII.2009 Na szybko, wciąż ze Śląska

/dom rodzinny/

Ale tan czas zasuwa! Już grudzień. Mam wrażenie, że jeszcze przedwczoraj latałam w sandałach...

Mama czuje sę coraz lepiej :-) Jest twardzielem - nic dodać nic ująć. Z każdym dniem po zabiegu jest silniejsza. Dobry humor jej dopisuje - jak zawsze! Cieszy mnie to więcej niż bardzo.

Z nowości - w końcu moje "dziecko" - Fundacja Bioderko została zarejestrowana w Krajowym Rejestrze Sądowym. W końcu! Trochę to trwało.. Teraz czuję, że zacznie się ostra robota. A doba ma tylko 24 godziny...
Będąc cały czas na Śląsku sporo zasuwam z naszą inwestycją. Powoli małymi krokami idziemy do przodu. Powoli.
Po "mikołaju" wracam w swoje cztery kąty. Mam nadzieję, że mama będzie już za tydzień w na tyle dobrej kondycji, że będę mogła już ją opuścić. Wracam, bo za 10 dni rozpoczynam kolejną drogę na stół operacyjny otwockiego szpitala. Mam nadzieję, chciałabym.. oby to już ostatni raz. Według planu - pozbywam się 6 śrub tkwiących w moich kościach. Przy okazji usuwania zespolenia chciałam aby nieco "pogrzebać" w prawym biodrze, może coś poprawić, podpiłować etc.. Może brzmi to dość dziwnie.. ale to szansa na pozbycie się bólu, choć częściowo ze "starej" nogi.
Ok, dość rozmyślań, trzeba usiąść nad tekstami na stronę www fundacji, rozpisać najbliższe akcje i zadania. A czas goni.



foto: net

czwartek, 26 listopada 2009

25.XI.2009 pół roku po Ganzu

/rodzinny dom/

Gdyby nie kochana współ-pacjentka z sali szpitalnej nigdy nie zorientowałabym się, że minęło pół roku od czasu przeprowadzonej na mojej drugiej już, tym razem lewej nodze osteotomii okołopanewkowej sposobem Ganza. Nie, nie dlatego, że wydaje mi się jakby to było wczoraj. Ale dlatego, że noga daje mi takie sygnały jakby było to dawno dawno temu. Sygnały? Powinnam powiedzieć raczej - ich zupełny brak. Niczego się nie domaga, nie wiem co to jest ból lewego biodra, nie wiem co oznacza w kontekście tej nogi problem ze spacerem, większym wysiłkiem etc. Nic. Święty spokój. Zawdzięczam to nie tylko fachowemu operatorowi i świetnemu rehabilitantowi, ale co chcę tu podkreślić świetną decyzją o szybkim zabiegu - zabiegu w momencie gdy nie zdążyło dojść w biodrze jeszcze do zwyrodnienia. Zabiegu który został przeprowadzony na biodrze które nie bolało, które z tytułu braku bólu i problemów nie zdarzyło nabyć złych nawyków i kompensacji. Tą decyzję na dzień dzisiejszy traktują jak najlepszą decyzję w życiu i dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do jej zaistnienia.

Nie będę tu komentować stanu i odczuć w kontekście drugiej, prawej nogi, operowanej już ponad rok temu... To inna historia. Historia, która niestety dla mnie się nie kończy. Ale o tym kiedy indziej.

Jeszcze raz dziękuję z całego serca Panie Jarosławie, dziękuję wspaniały Piotrze za świetną i ciężką pracę.

















foto: net

piątek, 20 listopada 2009

19.XI.2009 Jest dobrze

/dom rodzinny/

Jest dobrze :-) Mama jest wspaniałym twardzielem :-) Dziś maszerowała już szpitalnym korytarzem. Na jej buzi gościł uśmiech a moje serce rosło. Widok jej pogodnej twarzy zrzucił mi z ramion kilka dobrych ton smutku. Tak się cieszę :-)
Jedynie smutno było mi, że z powodu zagrożenia grypą nie moge jej normalnie odwiedzać. Jedynie na moment, w zasadzie przez drzwi na oddział. Jednak wierzę, że to nie potrwa długo, że w sobotę, niedzielę będzie już z nami w domu. Monti strasznie za nią tęskni. Piszczy i jest okropnie marudny. Widać jak brakuje mu mamy. Nam też :-)

Czas położyć zmęczone ganty spać. Oj tak... "stara noga" nie daje o sobie zapomnieć nawet na minutę..
Zaczynam powazniej myśleć nad jakimś bardziej zdecydowanym krokiem.. może kolejnej operacji... nie mówię tu o grudniowym wyjmowaniu śrub..
Dobranoc.














foto: net

wtorek, 17 listopada 2009

16.XI.2009 Yyyyyhhh

/gdzieś w biegu/

Rano 7. Myję zęby... Nie mam swojej ulubionej pasty :-/ Noc była jak u zająca na miedzy...Mój pies też kiepsko spał. Ja śniadanie, mama tylko łyk herbaty. W samochód. Szpital. Ponad godzinna kolejka na izbie przyjęć. Humory... średnio na jeża. Ja udaje że jest ok. Mama pewnie też... Potem oddział. Od razu wciskają człowieka w piżamę :-/ Trochę gestapowskie nawyki... Mnie przeganiają z kąta w kąt. Tu siąść nie wolno, tam też nie, stanąć .. ewentualnie na korytarzu.. momentami czuję się jak trędowata... Czekam, mama na badaniach, EKG, krew, temperatura... Czekam. Wokół pacjentki w piżamach, szlafrokach. Mama nie wytrzymała, zmieniła piżamę na dres. Pewnie, w piżamie człowiek od razu czuje się bardziej chory.
No i stało się, usiadłam na jakimś wolnym fotelu na korytarzu (moje prawe biodro krzyczało: "help, help!") i od razu dostałam zjebkę (przepraszam za słownictwo) od samego ordynatora oddziału. O co chodzi? Gdzie ja jestem? To obóz czy szpital?
Czas mija, czuję się coraz bardziej niechciana... nawet korytarz jest już kiepskim miejscem i ściągam wzrok każdej przechodzącej nim pielęgniarki. Ok, mama daje mi kopniaka i wysyła w pogoni za moimi obowiązkami. Uśmiecha się szeroko i mówi że poczyta teraz książkę a potem się zdrzemnie i o nic mam się nie kłopotać. Nie wierzę, ale na ramionach obowiązki coraz bardziej cisną... całuję mamę, obiecuję wpaść z obiadem (o ile bedzie mogła jeszcze jeść) i wychodzę.
Samochód, miasto, poczta, Urząd Miasta, Wydział Architektury, rozmowa, samochód, miasto, kolejna rozmowa, telefon za telefonem, miasto... telefon, rozmowa...negocjacje, nie jest dobrze telefon....
Jem pączka brudnymi od dokumentów i sterty kserokopii łapami. Marzę o kawie. Myślę nawet o tym żeby podjechać na McDrive i wziąć duża latte. Ale tylko myślę. Godzina 16. Siadam na pół godziny w biurze mamy. Rozmowa z sekretarką. Chwila błogiego oderwania się od rzeczywistości. Pędem do domu. Odbieram maile (nie odpisuje, na to nie mam czasu), podgrzewam rosół, pakuje świeżo upieczony chlebek, serek, jabłka.. inne... buty na zmianę do szpitala. Auto. Szpital. Po raz pierwszy od długiego czasu parkując pozwoliłam sobie zaparkować na tzw. miejscu "bmx" (tak, właśnie tak nazywam te miejsca...) Mam kartę parkingową inwalidy... korzystam wtedy kiedy muszę. Musiałam.. Zmiana butów, toboły na ramię, pędem na 4 piętro. Czas odwiedzin jest tylko do 18. Potem wygonią mnie bez skrupułów. Wpadam do pokoju nr 304. Mama wita mnie z promiennym uśmiechem. To wynagradza wszystko. Jej sala w czasie tych kilku godzin z pustych łóżek zmieniła się w tętniący oddechami i chrapaniem pełny pokój pacjentek. Mama zjada gorący rosół. Ja smaruję jej chlebek. Koniec końców sama go zjadam - tyle nawiozłam mamie zupy, że nic innego już nie dała rady schrupać. Rozmowa, śmiechy, żarty. Mówi: "Nie jest źle.To tylko kilka dni". Uśmiecham się i mówię: "Racja". Termin operacji przesunęli mamie na środę. Jeszcze jeden dzień czekania.. Kiedy mnie nie było pochłonęła 1/4 grubaśnego tomu książki. To dobrze. Czyta, zajmuje myśli. Godzina 18. Mama wygania mnie do domu. Prosi żeby odpoczęła. Mówię, że właśnie tak będzie. Wychodzę.
Dom, pędem rozpalić ogień w piecu centralnym... kiedyś nauczył mnie tego mój wspaniały ŚP. dziadek. Pamiętałam...Kaloryfery coraz cieplejsze. Szybko, obiad. Ziemniaki, buraczki, zaraz wróci tata.... po 12 godzinach pracy :-( zmordowany jak pies. Pędem! Zdążyłam. Stawiając gorący obiad przez tatą przypomniałam sobie jaka jestem głodna. Nie jadłam dziś nic ciepłego. Zjadamy kotleta na pół (na szczęście jest duży :-) ) Opiekane ziemniaczki są jak niebo w gębie. Buraczki! Mmm. Oh, jak dobrze.
Chwila oddechu. Nie odmówię sobie obejrzenia z tatą filmu w TV... choć obowiązki i świadomość świecącego się w innym pokoju ekranu laptopa nie daje się zrelaksować. Telefon do mamy. Powoli idzie już spać. Jest w połowie książki. Koniec filmu. Ja do laptopa. Jeszcze kilka maili, plan na jutro...Godzina.. po północy.
Monti? Gdzie jesteś? Śpisz już maluszku? Tak. Pewnie chrapie w moim łóżku, albo walizce z ubraniami ;-) Ja też powinnam. Idę do Ciebie.
Jutro znów kolejny dzień.
:)

sobota, 14 listopada 2009

14.XI.2009 Złożony!

/mieszkanie/

Znów noc, znów koło 1 w nocy. Dziś jednak nie pracuję.Pierwszy dzień od długiego czasu odpoczywam i śpię. Tak, śpię kiedy tylko mam na to ochotę. Odsypiam wszystkie zarwane noce. Spałam dziś niemal do południa, później także od 18 do 21. Teraz jestem tak wyspana, że musiałam wyładować siły na zmianie kół i klocków hamulcowych w samochodzie. A czemu odpoczywam i oddycham spokojniej? Bo wniosek o dotacje unijne złożony! Kosztowało nas to niemało czasu, nerwów i zdrowia. Czwartkowy wieczór był istnym koszmarem. Długo będę go pamiętała...Gdyby nie mój partner, jego stoicki spokój w każdej sytuacji, opanowanie i trzeźwe myślenie zwariowałabym z pewnością... W czwartek poszłam spać o 5.30 rano, o 10 wpychałam już wniosek na stacji PKP w pociągu relacji Warszawa Wschodnia -  Katowice. Resztą, ofiarnym dostarczeniem go do celu w Chorzowie, zajął się mój niezawodny tata.
W tej edycji złożono ponad 1500 wniosków (!) to porażająca ilość. Unia przeznacza na te działania 12 mln złotych.... a wnioskodawcy łącznie wnioskowali o 400 mln.... heh, ktoś mógłby powiedzieć, że mamy takie szanse jak Hitler w '45, ale ja wierzę do końca.
Teraz, od poniedziałku czeka nas kolejna praca związana z inwestycją, gruntem i projektowaniem. Nie siadamy na laurach, to wciąż początek, wciąż punkt zero.

Jutro po południu ruszam na Śląsk. Pobędę tam ok 3 tygodni. Ten czas będzie przede wszystkim skupiony na mamie. Będe staraćsię ze wszytkich sił, aby wspierać i pomagać jej w tym niełatwym momencie. Czy dam radę choć w ułamku tak dobrze zaopiekować się nią jak ona zrobiła to w trakcie i po moich operacjach? W opiece nad drugim człowiekiem, trosce i empatii nie dorastam mojej mamie do pięt. Ale bardzo będę się starać...
W niedzielę, dzień przed przyjęciem do szpitala zabeiram ją na wycieczkę. Mój plan nie jest jeszcze do końca skrystalizowany, zalezy też w głónej mierze od samopoczucia mamy, ale planuję zabrać ją w jej ulubione miejsce, na szczycie pięknej góry... na razie nie zdradzę gdzie ;-) To będzie miły i wesoły dzień. Jeśli się uda zabiorę ją też na masaż, pyszną kolację i nie dam zamartwiać się i myśleć o to co przed nami. Amoże wrecz przeciwnie? Zaplanujemy co będzie potem - a konkretniej gdzie pojedziemy i co będziemy fajnego robiły już po wszystkim. Może na wiosnę wybierzemy się z mamą i siostrą na babski wypad? Może Grecja? Albo Rzym? To byłoby cudowne! :-)













foto: net

poniedziałek, 9 listopada 2009

09.XI.2009 Wnioskowanie

/mieszkanie/

Jest druga w nocy. Jestem ledwo ciepła. Krzyż wyje z bólu i parzy jak meduza! Biodro.. ach, lepiej.. lepiej nie gadać! Czacha pęka. Od kilku godzin siedzę w papierzyskach, we wniosku o dotacje unijne. Napisałam od kilku godzin? Poprawka - od kilku dni. Może kilkunastu jeśli liczyć bieganinę po urzędach w zeszłym tygodniu i wcześniej. Matko. Czy kiedyś żaliłam się na papierkologię w trakcie rejestrowania fundacji w KRS? Tak? Heh, wolne żarty. Tamto było pryszczem! Teraz dostaję dopiero łomot!
Jeszcze do 12 listopada... Muszę mieć siły i nie dać ponieść się nerwom. A nerwy są ogromne. Stres i deadline na karku.A wszystko na wariata. Co dzień kłótnia z Tomaszem :-( ... z przemęczenia, ze strachu, że coś zawalimy, że nie zdążymy, że jeden mały drobiazg rozsypia całą misterną układankę i cały ogrom pracy weźmie w łeb!
12. XI. składam dwa ogromne segregatory z toną papierów w Chorzowie i... czekam.... czekam na werdykt. Oby pomyślny! Do 12.XI. będę nadal wyjęta z życia...

A później.. Hm... później zostanę na Śląsku. Pobędę rodziców. Nie, to nie będą wakacje...
Będę się opiekować mamą. Tak, życia czasem płata figle, o ile można w ogóle tak powiedzieć. Tym razem niestety mama idzie pod nóż.. :-( Już za tydzień będzie operowana... Wiele bym dała za to aby role się odwróciły...
Tak bardzo się o nią boję.. I tak bardzo staram się to przed nią ukryć.














foto: net

czwartek, 5 listopada 2009

05.XI.2009 Już listopad?

/w biegu/

Jestem już u siebie. Wróciłam na tydzień z wojarzy ;-) Właśnie zbieram manatki i zasuwam do sądu dopełnić formalności związanych z fundacją... oby po raz ostatni.
Później salej, na AWF. Przeprowadzam dziś wywiad z dr Alicją Długołęcką na temat seksulaności a może aseksulaności pacjentów borykających się z chorobami stawów biodrowych.
Biegnę, mały make-up, coś na grzbiet - zimno jest, brrrr, i do auta.
Jak zdobędę kilka wolnych minut nastukam więcej. Tyle się dzieje!
Kątem oka jedynie nadążam podziwiać kolorową jesień którą tak kocham.

PS. bioderka współpracują ;-) Ale ciiiiiiiii.. kiedy tylko pochwalę zawsze dostanę łomot, wiec cichoooo. 


sobota, 31 października 2009

31.X.2009 Rogale w drodze

/Poznań/

Ostatnim tydzień w szaleńczym tempie i ogromie pracy strzelił jak z bicza. Byłam na Śląsku. Czy będąc u rodziców odpoczywałam? Haha, nie, jasne, że nie, ale owszem, fragmentarycznie nacieszyłam się ich obecnością. Dziś od kilku godzin jestem w Poznaniu, a za 30 minut wyjeżdżam do Szczecina. Tak będzie aż do 12 listopada. Potem może troszkę odsapnę. Może...
Plusem pobytu w Poznaniu (jutro znów tu będę) są przepyszne rogale marcińskie! Mniami! To coś, czemu nie potrafię się oprzeć :)
W drogę!















foto: net

/Poznań/
Godz. 20.00.  Wróciłam znów do Poznania. Jutro szykuje się w miarę normalniejszy dzień, przynajmniej pół dnia jesr sznasa, że posiedzę w ciepłym domu zamiest sterczeć w samochodzie, jak to robię od tygodnia.

poniedziałek, 26 października 2009

26.X.2009. Działania

/rodzinny dom/

Najciekawsze jest to, że wszycy znajomi odkąd wiedzą, że jestem u rodziców życzą mi w smsach, mailach czy telefonach wypoczynku, złapania oddechu, błogiego spędzania czasu z rodzinką itd. Hah, póki co to moje tzw. pobożne życzenia. Jak narazie zasuwam jak mały samochodzik realizując to po co głównie tu przyjechałam. I nie ma w tym nic z wypoczynku ;-) Ale jak wywiążę się z wszystkich zadań to i owszem - nie podaruję sobie ciepłej sauny w któryś wieczór.
Od kilku dni nie "opiekuję się" forum i nie mam czasu pracować nad fundacją. Ale wszystko zostawiłam w dobrych rękach "moich ludzi" :-) Tych, którym zależy tak samo bardzo jak mi, więc jestem spokojna.

czwartek, 22 października 2009

22.X.2009 Komu w drogę ...

/mieszkanie/

Gdzie buty? Gdzie żakiet? Spodnie, drugie spodnie.. matko, a może zacznę w końcu chodzić w spódnicach? Gdzie prostownica do włosów? Kolczyki, apaszka... Żelazko, wyprasować, spakować, nie zapomnieć, dołożyć, telefon!!
Waliza pęka w szwach, choć jadę tylko na 3 dni. Ale lepiej spakować i mieć niż później żałować, że czegoś się nie ma. Rzeczy Tomka, też muszę go ogarnąć.. przynajmniej trochę.. bo zawsze czegoś zapomina. szybki obiad, aaaa, jeszcze słoiczek miodu z bukowskiej pasieki dla rodziców i butelka budapesztańskiego wina (jeszcze z wyjazdu Tomka na F1)! Pewnie się ucieszą z drobiazgów :-)
Ach! Pędzę!
Już 19.00!
Wyjeżdżam!




















foto:net

poniedziałek, 19 października 2009

19.X.2009 2 w nocy a tu nie chce się spać..

Ależ ja zaniedbuję Dziennik! No aż trudno w to uwierzyć! Ale coraz ciężej pogodzić mi pisanie Dziennika z trzymaniem w ryzach i prowadzeniem Forum, z budowaniem strony www Fundacji Bioderko a co za tym idzie z tysiącem innych zadań, który tyczą się fundacji. Poza tym, rzecz jasna każdego dnia walczę aby zarobić na mojego nietaniego rehabilitanta ;-)
Jutro dostane od niego lanie.Przez ostatni tydzień obijałam się - pod względem ćwiczeń naturalnie. Jestem zdecydowanie jego najgorszą z najgorszych pacjentów ;-) Miałam zameldować się jutro u niego z kijami do Nordic Walkingu. A tymczasem.. nie kupiłam ich ciągle!
Matko, już prawie 2 w nocy! Kompletnie poprzestawiał mi się zegar biologiczny. Śpię w dzień, żyję w nocy. o 10 rano jestem nieprzytomna.
Z rana napiszę do profesora Czubaka, mam plan aby zoperował mnie jak najszybciej, jak się da to jeszcze teraz, w listopadzie. Mam na myśli wyjęcie śrub. Nie będzie nic z grudniowych nart. Długo by gadać czemu, jest ku temu kilka powodów. Więc trzeba tak pokierować sprawą aby poszusować w marcu- eh! to zdecydowanie najlepszy termin. Ale musiałabym już teraz pozbyć się śrub, aby kości zdążyły się zalać...Główka pracuje. Tymczasem mam termin na luty... Chętnie oddam go komuś w zamian za termin na już :-)














foto: net

poniedziałek, 12 października 2009

12.X.2009. Długa noc

/mieszkanie/

To była jednak bardzo długa noc. Początkowo planowaliśmy holować samochód do Poznania, ale wynikowo holowaliśmy się aż do Warszawy! Do domu weszłam po 4 rano. Biodra i kręgosłup wyły z bólu i zmęczenia. W trakcie holowania, a każda godziną linka holownicza przede mną skracała mi się w oczach. Mimo, że po 4 z radością rzuciłam się w świeżą pościel własnego łóżka, walczyłam jeszcze z organizmem o sen. Czasem, ból nie idzie w parze z zasypianiem :-/ Wstałam nieprzytomna  o godzinie 10. Popędziłam na rehabilitację gdzie Piotr przez godzinę składał mnie w jedną działającą całość a potem zabrałam 2 najlepszych pod słońcem fizjoterapeutów do otwockiego szpitala na operację osteotomii okołopanewkowej sposobem Ganza. To wielki krok w stronę wypracowania porozumienia między lekarzami a rehabilitantami. Jestem bardzo szczęśliwa, że mieli okazję asystować profesorowi Jarosławowi Czubakowi podczas jego pracy.

Teraz, po 20.00 jestem już tak zmęczona, ze ledwo trafiam w odpowiednie klawisze laptopa. Ale ja i tak jestem szczęściarą, jestem w ciepłym domu i zaraz pójdę spać, a mój Tomek w grażu rozbiera silnik :-(















foto: net

niedziela, 11 października 2009

11.X.2009 Autostrada

/autostrada/

Stoję. Stoimy. Mam lekkie déjà vu.... Jest zimno, coraz bardziej zimno. Jest późno, no, jeszcze nie noc, ale mam w perspektywie jeszcze z godzinkę bezradnego stania. Na zimno nic nie da się poradzić, nie mogę uruchomić silnika, żeby ogrzewanie przyjemnie rozgrzało moje graciki... Stoję już ponad godzinę. Czy to czegoś nie przypomina? Podpowiem - samochód ten sam ;-) No cóż, życie czasem zatacza krąg a historia lubi się powtarzać. Nie dalej jak w marcu spędziłam ponad dwadzieścia parę godzin na autostradzie wśród niekończących się przygód z samochodami. Mam nadzieję, ze ta "przygoda" skończy się już lada moment. BMW z turbiną i w automacie potrafi zafundować niemałe wrażenia... w najmniej oczekiwanym momencie. Jutro o 12 mam juz być na Ursynowie w Warszawie, przed 15 w otwockim szpitalu - to ważne. Póki co tkwię pod Poznaniem w szczerym polu ;-) czekając na lawetę? Hol? Eh....
Bywa....
Wszystko wygląda na to, że ta noc spędzę jeszcze w Poznaniu, a co będzie jutro? Zobaczymy jutro. Nie dalej niż wczoraj narzekałam na nudę i szarzyznę - hahaha! No to mam gratisa! Fajowo, co?















foto: net

środa, 7 października 2009

07.X.2009. Opłata uiszczona

/miasto/

Pojechałam, z a p a r k o w a ł a m, wpłaciłam "haracz", uśmiechnęłam się na lewo i prawo do każdego z urzędników, wypiłam pyszną i słodką kawę, zdjęłam dach w maździe i wróciłam do domu.

Do 2 tygodni Fundacja Bioderko będzie zarejestrowana.















foto: net

wtorek, 6 października 2009

06.X.2009 Wartościowanie?

/wnętrze samochodu/

Siedzę już od.. po prostu długo i nie wiem co z sobą zrobić. Bywało różnie, lepiej, gorzej, kiepsko, dziś jest fatalnie/ Fatalnie, czy to w ogóle słowo na miejscu? Czy oddaje to jak się czuje? Nie. zdecydowanie. Nie bombardują mnie tysiące myśli, nie walczę z niczym w mojej głowie, bo nic tam nie ma.
Wczoraj miałam jeszcze zapał i mnóstwo energii do realizowania planu za planem. Dziś, kiedy wstałam coś pękło. Od startu poczułam, że coś jest nie tak. Nawet śniadanie jadłam bez przekonania, iż to słuszna czynność. Dzisiejszy dzień zaplanowałam dość skrupulatnie. Śniadanie, kilka maili, poczta, bank... Krajowy Rejestr Sądowy.. Tak. Dziś planowałam dokończyć to co niedokończone.Wpłacić haracz tysiąca złotych w zamian za zarejestrowanie Fundacji Bioderko. Mówię haracz, bo ciągle nie mogę pogodzić się z tym, że nawet taka organizacja jak Fundacja, która startuje z kilkoma groszami za to z doniosłymi planami i ideami musi wyszarpać się na niemałe opłaty sądowe. Ale skoro powiedziało się "a" trzeba i powiedzieć "b". Pojechałam do banku, wyjęłam ostatki, które tam tkwiły i z grymasem na twarzy ruszyłam Wisłostradą do celu. Nie czułam, że robię coś na co czekałam od dawna. Nie potrafiłam się cieszyć. Pytałam sama siebie czy nie porywam się z motyką na słońce? Czy ja w ogóle się nadaje aby dalej w to brnąć? Jak zacząć, co robić aby w końcu to na co na razie tylko łożę zaczęło na siebie pracować? Co zrobię, kiedy fundacja zaczynie już prawnie żyć? Jak znajdę na to wszystko czas? Jechałam, rozmyślałam ale mimo wszystko jechałam aby zapiąć przysłowiowy ostatni guzik.
Dojechałam... Nie, to nie koniec.
Zwyczajnie chciałam zaparkować. Umieścić mój samochód gdziekolwiek, wyjść, wejść do budynku, odstać swoje w kolejce, wpłacić ciążącą mi w torbie sumę i mieć to z głowy. Mijał czas a ja kręciłam się szukając miejsca parkingowego. 2 metrów, w których zdołam zatrzymać i zostawić samochód. Z upływem minut, kiedy krążyłam wogół sądu po podziurawionych, zapchanych samochodami co do wolnego centymetra uliczkach moje rozmyślania sukcesywnie zmieniły się w wściekłość, wściekłość w  rozżalenie, gorycz, poczucie bezsilności, beznadziejność.. mogłabym wymieniać jeszcze długo, nazbyt długo.. Nie zaparkowałam. Nie mogłam w to uwierzyć ale poddałam się. Z tak błahego powodu poddałam się i odjechałam. Jak ostatni beznadziejny słaby mięczak jechałam spowrotem i płakałam. Nad sobą? Swoim niezdecydowaniem? Nad tym, iż nie wiem co powinnam robić? Nad własną słabością? Napewno tak. Nad wszystkim po kolei i po trochu.
Nic już później nie było tak jak powinno. Zresztą od samego rana nie było więc na co tu liczyć...
Tak, jestem rozbita. Kompletnie. Nie wiem co z sobą zrobić. Wrócić do tego co robiłam 1,5 roku temu? Produkować filmy, bawić się w reklamy i znowu zapomnieć o kłopotach finansowych a tym samym użerać się pracując "na kogoś" czego nie potrafię na dłuższą metę? Rzucić to w diabły jak planowałam i zająć się w 100 % Fundacją i forum -czymś co na razie rujnuje moją kieszeń ale daje dużo radości? Czekać cierpliwie pół roku, może rok, aż ruszymy z Tomaszem z własnym biznesem? To za długo trwa... Jestem rozbita, rozdarta pomiędzy decyzje, które co gorsze dotyczą finansów. Ciężko nawet wziąć pełen oddech.. Powrót do filmu, w którym się realizowałam..lubiłam to, nie zaprzeczę.. wyklucza poświęcenie się Fundacji. Wiem o tym... to za mocno angażuje i pożera. Dlaczego w życiu tak bardzo potrzebne są człowiekowi pieniądze? Brzydzę się tym.
Jak mogłam nie móc zaparkować? Jak mogło tak bardzo mnie to uderzyć i rozmontować na długie godziny? A może dni...? Nie! Nie!.. naprawdę jestem do kitu..














 

foto: net

sobota, 3 października 2009

02.X.2009. Rok, minął rok....

/mieszkanie/

Chwilka zadumy. Dziś mija rok odkąd skrobię i przelewam myśli w Dzienniku. Zastanawiam się czy warto?  Czy wszystkie godziny, dni, miesiące spędzone napisaniu, zerkaniu tu i analizowaniu własnych zamiarów, tego co się stało, albo tego co będzie miało miejsce miało sens? Czy coś wniosło w moje albo czyjeś życie? Pisanie na pewno dawało mi dużo radochy. Czasem "wylanie" tego co we mnie tkwiło, własnych smutków, a czasem radości było jak swego rodzaju oczyszczenie, zamykanie poszczególnych rozdziałów, przyjście na kolejny level :-) Nie żałuję żadnej chwili spędzonej z blogiem. Swego rodzaju był to jakiś sposób na życie, na radzenie sobie ze stresem i nie łatwym czasem przed i po operacjach.

Teraz jestem już na prostej.. tak przynajmniej myślę ;-) Czeka mnie jeszcze tylko jedna operacja wyjęcia z ciała 6 śrub. Pytam sama siebie - czy jest jeszcze jakiś powód aby pisać dalej? Czy dalsze prowadzenie Dziennika wniesie coś pozytywnego i zwyczajnie ma sens? Pojawia się też drugie pytanie... czy znajdę inny sposób na wyrażenie samej siebie nie pisząc? Sposób na rozwiązywanie swoich kłopotów, godzenie się z samą sobą, sposób na dialog, który stał się dla mnie czymś codziennym?

piątek, 2 października 2009

01.X.2009 XX-lecie Mazdy MX5 fotorelacja

/lotnisko Bemowo/

Obiecanki cacanki... nie, no musiałam w końcu zamieścić kilka naprawdę pięknych fotek ze zlotu mazd MX5. Tak, MX5 ma już XX lat! Z tej okazji Mazda przygotowała wspaniałą imprezę na Bemowie. Był honorowy przejazd MX5 przez całą Warszawę, powitanie na bemowskim lotnisku, każdy z posiadaczy otrzymał welcomepack w którym roiło się od cukierków mazdy, były czapeczki, koszulki i inne gadżety. Były wyścigi na 1/4mili, konkurs wiraży, czyli naszpikowana zakrętami rozeta, konkurs na najbardziej dopieszczony samochód zlotu. Oj, działo się! Razem z nami było 200 Mx5! Do wyboru, do koloru - dosłownie. Były wszystkie możliwe modele, od NA, przez NB, NBFL, wraz z najnowszym NC. Piękny widok. Wszystkie wyczyszczone i dopieszczone na ten wielki dzień - ich święto :-)
Nie ukrywam, że i ja dzień a raczej noc wcześniej zginałam krzyż i stękałam w garażu polerując chromowany bagażnik, czerniąc opony, i chuchając na szybki ;-) Tak, tak, jak być zboczonym to na całego! Prezentowała się fenomenalnie! A jej oryginalny czerwony 16-letni kolor wprawiał mnie w niemałą dumę :-) Ach, było naprawdę pięknie. Ale co tu dużo gadać. Chyba najtrafniej oddają to zdjęcia. Celowo zostawiam duże, duże zdjęcia (możliwość pobrania), dla tych, którzy tak jak ja lubią nacieszyć oczy :-)

Tak, to już XX lat :-)

Niekończący się sznur kolorów! 200 mx5 mknie przez miasto!



W stylu retro :-) Pięknie!

Czy ich pupki nie sa piękne?



Też szukam takiej walizy! Bagażnik terto mam więc, aż grzech nie wrzucić mu czasem czegoś!

Każdy latał poniędzy mazdami zerkając co tam która ma pod maską,
jakie wyposażenie, jakie gażety! Ach ta ciekawość! :-)




No i były hostessy! A jak! przecież w większości użytkownikami MX5 sa Panowie ;-) Kto by pomyslał... :-)


Robi wrażenie, prawda?


Hostessy, hostessy, hostessy. I jeszcze więcej hostess ;-)


Na zlot przyjachały też inne cacka - tutaj Cobra! Przepiękna!


To lubimy!

Oj czasem było głośno

Wyścig MX5 na 1/4 mili

Mmmmmm...


foto: większość z forum mx5.pl

Nieźle, co? :-)

niedziela, 27 września 2009

27.IX.2009 MAZDA MX-5 Rulezzzzz!

/lotnisko Bemowo/

XX-lecie Mazdy MX-5! Działo się! Było gorąco! 200 Mx-5 z całej Polski w jednym szyku! Wspaniały widok, wspaniałe uczucie móc być częścią tej wyjątkowej społeczności :-)
Dziś już padam ze zmęczenia. To był dzień pełen wrażeń. Jutro postaram się zamieścić pełniejszą relację ze zdjęciami.


foto:net

piątek, 25 września 2009

25.IX.2009 4 miesiace po Ganzu? Znowu?

/mieszkanie/

Czy nadszedł czas na jakieś podsumowanie? Tak? Bo niby dziś mijają 4 miesiące po mojej drugiej osteotomii? Ano. Minęły. Pioruńsko szybko. Dobrze, będzie skrótowo.
Właśnie przeczytałam sobie w własnym archiwum bloga jak to było 4 miesiące "po" w przypadku prawej "starej" jak ją nazywam nogi. Eheh..., czytając uśmiechnęłam się. Byłam wtedy taka ostrożna, zapobiegliwa, roztropna! Gdzie się podziała ta dziewczyna, która zanim zrobiła coś głupiego konsultowała to z lekarzem czy fizjoterapeutą?? Hm.. po operacji prawej nogi, 4 miesiące po potrafiłam bez bólu tej nogi przejść ok 400 metrów. Teraz, 4 miesiące "po" potrafię bez bólu w nowooperowanej nodze (lewej) przejść kilometr. Jest jedno "ale" zanim go przejdę dostaję bólowy łomot od "starej" prawej nogi. Coś za coś. Ta noga jak widać zawsze była do kitu... Owe 4 miesiące rehabilitacji spędziłam rehabilitując nie operowaną nogę, ale nogę która była pod nożem rok temu. Z nowooperowaną nie miałam żadnych kłopotów. Aż trudno mi to zrozumieć, pojąć, że tak łatwo, sprawnie, bez komplikacji.. Ale jak już napisałam wyżej - coś za coś :-) Mam spokój i prościznę z lewą nogą - muszę mieć kłopot z drugą :-) Równowaga w przyrodzie musi być zachowana! A jak!

Wracając do nogi, której powinnam poświęcić trochę więcej czasu ale ona tego ode mnie nie wymaga (dziękuję, ci kochana) - jedyne co sprawia że czasem przypomnę sobie iż była ona jednak operowana to:
1) czasem w leżeniu na brzuchu gniecie mnie gdzieś tam śruba
2) po dłuższym dystansie piechotą dla wprawnego oka uwidacznia się jeszcze nieco objaw Trendelenburga
3) boczna część uda (tam gdzie biegnie nerw boczny uda) jest jeszcze nieprzyjemna w dotyku (przede wszystkim podczas masażu tej strefy).

Ot i tyle. Bólu nie ma. Nie ma bo i nie było. Na operację szłam bez bólu w lewej nodze. W świetnym czasie. Zanim biodro zdążyło boleć, zanim zwyrodnienie zaatakowało staw, zanim skrzywiłam podczas kompensacji kolano. To była bardzo dobra decyzja. Najlepsza w moim życiu. Jedyne czego żałuję patrząc wstecz, to że nie miałam takiej szansy z prawą nogą.... Gdybym kilka lat wcześniej... Gdybym. Ale trzeba cieszyć się tym co się ma! A mam dużo. Naprawdę sporo. Czy jestem w życiu szczęśliwa? Tak :-) Bez dwóch zdań. Rzadko o tym komukolwiek mówię, ale moje życie sprawia mi radochę. Robię wspaniałe rzeczy, rzeczy, które kocham, przebywam wśród cudownych ludzi, realizuję się. A to, że czasem boli.. i cóż! Każdego coś tam czasem boli. Przynajmniej nie zaskakuje mnie ten ból bo znam go na wylot :-) Chyba się już skumplowlaiśmy.

Tak, jestem szczęśliwa.
Dziękuję wszystkim, którzy sprawiają, że mogę to powiedzieć!


foto: net

czwartek, 24 września 2009

24.IX.2009 Tyle dzisiaj, tyle się dzisiaj stało

Jestem taka, jestem taka zmęczona
Bolą mnie ręce, boli mnie cała głowa

Tyle dzisiaj, tyle się dzisiaj stało
Boli mnie serce, boli mnie całe ciało

Paranoja jest goła

Dzień się skończył

Na księżyc patrzę jak pies

Stopień po stopniu, na metalową wieżę wspinam się

Rosa pokrywa, rosa pokrywa ciało

Tyle się dzisiaj, tyle się dzisiaj stało


Paranoja jest goła


Maanam

Jeździłam na motorze (złamałam zakaz). Imprezowałam. Malowałam mieszkanie. Budowałam www. Tańczyłam. Szalałam nocą po mieście kabrioletem. Chorowałam. Grałam na gitarze. Pracowałam. Pracowałam więcej. Pisałam. Pisałam. Pisałam. Myłam okna. Napalałam się.. na narty jak zwykle. Spałam w lesie. Śpiewałam. Pobiłam rekord czasu w wymuszonej na mnie rozmowie telefonicznej. Negocjowałam. Upiekłam chleb. Tęskniłam. Ćwiczyłam. Odwiedziłam rodzinę. Czytałam książkę. Nie spałam. Myślałam, myślałam, myślałam. Widziałam lisa. Modliłam się. Szorowałam furę. Odkrywałam wirtualnie Wyspy polinezyjskie... i znowu się napaliłam. Śniłam o wampirach. Malowałam paznokcie. Opiekowałam się siostrzenicą. Płakałam. Zbierałam grzyby. Dźwigałam potwornie ciężkie zderzaki do autobusów. Spędzałam czas z backpackers'ami. Łamałam zasady.

Jestem taka, jestem taka zmęczona
Bolą mnie ręce, boli mnie cała głowa

Tyle dzisiaj, tyle się dzisiaj stało

Boli mnie serce, boli mnie całe ciało ....



foto: net. Salvador Dali