środa, 30 grudnia 2009

29.XII.2009 Avatar

/kino/

Avatar.
Jestem pod dużym, naprawdę ogromnym wrażeniem. Zawsze doceniałam świeże pomysły i kreację, ale to co zobaczyłam w tym filmie przerosło moje oczekiwanie. Postprodukcja która ponoć trwała 2 lata jest majstersztykiem. Za kilka dni wybieram się ponownie, tym razem na IMAX-u docenić smaczki i niuanse, które zapewne umknęły mi w ogromie zdarzeń i wartkiej akcji.

Szacun, przez duże S.



















foto: net

wtorek, 29 grudnia 2009

28.XII.2009 Sny, złe sny

/mieszkanie/

Obudziłam się zmęczona koszmarem. Znów mam te chore sny :-( Po drugiej operacji osteotomii też przez pewien czas miałam koszmary związane z operacją, sny o tym, że jestem królikiem doświadczalnym, lekarze operują mnie, wkładając jakieś nowe zastosowania w biodra, zszywają "na okrętkę" i każą czołgać.. Nie mogę uwierzyć skąd to się brało. Dziś znów obudziłam się zmęczona i niewyspana. Z przerażeniem przypomniałam sobie szczegóły snu w którym miałam zaszyte w biodrach, pod bliznami, po obu stronach pająki - tarantule. Siedziały tam w środku i jeśli za dużo chodziłam gryzły mnie pod skórą. Szwy w prawej nodze pękły (faktycznie po operacji pękł mi jeden szew, nie pisałam o tym uznając że to błahostka) i tarantula "wysypała" się ze środka. Panicznie brzydziłam się ich i chciałam pozbyć kolejnych z lewej nogi. Obudziłam się tuż przed tym, zanim w śnie rozcięłabym sobie kuchennym nożem nogę, żeby wyrzucić ze środka tarantule. Boże! Skąd to się bierze!?

Wieczorem, w 15 dobie po operacji usunięcia śrub zdjęłam sobie szwy. Łącznie 4 szwy. 1 maleńki, drugi średni i 2 nawet spore. Poszło dosyć gładko. Tylko w jednym momencie, przy szwie w lewej nodze musiałam nieco rozerwać skórę, bo szew zdążył już wrosnąć w nią. Wiem, brzmi to chyba dość nieciekawie. Ale naprawdę nie było się czego bać. Oczywiście nic nie bolało.
W nagrodę po sprawnym "zabiegu" przygotowałam sobie wspaniałą kąpiel z książką i drinkiem. Uwielbiam wannę i kąpiele. Brakowało mi tego od czasu operacji jak diabli.

Znów po 1 w nocy. Czas spać. Boję się zasypiać. Wciąż mam w głowie pająki i to jak gryzą...
Jestem nienormalna. Chyba.
Spróbuję myśleć o czymś miłym. Psiaku, śniegu, siostrzenicy, książce którą piszę. Czymkolwiek.

















foto: net

piątek, 25 grudnia 2009

25.XII.2009 Rodzinnie, świątecznie

/dom rodzinny/

Jest spokojnie, rodzinnie, choć w małym gronie, wesoło i tak jak powinno być wśród najbliższych - serdecznie i ciepło. Monti pilnuje nas, żebyśmy nie wpadli na pomysł palenia w kominku. Nie lubi tego. Pierwszy raz z niczym się nie spieszymy, nie mieliśmy potrzeby dopinania wszystkiego na ostatni guzik. I to jest świetne. Zero stresu przedświątecznego = pełen luz podczas Świąt. Trochę żal, że za oknem zamiast bieli podmęczona jesienią trawa. Śnieg zdążył stopnieć przed Wigilią robić tylko przedsmak mroźnych, tak jak lubię Świąt.
Od 2 dni napalamy się z tatą na narty. Tata przez Gwiazdora został wyposażony w nową kurtkę narciarską; ja.... w kask! O tak, od najbliższych nart będę zakutą pałą ;-) Do tej pory przeciwna kaskom, wypada mi się zaprzyjaźnić z zgrabnym białym hełmem, którego obecność na mojej głowie pewnie skusi mnie na jeszcze śmielsze i szybsze szusy ;-) Szczerze? Nie mogę już się doczekać. Przeglądamy z tatą mapy, planujemy, obliczamy. Za 3 miesiące o tej porze będziemy zasuwać ile wlezie po boskich stokach Francji :-) To już postanowione. A najwspanialsze jest to, że tym razem w końcu jedziemy razem! Ja i tata! Nie mogę doczekać się wycisku na rehabilitacji. Już chciałabym pracować, przygotować się do tego czasu idealnie i pod każdym kątem.
I tak będzie!

Wesołości! Rodzinności! Dobrego nastroju i dużo odpoczynku :-)



















foto: net

środa, 23 grudnia 2009

23.XII.2009 Bez drzwi

/dom rodzinny/

Od 2 dni jestem już w świecie żywych! Tak. I to jest piękne! Głowa nie boli, toleruję światło i dźwięki! Jak każdy normalny człowiek! Jestem człowiekiem :-] A jednak ;-) Na nogi postawiły mnie wcześniej wspomniane leki i dużo, dużo kofeiny. Jedynym minusem był brak snu, ale za to nic nie bolało!
Po krótkim nacieszeniu się wybrankiem życia - było nam dane spędzić z sobą nie więcej niż w sumie ok. 28 godzin - ruszyłam w trasę do rodziców. Jako, że jeszcze 2 dni temu nie ufałam swojej głowie (i miałam ku temu spore podstawy) ustaliliśmy, że tata ofiarnie wyjedzie po mnie w poniedziałek w nocy, tak abym we wtorek wróciła z nim na Śląsk. No i wydawać by się mogło wszystko szło zgodnie z planem. Aż... no właśnie, niestety jest pewno "ale"... Pod Tomaszowem Mazowieckim zakochany a może w świątecznym amoku kierowca TIRa staranował nasz mały samochód.... w dodatku czeski kierowca :-/ Urwał nam drzwi. Po prostu. Jak w filmie. Do tej pory myślałam, ze sceny typu nadjeżdżający z tyłu samochód który uderza w otwarte drzwi samochodu i urywa je to tylko filmowa fikcja. Nie.. takie rzeczy zdarzają się naprawdę. Hm.. cóż by tu dodać? Może to, że 3/4 trasy przejechaliśmy z na wpół trzymającymi się (w głównej mierze dzięki pasom i hakom) drzwiami dygocząc z zimna. W domu byliśmy po północy. Dojechaliśmy w sam raz na urodziny mamy ;-)

Ach! Bez takich przygód życie było by strasznie nudne. Prawda?
Jesteśmy wszyscy razem i cali. I to jest cudowne.Obiecałam sobie i nam wszystkim, że nic nie popsuje nam Świąt. I tak będzie :-)

sobota, 19 grudnia 2009

19.XII.2009 Prochy

/mieszkanie/

Nafaszerowałam się prochami. Panadol extra (paracetamol+kofeina) + Aleve (NLPZ) + garść cukierków Copico. Działa. Od 4 godzin jestem "na chodzie" i wreszcie myślę. Na tyle jasno, że mogę pisać a nawet coś tam przeczytać. Nie wiele, bo ból głowy dalej się utrzymuje, ale to 1/5 tego co było. Pałam szczęściem. Lepiej też znoszę już światło. Pierwszy raz od kilku dni odważyłam się w świetle zerknąć w lustro - głównie po to aby sprawdzić czy nie rosną mi kły i nie jaśnieje skóra. Takie zmiany logicznie tłumaczyłyby samopoczucie. W sumie bycie wampirem nie byłoby takie złe. Mam na myśli "dobrego" wampira ;-) bo ponoć takie są.
Modlę się, żeby ten stan, ta możliwość działania tak jak robię to teraz utrzymała się już i nie zmieniała mnie w warzywo.
Nie będę przesadzać i rozpisywać się, bo mam jeszcze małą robótkę na forum a to i tak mój rekord przed ekranem w ciągu ostatniego tygodnia.
Jutro wraca moja druga połówka.. opalony i wyhasany narciarz ;-) Cieszę się. W sumie w ciągu ostatniego miesiąca spędziliśmy ze sobą chyba 4 dni. Tęskno człowiekowi :-)



 foto: net

środa, 16 grudnia 2009

16. VII. 2009 Zespół popunkcyjny

/mieszkanie/

Światłowstręt i rozsadzający ból głowy nie kwalifikują się w żadnym słownictwie naszego bogatego języka.
Warzywo.Nie dorodne i świeże jak z ogrodu mojej babci, a skapcaniałe i rozlazłe jak z wczorajszego rosołu. Warzywo .. do niczego. W skrócie. Nie tylko tak się czuję. Sądzę że tak właśnie wyglądam.

W prawej nodze puścił szew. Wyszło co nieco.. i według znaków na niebie powinnam udać się na ponowne szycie. Myśl o igłach i jakichkolwiek narzędziach w pobliżu mojej osoby napawa mnie wstrętem i staje się czymś nie do przejścia. Jestem w większości posiniaczona, na nadgarstku przez wenflon, na ramionach od zastrzyków domięśniowych, na brzuchu od zastrzyków z heparyny. Chyba zostanie jak jest.
To maks jaki udało mi się wstukać w klawisze, który przypłacę teraz lawiną w głowie.



















foto: net

wtorek, 15 grudnia 2009

15.XII.2009 Pokrojona

/mieszkanie/

Home.. wreszcie. U radiu chillout. Własna najwygodniejsze w świecie łóżko. Siostra gotująca rosół. 6 śrub na stole.
Wszystko pod kontrolą.
Pęka czacha, trzeba się położyć.
To wciąż moja pierwsza doba po operacji.


niedziela, 13 grudnia 2009

13.XII.2009 Komu w drogę...temu kopa!

/mieszkanie/

Praktycznie spakowana. Dywaguję czy wypada brać do szpitala szlafrok jaki mam, to znaczy krótki z granatowej satyny, czy nie brać w ogóle. Nie posiadam typowego misiowatego szlafroczka, które na ogół widzi się w szpitalach. Hm.. niby powinnam go mieć, bo na operację będę maszerowała pieszo przez cały szpital :-/ No niestety, tak to jest. W przypadku zabiegu "na górze" jak mawiają w otwockim szpitalu każdy chory musi "własnonożnie" przejść ową ścieżkę pod nóż.
Dalej czuję się nieprzygotowana. Powinnam wpaść jeszcze do sklepu po jakiś jogurt i paczkę mokrych chusteczek dla dzieci. Tym razem moja torba jest maleńka. Spakowałam minimum, planując, że we wtorek wieczorem będę już słuchała chilloutu na własnej domowej kanapie. Trzeba mieć jakieś plany przecież.
Wciąż nie mogę znaleźć swoich kul. Tomek pożyczył je koledze motocykliście, który po zaliczeniu pięknego fiflaka na jednym kole musiał mieć operowaną kostkę a potem przez 2 miesiące korzystał z moich czerwonych szczęśliwych kul. Ponoć obie w dobrym stanie wróciły do domu. Pytanie czyjego? Bo na 40 metrach na których przebywam ani słychu ani widu po nich.
Jest 15.00. Hm.. to idealna godzina na kilka ostatnich ostrych szusów na stoku przed zamknięciem wyciągów.... Tomasz ma to szczęście, że pewnie właśnie z nich korzysta. I pewnie dobrze mu idzie. Pierwszy raz beze mnie... Czasem dziwnie o tym myśleć. Aż nie mogę uwierzyć, że tak łatwo zdecydowałam - skalpel zamiast nart. Włochy.. Madonna... jest pewnie sporo śniegu... Łudzę się nadzieję, że "stara" noga, kiedy pozbędzie się już żelastwa pozwoli mi na bezbolesne (albo mniej bolesne) narty w słonecznym marcu.
Brać te kulasy do szpitala czy nie? Sama nie wiem. Eh, niby lepiej mieć je w samochodzie w razie potrzeby... Jeśli je znajdę - spakuję.
Zaplanowałam, że wyjeżdżam do Otwocka za godzinę.
Książka.. czy będę czytać? Chyba nie będzie nawet kiedy. Wczoraj skończyłam ze łzami na policzkach "Zieloną Milę". Nie mam koncepcji za co teraz się wziąć. Kapuściński czy coś innego Kinga?
Wezmę jednak laptop. Mam trochę pracy, może dziś wieczorem w szpitalu wykorzystam to czekanie i zrobię coś pożytecznego dla świata.

No to na razie. Wróce tu już z czystą biologią w stawach ;-)

piątek, 11 grudnia 2009

10.XII.2009 Czas na śruby

/Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny w Otwocku/

Tym razem, bez żadnego przygotowania, ani fizycznego ani psychicznego z marszu pojawiłam się przed godz. 10 w rejestracji na oddział IB otwockiego szpitala. Jadąc tam z przekonaniem, że nic mnie nie zaskoczy, że "ścieżkę zdrowia" (od rejestracji, przez rentgen, EKG, badanie, pobieranie krwi itd, itd) i każdego kogo dziś na niej spotkam znam na wylot - pomyliłam się! I jakże to odkrycie było odświeżające! Oto Pani Lodowa Góra, słynna moja Lodowa Góra jak nazwałam ją już na pierwszych kartach tego bloga, dziś na dzień dobry posłała mi promienny uśmiech! Ba! Podczas rejestracji żartowała przyjaźnie a na sam koniec pożegnała się życząc powodzenia i dużo zdrowia! Oniemiałam z wrażenia :-) A jednak! Pod skorupą lodu kryje się człowiek! Czy to nie budujące? :-)

Ze szpitala wyszłam późno, po dość długiej aczkolwiek sympatycznej i relaksującej rozmowie z moim operatorem, tuż przed godz. 17. Jak to zawsze bywa o mnie i moich biodrach rozmawialiśmy całe 5 minut ;-) Doszczętnie pochłonęła nas fundacja, plany i nasze wspólne wizje.

Z konkretów: zabieg usunięcia zespolenia po osteotomii wg. Ganza z obydwu stawów biodrowych - poniedziałek 14 grudnia 2009 godzina ok. 11.30. Jeśli wszystko będzie zgodnie z planem i na drugi dzień będę na tyle silna aby prowadzić samochód - wracam do domu. Podczas operacji mistrzowi skalpela będzie asystował mój bezcenny fizjoterapeuta i niezawodna a zaprawiona już w "operowaniu mnie" moja własna siostra.

I to na tyle rewelacji. Od kilku, kilkunastu dni walczę z organizmem i zmęczeniem. Zadaję sobie podstawowe pytanie czy przed operacją znajdę choć kilka godzina na odpoczynek? Na nicnierobienie? Jutro na pewno nie..

Czy na tym zakończy się mój remont...?



















foto: net

poniedziałek, 7 grudnia 2009

06.XII.2009 Maciej

/mieszkanie/

Mmmmmm.. jestem już u siebie. Wszędzie dobrze.. ale jak mówi stare porzekadło - najlepiej w domu :-) W swojej wannie, w swoim łóżku, z pokrewną duszą przy boku.

Mama wreszcie odetchnęła od wciskanych jej przeze mnie ziółek, soków buraczanych i siemienia lnianego :-) Przez ostatni weekend miała na głowie całą zwariowaną rodzinę wraz z moim kochanym urwisem - siostrzenicą Patką (jak sama na siebie mówi). Oh, było wesoło. Wesoło i męcząco. Mała jest za sprytna i za szybka jak dla mnie ;-). Zdecydowanie. Jak błyskawica ;-)

Cieszę się, że mama jest w dobrej kondycji. Wraca do sił, wraca do normalności :-)

A ja? Ja od jutra zasuwam dalej, tyle, że teraz trochę skupię się na samej sobie. Jutro ZUS, później Urząd Pracy, może w między czasie stacja krwiodawstwa i autotransfuzja.. zobaczymy.. W czwartek przyjęcie do szpitala.

Wczoraj w południe moim przyjaciołom urodził się syn :-) Świetny, duży i silny chłopak - Maciej. To wspaniałe :-) Kiedy tylko pomyślę o ich szczęśliwej, ledwo co powiększonej rodzince mam uśmiech dookoła głowy. Rośnij zdrowo Maciek! :-)




wtorek, 1 grudnia 2009

01.XII.2009 Na szybko, wciąż ze Śląska

/dom rodzinny/

Ale tan czas zasuwa! Już grudzień. Mam wrażenie, że jeszcze przedwczoraj latałam w sandałach...

Mama czuje sę coraz lepiej :-) Jest twardzielem - nic dodać nic ująć. Z każdym dniem po zabiegu jest silniejsza. Dobry humor jej dopisuje - jak zawsze! Cieszy mnie to więcej niż bardzo.

Z nowości - w końcu moje "dziecko" - Fundacja Bioderko została zarejestrowana w Krajowym Rejestrze Sądowym. W końcu! Trochę to trwało.. Teraz czuję, że zacznie się ostra robota. A doba ma tylko 24 godziny...
Będąc cały czas na Śląsku sporo zasuwam z naszą inwestycją. Powoli małymi krokami idziemy do przodu. Powoli.
Po "mikołaju" wracam w swoje cztery kąty. Mam nadzieję, że mama będzie już za tydzień w na tyle dobrej kondycji, że będę mogła już ją opuścić. Wracam, bo za 10 dni rozpoczynam kolejną drogę na stół operacyjny otwockiego szpitala. Mam nadzieję, chciałabym.. oby to już ostatni raz. Według planu - pozbywam się 6 śrub tkwiących w moich kościach. Przy okazji usuwania zespolenia chciałam aby nieco "pogrzebać" w prawym biodrze, może coś poprawić, podpiłować etc.. Może brzmi to dość dziwnie.. ale to szansa na pozbycie się bólu, choć częściowo ze "starej" nogi.
Ok, dość rozmyślań, trzeba usiąść nad tekstami na stronę www fundacji, rozpisać najbliższe akcje i zadania. A czas goni.



foto: net