wtorek, 19 kwietnia 2011

19.IV.2011 Przegrywam

Nadal przegrywam z nogą.
Walczę ale przegrywam.
Nie mam żalu. Nie pytam "dlaczego".
Przyjmuję to co dostaję. I czekam. Pracuję, ćwiczę, w pocie czoła na podłodze...
W końcu musi coś się zmienić.

czwartek, 14 kwietnia 2011

14.IV.2011 Fotorelacja z Alp francuskich

Fotorelacja
Francja, Alpy, SuperDevoluy 04.2011.




 W dolinach, w mieście - wiosna!
 Szczyty skąpane w słońcu i z wbrew pozorom sporą ilością śniegu


 2500 m npm

 Baaardzo czarna trasa. Baaaardzo czarny i groźny narciarz - Katja ;)

 Czarna trasa, duże, piękne nachylenie, wiatr we włosach. Czy można czegoś więcej chcieć?
 Codzienny, poranny widok z okna :)
 Przełęcz "Col du Noyer", w pobliżu Gap. Iście pozaziemskie miejsce.

 25 stopni Celcjusza w dolinach pozwalało na szaleństwo nawet na 2000 metrów npm.


 O yes! Pain. I know him! - Jak się okazało później - PAIN znaczyło nic innego jak pieczywo ;) Heh, każdemu bliskie co innego....
 Mmmmm.... taki widok o świcie może budzić mnie co dzień!
 Wieczorem też budzi respekt i wprawia w melancholię
 I znów piękne widoki z "Col du Noyer". Mówiąc szczerze.... ta droga była zamknięta dla ruchu... Ale nie mogliśmy się powstrzymać ;)
 A zamknięta... z powodu usuwających się i spadających ze szczytów skał i głazów....
 Wjazd do malowniczego Briançon. Aleja platanowców.
 Lac de Serre-Ponçon - malownicze i przeogromne sztuczne jezioro....
 ... z przepięknym kościółkiem na wyspie

 Briançon. Miasto - twierdza.
 Urokliwe stare miasto Briançon
 Specjały
 I wspaniałe francuskie sery - śmierdziuszki
 Co krok oczarowywało mnie coś niby niepozornego a jakże ulotnego
 Forty Briançon
 Nie mogłam odmówić sobie prawdziwych francuskich crêpes- czyli naleśników. Od czasu wyjazdu z dużym zapałem smażę je w domu.

 Wjazd wieczorem do regionu SuperDevoluy - miejsca tygodniowego pobytu

 Znak zrobił na mnie niewątpliwie duże wrażenie. Tyczył się potężnej zapory wodnej na równie gigantycznym zbiorniku wodnym
 Annecy - czarodziejskie miasteczko z wspaniałym jeziorem o tej samej nazwie. Zjeździłam go wzdłuż i wszerz moją starą, niezawodną hulajnogą, która po tymże urlopie otrzymała trzecią już naklejkę-flagę państwa, symbolizującą jej wytrwałość i przydatność podczas moich wyjazdów ;)
 Urocze kanały Annecy
 Tysiące restauracji, kawiarni, baaardzo zaawansowana wiosna i tłumy spacerowiczów
 Region SuperDevoluy w pełnej krasie
 Inspirował nas co dnia :)

środa, 13 kwietnia 2011

13.IV.2011. Regres

/mieszkanie/

Z dużym trudem wysiadłam z własnego samochodu, zaparkowałam go w garażu i wczłapałam się na 2 piętro do mieszkania. Od kilku dni, od powrotu z nart... nie, bzdura, od czasu zawodów jest regres. Nie jakiś tam problem i czasowy ból. To sytuacja, nad którą nie mam już kontroli. Zawsze działające ćwiczenia zawodzą. Organizm jest wyczerpany i przeciążony. Zafundowałam mu taką dawkę wysiłku i przetrenowania, że maszyna zwyczajnie przestała działać. Stabilna struktura mięśni, tkanek, przyczepów, które od ponad 6 miesięcy bez zarzutu wykonywały moje polecenia przestały ze sobą współpracować. Wszystko "rozsypało się" i funkcjonuje oddzielnie - każde sobie, we własnym rytmie. To nie może przekładać się na komfort życia. I nie przekłada się...
Na razie z pokorą znoszę sytuację. W końcu sama na nią zapracowałam... Utykam, ciągnę za sobą prawe biodro, mam mocno ograniczone ruchy - zgięcie w stawie, odwodzenie... Co najgorsze.. znów zanika mięsień który warunkuje chód... Mięsień, nad którym dzień w dzień od sierpnia ubiegłego roku nawet kilkanaście razy w ciągu dnia harowałam... Pytanie dlaczego? Jak mogło się to stać w zaledwie kilka tygodni? Nie me jednoznacznej odpowiedzi, to pewnie cały zbiór czynników. Znam 2 sensowne. 1). Kompletnie inna aktywność fizyczna - w ogromnym natężeniu pływanie w monopłetwie, które w żaden sposób nie aktywizowało mięśnia. Zwyczajnie - pracowało co innego, a to co powinno było w permanentnym rozluźnieniu. 2).Zła dieta i zupełnie przypadkowe odżywianie się. W sytuacji, w której dochodzi do regularnego treningu i ogromnego wysiłku fizycznego (tym bardziej beztlenowego - co ma miejsce we freedivingu) niezwykle ważna jest dieta i suplementacja organizmu. Kiedy ciało nie dostaje odpowiednich składników a eksploatowane jest na granicy - zaczyna "zjadać" własne zapasy. Zaczyna od najsłabszego ogniwa. Słabym ogniwem był TEN mięsień. To najbardziej wypracowana i kiepska cegła w budowli wieży. Słaby punkt, który zachwiał całą konstrukcją. Narty, chęć poczucia przysłowiowego wiatru w żaglach, świadomości: żyję jak zdrowy człowiek! była kroplą, która przelała pełny już kielich. Potrzeba mi czasu. Odpoczynku fizycznego. Nic nierobienia....
Tęsknym okiem spoglądam na schowaną w pokrowcu monopłetwę... w bagażniku wożę suche od dawna płetwy... Cząstka wariata, który we mnie mieszka mówi: Raz się żyje! Nie ma na co czekać! Co ma być to będzie! Spróbuj, a nóż widelec, może będzie fajnie, dobrze?! Ale resztki powagi, które gdzieś są, ale się z nimi nie utożsamiam, każą schylić głowę i z pokorą prosić o lepszy, bezbolesny czas.
Lepszy czas... A więc proszę, czekam i dalej pracuję.

PS. Narty, szaleńcza jazda po stokach, okolica, wspaniałe słońce, basen z widokiem na Alpy, kochani, bliscy mi ludzie wokół - to było piękne i bezapelacyjnie warte tego z czym teraz walczę. Ani na moment nie zrezygnowałabym z tego. I bez wahania - okupując nawet gorszym bólem - powtórzyła.

piątek, 1 kwietnia 2011

1.IV.2011 Kulas jedzie na narty

Jak w tytule. I to wcale nie żart prima aprilisowy.....
Za 15 minut wsiadam do samochodu i jadę w Alpy. Tym razem francuskie. Nie wiem co będzie i jak będzie. Boli jak diabli. Ale pamiętam, że moje ciało jest nieobliczalne.
A mój optymizm... graniczy z chorobą.