środa, 28 lipca 2010

27.VII.2010 Plany na ten rok...tylko ten...

/mieszkanie/

Wróciłam z basenu. Popływałam trochę na wstrzymanym oddechu pod wodą, ale zdecydowanie ruch nogami "żabką" nie służy... Następnym razem na basen maszeruję z płetwami, żeby nie obciążać tak biodra. Od dawna, a może od zawsze mówię w liczbie pojedynczej. Na pociechę staram się wierzyć, że o prawym biodrze będę jeszcze tylko rozmawiała, ba! nawet myślała wyłącznie do końca tego roku. W przyszłym 2011 r nie pomyślę o nim nawet przez chwilę. Dlaczego? Bo już go nie będzie, a jego metalowy następca da mi wreszcie złapać oddech. Może nawet obędzie się bez botoxu ;-) który na dziś na pewno powinien zająć się pogłębiającymi się zmarszczkami na moim czole. Oglądając swoje zdjęcia nie mogę uwierzyć w to, że na znakomitej większości moja twarz jest zmęczona, i widać na niej oznaki umordowania. Czym? Ciągłym bólem. Ale nie tylko. Gorsze od bólu jest znoszenie swojej nieporadności, ciągła kontrola nad czynnościami, nad tym aby nie przejść za daleko, nie dźwignąć za wiele, nie daj boże ubrać niewygodne buty (nie mówię o obcasach bo to jest w ogóle poza zasięgiem). Każdy wyjazd czy spotkanie wśród znajomych uświadamia mi jaka jestem niepełnosprawna. Pozornie nie różnię się niczym od nich, narciarstwo alpejskie jest mi pisane, na wodnych deskach też czuję się pewnie, każda forma letniego ruchu na wakacjach, czy to piłka plażowa, czy ringo albo zwyczajne bieganie też należało k i e d y ś do chętnie uprawianych aktywności. No właśnie... k i e d y ś, bo teraz każda próba zasmakowania w sportach, które uprawiają moi znajomi kończy się fiaskiem i zbolałą miną. Z reguły nawet nie podejmuję prób wiedząc, że okupię je słono. Ostatnio w Norwegii duchem już wciskałam się w skafander i zakładałam narty wodne nad jednym z fenomenalnych ale zimnych jezior. Tylko duchem, bo zdrowy rozsądek szybko nakazał mi odpuścić. To był początek urlopu.. a nie ostatni dzień - wtedy na upartego mogłabym sobie odchorować tydzień, dwa w domu... Durne myślenie! Ale takie właśnie jest.
Nie ma znaczenia.
Do końca roku, tylko tyle jeszcze planuję się pomęczyć.














foto: net

wtorek, 20 lipca 2010

20.VII.2010 Przepychanki

/mieszkanie/

Przed momentem wróciłam z Lublina. W drodze omawiałam z moim nowym szefem :-) koncepcję naszej strony www i reela. Potem jak zakupoholiczka rzuciłam się w wir zakupów kończąc po 2 godzinach z 2 parami spodni i majtkami w torbie. Każdy krok i czynność pod baczną kontrolą. Pierwszy raz od kilku dni wyszłam z domu zmierzyć się z biodrem. Prawy pośladek zaklejony przez mojego terapeutę specjalnymi plastrami utrzymywał niewydolnego maximusa w ryzach. Jest lepiej. Jest lepiej ale nie cudownie... Ja obawiam się, że już nigdy nie będzie. Nigdy z TYM biodrem. Mój niezłomny w wierze terapeuta prosi mnie o cierpliwość. Mamy czas do września. Dokładnie do 27 września. W tym dniu planowo - co kilka dni temu potwierdziłam i przypieczętowałam - kładę się po raz kolejny na stół operacyjny. Tym razem zejdę z niego z nowym biodrem. Nowym kapoplastycznym biodrem. Podjęłam, przetrawiłam i dojrzałam do tej decyzji - chyba nie trzeba mówić, że była to jedna a najtrudniejszych decyzji jakie przyszło mi rozważać...

Ale do września, czekamy jeszcze do 27 września i wyciskamy wszystkie soki w wierze, że to nie winy staw a tkanki. Że zdejmiemy ból i operacja będzie zbyteczna.. Chciałabym. Naprawdę.


















foto: net

czwartek, 15 lipca 2010

15.VII.2010 Co dalej jest..?

/mieszkanie/

Nie wychylam nosa z mieszkania. Dystans po miniaturowym 40-metrowym mieszkaniu jest wystarczająco duży. Prawe tak daje w kość, że nie chce się żyć...

Wkrótce...?



wtorek, 13 lipca 2010

13.VII.2010 Miłe powroty

/mieszkanie/

Wróciłam do domu! Zabrzmiało całkiem jakbym opłynęła dookoła świat ;-) Nic z tych rzeczy - a szkoda :-) Wróciłam do domu na dobre po wojażach po Norwegii, Poznaniu, Sulejowie, Śląsku oraz Półwyspie Helskim - na dobre, czyli na pewno na jakiś tydzień. W Norwegii pożerałam wzrokiem boskie formacje, które stworzyła natura i stoczyłam prawdziwą niestety przegraną bitwę z biodrem. W Poznaniu jeździłam na hulajnodze, motorze i ratowałam doraźnie biodro u dobrego fachowca fizjoterapii. W Sulejowie....ach w Sulejowie! ;-) Szalałam z innymi Bioderkowiczami na 1 urodzinach Forum Bioderko - było fantastycznie! Na Śląsku.. cóż.. położyłam się pod skalpel a później jak przystało na rekonwalescenta jeździłam samochodem po blacharzach, mechanikach, architektach, urzędach... no byli też znajomi :-) Na Półwyspie z kolei... zjeździłam go rowerem. Potem z obolałymi czterema literami nic nie robiłam na plaży. I to był strzał w 10! Brakowało mi lenistwa. Choć trwało krótko, bo zaledwie 1 dzień z hakiem pozwoliło nieco wytchnąć. Jak co cztery lata w Jastarni obejrzałam finały Mundialu. Brak czasu i wojna podjazdowa z biodrem pokrzyżowały plany nauki kitesurfingu. Jeszcze nie teraz, ale kiedyś tak.
Wracam do pionu. Pierwszy cały dzień w domu od 2,5 tygodnia. W planach - byczenie się.. i sprzątanie oraz upolowanie czegoś do lodówki, która świeci pustką ;-)


















foto: net

wtorek, 6 lipca 2010

6.VII.2010 Dostaliśmy!

/dom rodzinny/

Dostaliśmy dofinansowanie z Unii Europejskiej!!!
Nasze starania, ślęczenie po nocach nad dokumentacją, wnioskiem, uzgodnieniami a potem 8 miesięczne oczekiwania zaowocowały przyznaniem nam dotacji unijnej na planowaną inwestycję :-)
Cieszę się jak dzieciak i jednocześnie modlę, żeby miejscy urzędnicy, którzy od dłuższego czasu rzucają nam kłody pod nogi wrzucili na luz i zamiast przeszkadzać pomogli wreszcie zrealizować dofinansowywaną inwestycję.
Jestem tym bardziej szczęśliwa i dumna, bo wniosek napisaliśmy sami! Bez wsparcia firm pośredniczących.
Prawie niemożliwe stało się możliwe :-)
Czy ktoś się tego spodziewał? Szczerze - czułam to w moich kościach ;-) Ledwo, ledwo, ale jednak, opuszkami palców wyczuwałam, że coś dobrego z tego wyniknie. I udało się!
Teraz będzie czekało nas jeszcze więcej pracy. Kto wie, być może proces zaskutkuje przeprowadzką na Śląsk, przynajmniej czasową.














foto: net

piątek, 2 lipca 2010

02.VII.2010 I po krojeniu

/dom rodzinny/

Wczoraj około 8.30 na oddziale szpitala w którym leżałam dostałam maleńka niebieską tabletkę, którą pod czujnym okiem pielęgniarki zmuszona byłam połknąć. Niewiele później, bo jakieś 15 minut straciłam kontakt z rzeczywistością aby ponownie odzyskać go jakieś 5 godzin później.
Nie pamiętam nic co wydarzyło się pomiędzy. Co robiłam i mówiłam usłyszałam od kochanej mamy, której niewątpliwie zgotowałam sporo nerwówki, pielęgniarek i pacjentek z mojej sali. Po zabiegu, gdy zwieźli mnie  na salę dziwnym trafem pomyliły mi się operacje i byłam przekonana, że właśnie przeszłam zabieg operacyjny bioder. Podniesionym głosem mówiłam, że nie mam czucia w nogach, łapałam się za biodra, ruszałam stopami mówiąc, że dostanę zakrzepicy! Kompletnie nie kojarzyłam, że operowano mi pierś. Ognisty ból, który w niej czułam potraktowałam jak ugryzienie robaka i uskarżając się na drapieżcę prosiłam żeby dmuchali mi w to miejsce. Ponoć sporo opowiadałam też o Kairze i wielkim bazarze Chan al-Chalili. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co.
Sama operacja - z relacji lekarza - przebiegła dobrze i bez powikłań. Usunięto mi spory guzek wielkości 2x1 cm który miała okazję zobaczyć moja mama. Ponoć żadna rewelacja, choć kształt zadziwiający ;-) Przedmiot zainteresowania został od razu wysłany do badania histopatologicznego. Wynik za 2 tygodnie.
Po wczorajszych "przygodach" i odespaniu atrakcji po narkozie, o 17 zostałam wypisana ze szpitala i szczęśliwa wróciłam do domu. Dziś, dobę po zabiegu czuję się już świetnie. Jedyne co to muszę oszczędzać i mimimalizować ruchy prawej ręki, bo im więcej niż robię tym mocniej boli operowana pierś. Szwy mam rozpuszczalne, więc wystarczy, że obetnę końcówki a reszta sama się wchłonie. Na pewno ten tydzień pobędę u rodziców, postaram się odpocząć, dac oddech biodru i operowanej okolicy, a za tydzień ruszam do siebie a potem prosto nad morze - na weekend z mundialem ;-)














Kair Chan al-Chalili
foto: net