poniedziałek, 30 sierpnia 2010

29.VIII.2010 Oda do starej nogi

/mieszkanie/

Podarowałam jednemu niewielkiemu, warszawskiemu teatrowi używany komputer z monitorem i osprzętem. W ramach wdzięczności zupełnie niespodziewanie otrzymałam złoty bilet wstępu do tegoż teatru :) Miło. Nadgonię kulturalną pustkę ostatnich miesięcy ;-)

Wracając z basenu, po kilku długościach pod wodą (niestety nadal nie mogę pokonać więcej niż 2 długości na jednym oddechu..) czułam się już kiepsko. Mowa rzecz oczywista o "starej nodze". Odkąd zrobiło się zimniej powróciło znane uczucie skostnienia, cementowej nogi, zlodowacenia w stawie... długo można by kusić się o porównania i metafory. Mówiąc bez ogródek i dłużej jestem na zimnie (a przecież wcale nie jest tak mroźnie, mamy jeszcze sierpień jak nie patrzeć!) - tym trudniej się poruszać bo noga zachowuje się jakby z każdym krokiem tężała. Niepojęte! Schody znów stały się problemem łupiącym w pośladku.. ten ból nie przypomina mi znanego bólu mięśni... jest głębiej. To nie daje spokojnie myśleć i już szaleję z trwogi, że owszem może i mam problem na linii mięśnie-tkanki ale staw też jest do kitu!

Nie chcę się kroi, nie chcę się kroić, nie chcę się kroić - powtarzam jak mantrę.

Uparcie walczę z ćwiczeniami mobilizującymi niefunkcjonujący mięsień...

Boję się o to co kocham - fatalne w wyborze sporty. Narciarstwo i freediving - ani jedno ani drugie nie idzie w parze z zachowaniem "starej nogi".

Jutro po długiej przerwie znów joga. Baaardzo mi jej brakowało. Jestem dopiero początkującym, raczkującym joginem ;-) ale już zdążyłam się zachłysnąć i zassać przyjemność jaką daje ta aktywność. Ten spokój, to wyciszenie organizmu, zmęczenie jakie na razie ciągle towarzyszy mi podczas trwania w danej pozycji :-) Zwyczajnie - polubiłam to. Jest też jedna rzecz, która "ciągnie" mnie do jogi. Wiem, jestem pewna, że umiejętność zapanowania nad oddechem, przeponą, zharmonizowanie ciała z oddechem istotnie odegra rolę w moich podwodnych zmaganiach :)

Byłam dziś w fenomenalnym miejscu.... na krawędzi potężnego silosa wypełnionego 10 metrów w głąb wodą. Stałam na  platformie i gotowa byłam od razu wskoczyć. Płetwy i strój miałam w samochodzie kilka pięter niżej... 10 metrów! Mogłabym potrenować wyrównywanie ciśnienia! Nie mogę przestać o tym myśleć! Wielki silos i to tuż pod nosem! Bajka! Wskoczyłabym, ale (na szczęście) mam kogoś kto skutecznie gasi moje pożary i przywołuje do racjonalnego myślenia. Obiecał, że pójdziemy tam potrenować, jak we wrześniu wymienią wodę :) Ta teraz była nieco zielonkawa ;) Nie, żeby mi to przeszkadzało.... ale racja. Nie mogę zawsze być takim narwańcem.

"Stara nogo" daj mi spokój, proszę, odczep się i ciesz życiem! Dogadajmy się jakoś, bo w przeciwnym razie będę musiała się ciebie pozbyć... A uwierz, naprawdę nie chce tego robić....

wtorek, 24 sierpnia 2010

24.VIII.2010 W pogoni z czasem

/dom rodzinny/

Czy na dwuteownikach konstrukcji dachu może leżeć bezpośrednio blacha czy konieczne jest położenie kratownicy? Czy konstrukcja wytrzyma warunki śniegowe? Jak długo trwają uzgodnienia wod-kan? Czy ściana między zapleczem socjalnym a maszynownią naprawdę musi być aż taka gruba? Czym różni się stopa procentowa od rzeczywistej stopy procentowej? Zwariować można!
Pękami głowa. Wszystko dłuży się i ślimaczy a ja mam na to taki mały wpływ!
Dziś jeszcze na Śląsku. Jutro w stolicy. Pojutrze pewnie znów Śląsk.

Jestem zmęczona. Na wszystko brakuje mi czasu. Nie radzę sobie.

Od 2 dni zaniedbuję terapię. I tego najbardziej nie mogę sobie wybaczyć. Przecież walczę o swoje biodro....
Cymbał ze mnie.

sobota, 21 sierpnia 2010

20.VIII.2010 Powoli i cierpliwie

/dom rodzinny/

Dobrze nam idzie. Współpracujemy. Cały czas robię swoje i maniakalnie ćwiczę 1 podstawowe ćwiczenie. Problemem czasem odzywają się schody i zdecydowanie równia pochyła :-/ Niepracujące mięśnie cały czas mam podklejone plastrami tapingowymi. Działa. Marzę o basenie.....

wtorek, 17 sierpnia 2010

17.VIII.2010 (prawie) wszystko za biodro!

/mieszkanie/

Jest już późno, niby zawsze może być później, ale na mnie dziś zdecydowanie już pora by oddać się w ramiona Morfeusza. Jutro pobudka o 5 z minutami. Tuż po 7 zaczynam zajęcia z moim terapeutą. Szalona? Nie. Zmotywowana. Po kilku dniach udręki i zażyłości z dobrze znanym bólem znowu pojawiło się światełko w tunelu. Dla mnie to nawet nie światełko, tylko gigantyczna raca, która każe wierzyć i ufać mojemu terapeucie bezgranicznie. To co robi, to w jakim kierunku idziemy pokazuje nam, że problem naprawdę nie leży w stawie... a w tkankach i mięśniach! Wiem,wiem, pisałam już o tym... a potem dalej męczyłam się w bólu. Wałkujemy ten temat od zarania dziejów, ale teraz są twarde dowody! I ja - niedowiarek - zaczynam wierzyć. Zaczynam wierzyć, że jest szansa ucieczki spod zaplanowanego skalpela we wrześniu. Od natrętnej kapo.... Jedno jest pewne - przesuwam termin operacji z września na później. Na razie nie wiem ile później, może miesiąc, może dwa.. może na zawsze? Ach! Marzyć można prawda? A wierzyć i mieć nadzieję trzeba zawsze! Na razie próbuję stać twardo na ziemi i nie poddawać się emocjom. Na razie przesuwam termin bo wiem, że potrzebujemy więcej czasu by zmierzyć się z planem i wygrać z tym biodrem. Jeśli jest jakaś szansa na zachowanie własnego stawu - zrobię wiele, naprawdę wiele by go zachować. Celowo mówię wiele - nie wszystko. Nie jestem jeszcze (albo już) na etapie by poświęcić to co kocham najbardziej - narty, nurkowanie.. Jeśli nie dam rady robić rzeczy które mnie pasjonują na TYM biodrze - wtedy bez skrupułów pozbędę się go. Ale póki co - wciąż się siłujemy. Daję mu czas. Jemu i sobie. Nam... Jednak. Na spokojnie, bez szaleństwa. Na razie pełna cierpliwości i wiary idę wykonać kolejną serię ćwiczeń a potem spać by wstać o świcie i wyciskać kolejne krople potu w imię zdrowia i życia bez bólu. Patetycznie prawda? A jakże! Czasem musi być dobitnie!

Po mikro urlopie nad morzem, na którym najpierw wyłam z bólu a potem powoli poskramiałam nieznośną nogę mam dużo energii. Byłam w wielu miejscach. Dojechałam aż pod Kaliningrad. Możliwość pływania z płetwami i zaliczenia kilku nurów w słonej wodzie i w przydrożnych napotkanych  jeziorach ;-) zdaje się  - działać na mnie uskrzydlająco. Ale chyba o to chodzi w życiu! Zwroty i wartkie akcje napędzają motor!
Do dzieła Katja! Masz się o co bić!




























































foto by Katja 2010

czwartek, 12 sierpnia 2010

12.VIII.2010. Razem

/Sopot/

Jesteśmy razem. Na krótkim urlopie. Ale miło! Wiedziałam, spodziewałam się, czekałam. Wspólne mini wakacje! Tylko ja i ON. Bomba!
Ja i mój ból.
Dzięki! Bez Ciebie faktycznie czułabym się nieswojo.... :-/

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

09.VIII.2010 Jesteś!

/basen/

Jesteś! Ooo, wróciłeś! Tęskniłam... czekałam i czułam się nieswojo kiedy na klika dni zostawiłeś mnie z samą sobą.. Wiesz, ciężko radzić sobie z sobą i próbować zrozumieć jak to działa w pojedynkę. Wiedziałam, że wrócisz. Ach! Jak ja czekałam! Z każdym krokiem czekałam, że znowu wpadniesz z buciorami i powiesz: "Cześć! Tęskniłaś? Nie mogłem sobie podarować! Hah! Twoja mina jest bezcenna! A już wierzyłaś, że zmieniłem zdanie? Nie bądź śmieszna!..."
I wróciłeś z radosnym przywitaniem, tyle, że powiedziałeś to bezdźwięcznie, bo przecież w tej chwili byliśmy pod wodą. Tam nie da się mówić, prawda? Nawet szeptać. Ale znamy się na tyle, że nie trzeba słów. Ba! Zbędne nawet gesty! Wystarczy mały kopniak na przywitanie, albo podłożenie nogi, w dobrym tonie jest też łupniak w mało spodziewanym momencie. Ale Ty wymyśliłeś sobie przywitanie w podwodnej ciszy, w miejscu gdzie czuję się szczęśliwa, na dnie basenu, gdzie (cóż za rzadkie szczęście!) potrafię skupić myśli tylko na jednej jedynej rzeczy  - wstrzymaniu oddechu. Z każdym ruchem płetwą machałeś do mnie z wyszczerzonym uśmiechem. Najpierw niby nieśmiało aczkolwiek każdy z nas wiedział, że to głupia gra w kotka i myszkę. O nie! Nie odkryłeś wszystkich kart. To nie w twoim stylu! Czekasz na dogodny moment. Na czas kiedy zaplanuję coś extra albo zwyczajnie będę miała na głowie kilka zadań musząc być w formie.

Czekam. Wiesz, znamy się już tak długo, że obstawiam 8:10, że nie dasz rady mnie zaskoczyć. Stajesz się przewidywalny, brakuje ci fantazji. Wiem, że odstroisz się i wpadniesz z wizytą w przyszły weekend. Mam rację? Może zostaniesz na dłużej. Zaskoczony? Eeee, bez przesady, przecież się przyjaźnimy! :-/

niedziela, 8 sierpnia 2010

07.VIII.2010 Pokonać smutek radością

/schronisko/

W całym smutku, który podwajał się w rozmowie ze zdruzgotaną babcią, która bardzo przyjaźniła się z wujkiem.... postanowiłam zrobić coś na przekór, coś co wniesie radość i smutne łzy zastąpi tymi szczęśliwymi.

Skoro świt pozbierałam wszystko co mogło się przydać z mojego domu, wytarmosiłam od mojej kochanej sąsiadki Madzi koce, poduszki i niepotrzebne już gąbczaste wnętrza sofy; nakupiłam dużych paczek makaronu i z całym majdanem pojechałam do schroniska dla zwierząt z Józefowie pod Legionowem. Nie jechałam tam w ciemno. Byłam zdeterminowana, żeby wrócić z Mają - maleńką kruszynką, która cudem ocalała po tym, jak ktoś postrzelił ją z broni.... Tak, mi też wydawało się to niewiarygodne... jak ludzie... Eh! Wolę o tym nie myśleć! Znałam Maję ze zdjęć na facebooku i ze strony www schroniska. Kiedy ją zobaczyłam - wiedziałam, że nie wyjdę bez niej :) Wokół skakało, biegało i szczekało mnóstwo psiaków. Każdy chciał aby się nim zainteresować, aby okazać mu choć odrobinę serca. Jedna z wolontariuszek wsadziła mi Maję w ramiona. Kruszyna od razu przytuliła pyszczek do mojej szyi. Tak, że nawet nie mogłam spojrzeć w jej oczy :) Potem poszło już szybko. Umowa adopcyjna, przekazanie naszych zgromadzonych darów dla zwierzaków, w międzyczasie głaskanie i poznawanie innych psiaków, wygodne usadowienie się z Majką na kolanach w samochodzie i podróż do jej nowego domu :) W samochodzie była niespokojna, okazało się, że ma chorobę lokomocyjną (jak mój Monti). Na szczęście Tomasz sprawnie i szybko dojechał na miejsce.  Nowy dom Mai to dom moich dziadków :) Maja przywitała babcię bardzo wylewnie od razu liżąc jej nogi zaakceptowała ją jako swoją panią :) Widok obydwu dziewczyn i radość z jaką na siebie patrzyły był wspaniały :) Choć Maja była dla babci niespodzianką (odważnie postanowiłam, że postawię ją przed faktem dokonanym) wiedziałam, że będzie to wspaniała przyjaźń :) Nie myliłam się! Polubiły się! Mimo, że znają się zaledwie 24 godziny zdaje się, że są już do siebie mocno przywiązane. Chodzą razem na spacery, Maja poznaje otoczenie, wygląda na zadowoloną. Babcia zyskała przyjaciółkę :) Ma o kogo się troszczyć. A Majka potrzebuje troski. Wiele przeszła, cudem przeżyła... A teraz ma nowy dom i człowieka, który z każdą chwilą coraz bardziej ją kocha :)

















Tu Maja jeszcze w schronisku 































Tutaj już na swoim trawniku w swoim nowym domu :-) Uśmiecha się, prawda?

piątek, 6 sierpnia 2010

06.VIII.2010 Przestać istnieć?

/mieszkanie/

Właśnie umiera mój wujek....Już nie walczy... mózg przestał pracował godzinę temu.... Na monitorze płaska linia.. Jeszcze wczoraj robił wielkie plany budowy letniego domku na swojej ukochanej działce nad brzegiem Wisły. Jeszcze wczoraj cieszył się wnukami i spokojnym życiem emeryta.. Wczoraj. Dziś leży w szpitalu po nagłym wylewie i pewnie nic już nie czuje, nie słyszy... Fizycznie jest w szpitalu. Gdzie naprawdę? Gdzie podział się jego byt? Jest jeszcze tutaj? Zniknął i przestał istnieć? Przeniósł się do innej istoty by żyć nadal?............
Czy naprawdę żyjemy po życiu?
Gdzie? W jakiej przestrzeni?
.......
Ciężko. Trudno zaakceptować, zrozumieć. Niewyobrażalnie trudno wczuć się w sytuację najbliższych... Przerażająco trudno...

Oby to MIEJSCE gdziekolwiek jest było lepszym, spokojniejszym i piękniejszym od naszego doczesnego...

czwartek, 5 sierpnia 2010

05.VIII.2010 Orzeł czy reszka?

/mieszkanie/

Planowo poranek zdecydowałam zacząć od rzutu monetą. Reszka - zostaję na weekend w domu (a przynajmniej jego okolicach), orzeł - w ciągu godziny pakuję walizkę i samotnie ruszam nad morze z bagażnikiem wypakowanym niepołkniętymi jeszcze książkami. Było jednak inaczej... obudził mnie porażający niewyspaną głowę odwiert.... odwiert sąsiada sugerujący, że zakupił lepszą wiertarkę i naprawia albo demoluje. Jedno z dwojga. Ten start nasunął mi w myślach (a może je wypowiedziałam..? ) kilka brzydkich słów.
Po wczorajszej jodze - na której nota bene czułam się bombowo a biodro a nawet biodra (!!) współpracowały wspaniale - zwleczenie się z łóżka było wyzwaniem. Do teraz mimo, że jest już przed 11 siedzę w piżamie i nie mogę zaplanować porządku dnia.Wiem, że na pewno nie rzucę już monetą. Ach.... żałuję  bo to strasznie kręciło. Choć przyznam, ze generator liczb losowych byłby jeszcze bardziej podniecający! Bez monety czy generatora zerknęłam w długoterminowe prognozy pogody i chłodno zdecydowałam, że pojadę w przyszły czwartek. Miało być spontanicznie - jest praktycznie.

Wracając do biodra. Jak ostatnio pisałam - nic nie rozumiem, bo od bodajże 3 dni nie boli... No, może NIC to trochę przesadzone, ale odczuwam diametralną zmianę. Biorąc pod uwagę to, że kwestia bólu jest dla mnie jak codzienne mycie zębów to co teraz się dzieje jest niepojęte. Ja jestem pełna strachu, że to tylko cwaniacka zagrywka, cisza przed burzą a na pewno przez jakimś wyjazdem... ja zawsze dostanę swój łomot. To tylko kwestia czasu... Jest też inna myśl. A co jeśli to co robimy z moim fizjoterapeutą naprawdę działa... ? (nie obraź się Piotrze za te dywagacje).. i ta bezbólowa tendencja ma się utrzymywać...? Co zrobić, co zrobić...? Pytam sama siebie, bo wrzesień, który zaplanowałam w najdrobniejszym szczególe z każdą godziną zdaje się być bliżej... Wrzesień - co za enigmatyczne pojęcie. W końcu powiem to chyba otwarcie, choć sama przed sobą też do tej pory wyrażałam się półsłówkami. Wrzesień a konkretniej 27 września - to wyznaczona data mojej kolnej operacji. Kapoplastyka. Recz jasna: prawe biodro. Nie, to nie znaczy, że się poddałam albo z góry założyłam porażkę.Gdyby tak było nie przeszłabym 2 razy Ganza i nie walczyła ponad 2 lata o to biodro. Czasem jednak trzeba powiedzieć basta! No i kiedy w końcu to powiedziałam, przełknęłam wizję skalpela, całego bólu i niezdarności jaką niesie za sobą następna operacja... ono znów robi hecę i milczy. Nauczona doświadczeniem - nie wierzę w nic. Nie ufam, podejrzliwie stawiam każdy krok szukając znajomego łomotu. Boję się. Co zrobię we wrześniu.....? To nie jak rzut monetą....Orzeł czy reszka... NIE!

wtorek, 3 sierpnia 2010

03.VIII.2010 Płotki

/mieszkanie/

Znowu w domu. Mieszkaniu - uściślając. O własnym domu na razie mogę tylko marzyć.Chociaż od tradycyjnego domu rzecz jasna dużo bardziej kręci mnie wieża ciśnień, barka na rzece, albo szałas gdzieś na wyspach pacyficznych... Nieważne. Weekend mimo obiecujących wyobrażeń był przykry i męczący. Spędziłam go w Poznaniu z chorą, koszmarnie marudną i rozpłakaną siostrzenicą. Dawno nie stresowałam się tak mocno.. Czułam, że wszystko walimi się na głowę. Wracając do domu łzy zmęczenia psychicznego, bólu biodra, przykrości, świadomości jaka jestem bezradna zmyły mi makijaż. Wstyd się przyznać? Nie, nie sądzę.

Znowu późno, znowu nie śpię. Oglądam skrót z lekkoatletycznych Mistrzostw Europy w Barcelonie. W tym roku Eurosport zaszalał i nieźle udźwiękowił flash z finałów. Przyjemnie popatrzeć na te imponujące ciała, skupienie na twarzach, rozgrzewki, wiatr we włosach na bieżni, pracę mięśni "katowanych" calusieńki, okrągły rok na kluczowe imprezy sportowe.. takie jak ta. Wysiłek, poświęcenie i niewyobrażalne szczęście zwycięzców na mecie. Zmęczenie, przyjemne zmęczenie, dług tlenowy mięśni. Fenomenalne.
To co nas kręci. To co nas podnieca :-)
Ja też dziś pospinałam mięśnie. Nie tylko na rehabilitacji. Wieczorem był basen i zmiana taktyki w treningu. Teraz pływam z nosem tuż przy dnie basenu eksplorując dokładność i czystość fug ;-) Na nogach obowiązkowo płetwy. Początkowo miałam trudność z opanowaniem naturalnej wyporności ciała, które zgodnie z regułami wyrywało się ku powierzchni. Po niecałej godzinie czułam, że woda jest moja. Pod wodą na jednym oddechu robiłam już dwie długości basenu. Po pierwszym treningu tego rodzaju czas 2 długości na bezdechu bez użycia rąk to 1:05. Będę obserwować jak czas i osiągane długości a także umiejętność spożytkowania sił i tlenu będzie ewoluować. Naturalnie jutro znów idę na basen. Wciąż mi mało. Kiedyś umrę z przedawkowania. Czegoś - czegokolwiek. Emocji, złamania kolejnego postanowienia, bariery, zawyżenia poprzeczki, która nie do końca okaże się realną? Wiem o tym. (Dążenie do "moich" 4 min na bezdechu w bezruchu nie daje mi spać.Co dzień zasypiam i rozrywa mnie od środka to niezrealizowane zamierzenie.) Pływając odciążam prawe biodro. Chyba nawet podświadomie. Zresztą ONO samo dziś podjęło prawdziwie przyjemną współpracę czym zaskoczyło mnie i wprawiło w osłupienie. Czekałam na ból co najmniej kilkanaście, a może kilkadziesiąt razy w ciągu tego długiego dnia. Doczekałam się zaledwie kilku razy. W słabszym niż oczekiwanym natężeniu. I nie rozumiem tego. Nie mówię, że jestem zasmucona, ale zmartwiona i zagubiona - owszem. Nie wiem czemu tak ze sobą pogrywamy? Ja i ono żyjemy swoim oddzielnym życiem.

Viva Barcelona! Viva champions!












































foto: net