sobota, 25 kwietnia 2009

25.IV.2009 Afryka!

/mieszkanie/

Walizki spakowane, zważone czekają na hasło do startu :-) Za godzinkę wyruszamy w stronę lotniska. I znów pojawia się to świetne uczucie wiercenia w żołądku, oczekiwanie, przyjemne oczekiwanie :) Na miejscu w Egipcie będziemy koło 2 w nocy. Jutro z samego rama wstajemy o 5-6 rano i biegniemy na rafę. Od razu po przebudzeniu, przed śniadaniem! Nie mogę się doczekać! Strasznie tęskniłam za tym tętniącym życiem podwodnym bajkowym światem :-) Już czuję ciepły piach na stopach i słoną wodę w ustach. Czeka mnie wspaniały tydzień!
Ufam, że biodro jest w świetnej kondycji i nie będzie sprawiało kłopotów. Aaa, no i sprawdzę czy blizna się opala ;-)
Na lotnisko zabieram ze sobą zdjęcie RTG - lepiej mieć je w zapasie niż narażać się na wątpliwą przyjemność rewizji osobistej...
Całuski, uściski, do "zobaczenia" za tydzień :-)





foto by Katja

czwartek, 23 kwietnia 2009

23.IV.2009 Lewe interesy

/mieszkanie/

Gramolę się od rana w mailach- również tych od czytelników bloga (prawdę mówiąc pisanie, odpisywanie, czytanie zajmuje mi coraz więcej czasu; ale lubię to :-) ), projektowaniu wizytówek, przelewach i innych czynnościach, które skutecznie pożerają mój czas.

Wczoraj spontanicznie wybraliśmy się na niezłe przedstawienie do Teatru Komedia. "Lewe interesy" w reżyserii Jerzego Bończaka szybko uzupełniły wysoki poziom endorfinek w naszych ciałkach. Pośmiać się - super sprawa. Kto nie był - powinien się wybrać bo nie ma nic lepszego niż zabawna komedia w środku tygodnia w dobrym towarzystwie :-)






foto: net

środa, 22 kwietnia 2009

22.IV.2009 Moto!

/mieszkanie/

Wczoraj zrobiłam maraton zakupowy, A raczej bezzakupowy, bo przeszłam całe wielkie Złote Tarasy i nie znalazłam nic co by mnie ujęło. Dodam, że szukałam stroju kąpielowego i sukienki. Typowa baba ;-)

Pierwszy raz od czasu po operacji dosiadłam motor. Piękna sprawa. Lubię to, bardzo. Ale coś się zmieniło. Od momentu kiedy mam już "nowe" biodro, świadomość śrubek bardziej się bałam... Przerażały mnie zakręty na większej prędkości, slalom między samochodami, przepychanie się w korku... Co jest grane? Czułam się jak staruszka która wychodząc z domu ze śmieciami boi się że lada moment może się pośliznąć. Nie było mowy o jeździe na jednym kole - będąc pasażerką kategorycznie zabroniłam Tomkowi tego robić. Czy tak już zostanie? Myślę o strachu. Może jestem już za stara na motor? Może to co przeszłam, zabieg w jakiś sposób ostudził mój zapał?
Przy okazji wczorajszej jazdy rozbiłam swój ulubiony kask. Nie wiem kiedy i jak. Może kiedy motor stał na parkingu z przypiętymi do siedzenia kaskami ktoś o nie zahaczył? Teraz na prawym boku widnieje brzydki ślad z odłupanym lakierem i niebieskimi krechami - skąd te krechy? Kurcze, niestety wyglądają jak lakier samochodowy...

A jak podczas wczorajszego mega maratonu spisało się biodro? Świetnie! Aż sama nie mogłam uwierzyć, że tyle się nałaziłam, jeździłam w niekomfortowej pozycji i chłodny wieczór na motorze a ono nawet nie pisnęło że mu źle ;-) Kochane bioderko. Oby tak dalej :-)

Od rana próbuję się spakować. Wylot coraz bliżej a ja dalej w rozsypce. Znając życie zostawię to na ostatni moment. Przydałby się jeszcze jakiś nowy strój kąpielowy. Eh, zobaczymy. Może jutro uda się coś ustrzelić w sklepach.

Jutro czwartek. Dla jednych zwykły czwartek, dzień w któym idzie się do pracy, odbiera malucha z przedszkola, robi codzienne zakupy. Ale dla mojego kolegi Sajmona to dzień w którym dostanie swoje łóżko na oddziale IB w Otwocku i zacznie swoją przygodę. W piątek pewnie wystraszony z ciężkim sercem poczłapie korytarzami szpitala na blok operacyjny.. tak samo jak ja półroku temu. Bardzo, bardzo mocno będę ściskała za niego kciuki. Obiecał, że jak będzie "po" i gdy tylko będzie już mógł odezwie się i napisze kilka słów. Wszystkim szykującym się do ganza przesyłam ciepłe pozdrowienia i pełne optymizmu uściski!
Raz dwa będzie to za Wami, a później z każdym dniem będzie tylko lepiej i lepiej :-)


foto: net

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

20.IV.2009 Bieganina

/miasto/

Od południa biegam i latam po mieście załatwiając sprawy. Zaczęłam od Zus-u, eh... kolejki, średnio miła pani.. ale załatwiłam co miałam. Korki, kiepski miny ludzi mijanych na ulicy czy w sklepie. Łeh, coraz częściej marzy mi się przeprowadzka do jakiegoś maleńkiego miejsca, miasteczka, w którym nie jest się szarą masą, gdzie człowiek nie czuje się anonimowo. Mogłabym mieszkać na uboczu, a małym domku. Dosyć bloków, spędu ludzi i stukania w ścianę. Hm... czy jest na to szansa? A jeśli tak to kiedy? W mojej branży ciężko realizować się gdziekolwiek indziej niż w stolicy naszego kraju.. no, może zostaje jeszcze Łódź. Pożyjemy zobaczymy :-)

Jeszcze nie do końca ochłonęłam po nartach i pięknej Francji a już przygotowuję się do kolejnego wyjazdu. W sobotę wsiadam w samolot do Marsa el Alam. Czeka mnie tydzień błogiego siedzenia na rafie. Dosłownie :-) Każdego dnia nie zamierzam wynurzać się wcześniej niż na kolację ;-) Jutro wygrzebię z szafy letnie ciuchy, trzeba zrobić remanent, opracować strategię co leci ze mną a co zostaje.
Środa jest dniem zakupów. Najważniejsze będą kremy do opalania z wysokimi filtrami.

Podsumowując ostatnie dni muszę śmiało powiedzieć, że obecnie jestem w swojej najlepszej życiowej formie od dawien dawna. Funkcjonuję jak normalny zdrowy człowiek, robię to na co mam ochotę. Nie martwię się biodrem (ani tym po remoncie ani tym przed). Operowana noga zaczyna boleć dopiero po naprawdę forsownym dniu, np. tak jak dziś, po dużej bieganinie po mieście, urzędach i sklepach zaczeła dawać o sobie znać kiedy wracałam do mieszkania wdrapując się na drugie piętro. Jestem bardzo, bardzo zadowolona. A z drugiej strony świadoma, że to mój ostatni miesiąc takiego komfortu i pociechy ze sprawności. Za 30 dni znowu zaplanujemy z profesorem w Otwocku kolejny remont. Do tego czasu staram się nacieszyć tym co mam. Korzystam z życia i nie odmawiam sobie przyjemności. Zresztą, te przebyte i te niebawem uskuteczniane urlopy mówią same za siebie ;-) Nie próżnuję ;-)


foto: net

sobota, 18 kwietnia 2009

18.IV.2009 Ciekawostki - kapoplastyka i endoproteza

/mieszkanie/

Heh, szukając czegoś w internecie natknęłam się zupełnie przypadkowo na coś ciekawego a mianowicie wirtualne operacje biodra. Co prawda nie znalazłam wirtualnego zabiegu osteotomii ale samodzielnie przeprowadziłam operację kapoplastyki a zaraz potem z wypiekami na twarzy wzięłam się za krojenie kolejnego pacjenta wstawiając mu endoprotezę ;-) Dla kogoś kto przeszedł coś podobnego była to niezła i pouczająca zabawa :-) Dla zainteresowanych tematem poniżej podaję linki gdzie można przez dobrych kilka minut poczuć się gwiazdą skalpela. Miłej zabawy!

Zabieg kapoplastyki:
http://www.edheads.org/activities/hip2/swf/index.htm

Zabieg endoprotezy:
http://www.edheads.org/activities/hip/swf/index.htm


foto: http://www.edheads.org

18.IV.2009 Blizna

/mieszkanie/

Dzisiejszy post jest odpowiedzią na ważne pytanie jakie pojawiło się w jednym z komentarzy na blogu. Pytanie dotyczyło umiejscowienia i rozmiaru blizny a zadała je Ania - oczekująca na osteotomię w czerwcu tego roku. Niewątpliwie to dość ważny temat, szczególnie dla każdej dziewczyny - wiadomo, z wyremontowanymi biodrami nadal chcemy czuć się piękne i kobiece :-) Ja sama rok temu przygotowując się powoli mentalnie do zabiegu zastanawiałam się czy moje biodro nie będzie oszpecone ogromną blizną. Wyobrażałam sobie jak będę musiała maskować się w stroju kąpielowym (zazwyczaj te części garderoby należą do skąpych), tak aby nie było widać blizny. Moje zmartwienia okazały się zupełnie niepotrzebne. Okazało się, iż otwoccy lekarze są nie tylko specjalistami od naprawiania bioderek ale także eleganckiego szycia :-) Moja ranka została zszyta na "okrętkę" w sposób którego nie powstydziłaby się najlepsza krawcowa. W dniu zdjęcia szwów (14 doba po zabiegu) moim oczom ukazała się ładna różowa kreseczka w miejscu cięcia. Cała blizna ma 12 centymetrów. Do dnia dzisiejszego zdążyłam naprawdę polubić swoją bliznę. Nie uważam ją za brzydką i w żadnym razie nie umniejsza ona elegancji moim biodrom :-) Wręcz przeciwnie, czasem czy w szatni na basenie przyciąga wzrok dziewczyn bo jest intrygująca. Każdy zachodzi w głowę co tam może być? - "Hm... przecież to za nisko na wyrostek..?" No i super! Niech kombinują :-)
Blizna jest w zasadzie w linii majtek (mieści się nawet pod niewielkimi stringami) i w zależności od kroju naszej bielizny wystaje nieco sama jej dolna końcówka - jakieś 3 cm ewentualnie górny fragmencik - jakieś 1-1,5 cm zakończony widoczną (u mnie) pod skórą główką śruby. W majtkach-szortach nic nie wystaje i zupełnie nic nie widać. W bardziej zabudowanych figach też nic. Ale co tu dużo pisać, prościej zobrazować co robię poniżej. Pierwsza fotografia celowo przedstawia moją szacowną bliznę w towarzystwie dość skąpych majteczek umiejscowionych tak jak na co dzień się je nosi - mimo małej ilości materiału okazuje się, że znakomita większość kreseczki chowa się. Drugie zdjęcie zostało zrobione tak aby pokazać bliznę w całej okazałości.

w znakomitej większości chowa się nawet pod skąpą bielizną


12 centymetrów w całej okazałości

foto by K&T.
Powyższe zdjęcia mają charakter edukacyjny ;-)


Prawda że nic strasznego? :-) Nie ma się czego wstydzić.

Inne pytanie Ani dotyczyło powodu z jakiego zdecydowałam się na osteotomię ganza. Duże dolegliwości bólowe czy RTG które za tym przemawiało? Tu muszę powiedzieć: i to i to. Dolegliwości bólowe towarzyszyły mi od wielu lat i byłam już do nich mocno przyzwyczajona (o ile w ten sposób da się mówić o bólu). Jednak na przestrzeni 3 miesięcy styczeń -marzec 2008 roku zaczęłam zauważać zmiany, ból narastał, towarzyszył mi już każdego dnia. Czasem był tak silny, że uniemożliwiał normalne funkcjonowanie w pracy. Czując, że dzieje się coś niedobrego zdecydowałam się odgrzebać dawno nieoglądane zdjęcia RTG i znów ruszyć w tournee po lekarzach. Zanim trafiłam do profesora byłam na konsultacjach u kilku lekarzy z Warszawy i Lublina oraz po mailowych konsultacjach z lekarzami w Niemczech. Wszyscy poza jednym ortopedą w Lublinie po zapoznaniu się ze zdjęciami rokowali rychłą endoprotezę lub kapoplastykę. Decyzja o osteotomii nie przyszła łatwo. Bałam się tej nowatorskiej (w Polsce) metody. Początkowo chciałam zrobić wszystko aby odwlec decyzję o zabiegu w czasie. Wierzyłam, że mogę dalej żyć i jako tako radzić sobie z bolącym biodrem. Może i dałabym radę, ale profesor uświadomił mi, że z każdym miesiącem, rokiem pogarsza się stan moich stawów i za jakiś czas może się okazać, że prawe (gorsze) biodro nie będzie się kwalifikowało do osteotomii bo będą w nim już zbyt duże zmiany zwyrodnieniowe. Pozostanie mi endo lub kapo co jak wiadomo wiąże się już z pozbyciem się części własnego stawu na rzecz metalu, ceramiki, polietylenu (pewnie korundu), stali, tytanu... Dziękuję, ale nie. Zdecydowałam się na osteotomię wg. ganza, która dawała szansę życia z własnym zdrowym stawem. Jeśli kiedyś będzie trzeba (oby taki moment nigdy nie nadszedł) zawsze jest możliwość wstawienia w staw żelastwa. Ot i tyle :-)

środa, 15 kwietnia 2009

15.IV.2009 Ostatni dzień u rodziców

/dom rodzinny/

Jutro rano pakuję manatki i znowu w trasę. Wracam do siebie, do swojej drugiej połówki. I ciszę się i martwię bo wiem, że znów będę tęsknić. Dziś dokuczało mi lewe "zdrowe" biodro. Ciekawe jak zniesie jutrzejszą długą trasę... W drodze do rodziców od połowy drogi było mi już ciężko, musiałam robić przystanki i dawać odpocząć biodrom. To z powodu mojego samochodu... Niestety jazda nim 400 km daje w tyłek - dosłownie. Ale poza niewygodą w typowo sportowej pozycji daje przecież tyle satysfakcji! :-) Nie jestem w stanie sobie tego odmówić.
Jutro kolejne przyjęcia do szpitala w Otwocku- jak co tydzień. Ale jednak inaczej. Jutro tą samą drogę którą ja przebyłam 6 miesięcy temu przejdzie poznany przez bloga kolega - Sajmon. Mocno mu kibicuję i trzymam kciuki. Wierzę, że wszystko pójdzie jak po maśle :-) Oczywiście na gorąco będę zdawać relację i pisać co u niego słychać.

Ok, co ja tu robię, wieczorem, przed kompem?! Zamiast siedzieć z rodzicami i cieszyć się wspólnymi chwilami?!
Zmykam.

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

13.IV.2009 Leniwie

/dom rodzinny/

Leniwie, a nawet bardzo leniwie ;-) spędzamy Święta. Piękna pogoda i przyjemne słońce zwalnia codzienny rytm i włącza błogie spowolnienie. Ja i Monti cieszymy się wiosną. Z aparatem w ręku badamy każdy rozkwitający się kwiatek. Gołym okiem widać jak z każdym dniem rozwijają się liście na brzozie - brzozie, która ma dokładnie tyle samo lat co ja. W dniu moich narodzin, tata posadził ją tuż koło domu. Dziś jest ogromna a jej rozłożyste gałęzie dają cień i schronienie szpakom, które na niej mieszkają. Lubię słuchać jak szumi na lekkim wietrze. Nie mogę się doczekać, kiedy zupełnie zazieleni się i wybuchnie tysiącem żywozielonych listeczków. Wszędzie dookoła słychać niewyobrażalne trele, serenady i pokrzykiwania przeróżnych ptaków, które zamieszakły okoliczne domki. W sumie na każdym drzewie mieszka jakaś rodzinka. Monti czujnym okiem dogląda wszystkiego z tarasu albo z ulubionego pnia po wierzbie płaczącej. Przegania wróble, pilnuje czy nie zakrada się na jego teren złośliwe kocisko, wypatruje swoich kumpli psiaków. Pewnie niebawem, po obiedzie pójdziemy na dłuższy spacer, zobaczymy "co w trawie piszczy" za rogiem.
Moje wyremontowane biodro po narciarskich przygodach już się wyciszyło i zupełnie nie daje o sobie znać. Pewnie świętuje, jak ja :-) Od jutra wracam do codziennych ćwiczeń, basenu a także rozpoczynam trening lewej nogi - zaczynamy przygotowania do zabiegu. W sumie za miesiąc z małym hakiem znów zawitam w Otwocku... Ale póki co mam jeszcze duuużo do zrobienia oraz mały, przyjemny i bardzo ciepły urlopik przed sobą ;-)














Fotos by Katja

sobota, 11 kwietnia 2009

11.IV.2009 Wiosennych, rodzinnych, wesołych!

Wygląda, że nadchodzące Święta Wielkanocne będą wspaniałymi, wiosennymi i pełnymi energii chwilami spędzonymi z najbliższymi, przyjaciółmi i na łonie przyrody :-) I tego wszystkim życzę. A skoro życzę, to zdecydowanie dorzucam jeszcze: więcej uśmiechu, nieco oddechu od codziennej szarości, chwili refleksji nad tym gdzie biegniemy (i jak biegniemy), więcej radości z drobnych chwil i ulotnych momentów które nas otaczają, oraz umiejętności uwalniania w samym sobie pasji, zachwytu i dobroci małego dziecka :-)

Wspaniałych Świąt :-)


foto: net

piątek, 10 kwietnia 2009

10.IV.2009 Les2Alpes Francja - fotoreportaż

Długo, naprawdę długo zastanawiałam się jak opisać nasz tygodniowy wyjazd na narty w boskie Alpy. Czy ma sens pisanie, że było wspaniale, dzień w dzień witało nas na szczytach słońce, śnieg przyjemnie chrupał nam pod butami narciarskimi a humory i nasza narciarska ekipa nie przestawała się śmiać? Przecież to wszystko jest oczywiste!
Zdecydowałam, że cały nasz pobyt, wspaniały czas jaki tam spędziliśmy, wyśmienite trasy (najpiękniejsze jakie dotąd widziałam, a widziałam wiele ;-) ) i radość jaką dał mi wyjazd oraz zrealizowanie mojego najważniejszego celu po operacji - NART najlepiej opiszą nie słowa ale zdjęcia, które ze sobą przywieźliśmy.


nasz hotel - usytuowany na nartostradzie

taki widok witał nas co dzień rano z okna

nic dodać, nic ująć

rano, przed wyjściem na stok



bywało, że wiało ;-) Lodowiec Les2Alpes. Jesteśmy na 3421 m.npm

3400-3600 m npm szczyt lodowca z gładkimi jak stół trasami - po prostu bajka

czasem w mieście i dolinie nie było słońca, po wzbicie się na wysokość
ok 2600 m npm pogoda zmieniała się diametralnie.
Słońce paliło nam policzki i nosy ;-)


cała ekipa na Gracier 3421m npm

czasem wygłupialiśmy się, walczyliśmy na śnieżne kule i tarzaliśmy
w śniegu jak sześciolatki ;-)
Tu na szczycie lodowca w pięknym słońcu.


czy natura nie jest niesamowita?

zjawisko inwersji - jazda ponad chmurami. Widok niedoopisania!

zdarzały się też wypadki. Tu akurat Tomka. Moje tym razem były
na częście mniej widowiskowe.


instastruktura i pomysłowość na stokach we Francji naprawdę
robi wrażenie. Czasem liny wyciągów krzyżowały
się na niebie potrójnie


mmmm.. bywało też romantycznie ;-)

dzień w dzień przy naszej ulubionej knajpce Panoramic, położonej
na wysokości 2600 m npm od godziny 13 do 17 z hakiem
DJ miksował fenomanalne kawałki, nogi same tańczyły.

Non stop impreza!

niektórym było baaaardzo gorąco!

i znów lodowiec!

w trzecim dniu jazdy po długich błaganiach moich współwyjazdowiczów
(dbali o mnie aż za rygorystycznie) wymusiłam swoje i zaatakowałam
najtrudnijszą i najdłuższą czarną trasę w całej okolicy.
Jak sama nazwa wskazuje Le Diable była ooooostra!
Wiele bym dała, żeby to powtórzyć!


ja, narty i wspaniałe poczucie wolności na Le Diable w natarciu!

z ukochaną siostrą :-)

tras do wyboru, do koloru z przeważającym kolorem czerwonym ;-)
To gdzie lecimy?


;-) tak, sporo jest urwisk, szczególnie na lodowcu

wszędzie plusowa temperatura!

ale wieczorami niebo nabierało nieziemskiego wyglądu

czy jeszcze tu wrócę..?

nasz hotelik - widok z miasta


W dniu wyjazdu, kiedy żegnaliśmy się z Alpami, w miasteczku niżej witała nas już wspaniała wiosna. Kwitły kwiaty i drzewa a my podziwialiśmy ogromną tamę i uroczo położoną na wzgórzu ponad nią wioskę. Żyć, nie umierać :-)