wtorek, 30 czerwca 2009

30.VI.2009 Czasem słońce, czasem deszcz...

/mieszkanie/

Planuję, rozbudowuję, działam - w kontekście Forum. Dobrze, że wymyślam sobie jakieś zajęcia, bo humor mi bynajmniej nie dopisuje... Cóż.. nie na wszystko mamy wpływ. A może i mamy ale z biegiem czasu przestaje się zwyczajnie mieć siłę, chęć i energię na wychodzenie z impasu. Smutno, ale cóż począć. Nikt nie gwarantował przyjemnej i łatwej bytności na tym świecie... Trzeba wziąć się za robotę, ćwiczenia. Na dworze gorąc i duchota. Gdybym tylko miała towarzystwo, siedziałabym pewnie już nad wodą. Eh..nad wielką wodą.. coraz częściej myślę o morzu.. rafie.. Nie wytrzymam do sierpnia przyszełgo roku! Tak, według skrupulatnych planów dopiero za rok czeka mnie bajkowy świat rafy na drugiej półkuli. Indonesia! Najrzadsze morskie zwierzęta świata, egzotyczne maleńkie wysepki rozsiane na lagunach. Czeka mnie urok Kuala Lumpur, wielkomiejskość Jakarty, ogrom Oceanu, wiekowe świątynie Borombudur, majestatyczne wulkany, dzika dżungla, rajska wyspa Bali, szaleństwo na rafach wokół Sulawesi, najbardziej magiczna cieśnina Lembeh- tysiące maleńkich niewiarygodnych stworzeń :-) Na takie cuda warto czekać rok a nawet i dłużej! Ale znając siebie... będę chciała szybciej poczuć słony smak wody w ustach, szybciej zanurzyć się w niezliczone formy i kolory, tkwić tam, upajać się, nie oddychać...









Indonesia, foto: net

czwartek, 25 czerwca 2009

25.VI.2009 Gruszkowaty!!

/samochód/

Jadę i myślę o tym co dziś się wydarzyło. A wydarzyło sporo. Pomijam fakt długiej podróży ze Śląska. Po dojechaniu do celu popędziłam na rehabilitację. Cel - zlikwidowanie bólu z pośladku! Już wiem co za upierdliwość dokuczała mi przez tak długi czas. To mięsień gruszkowaty. Obolały, zmiętoszony i zbuntowany. Gruszkowaty biegnie od kości krzyżowej a przyczepia się do wierzchołka krętarza. Mój gruszkowaty wymagał interwencji. Zdecydowanej pomocy mojego rehabilitanta była w odczuciu mało komfortowa ;-) ale pomogła na dłuuuugo. Ból zniknął :-) Może jeszcze się pojawić, to nie tak hop siup, dlatego muszę uciskać wskazaną okolicę aby rozmasować głęboko położony gruszkowaty. Strasznie się cieszę, że to nic poważnego. Bałam się, że to coś związanego z kośćmi... Uffff.

Operowana w poniedziałek we Wrocławiu Ania ("gościnna" osteotomia profesora) czuje się już dobrze i prawdopodobnie jutro wraca do domu. Z kolei Bożenka, która we wtorek otrzymała komplet 3 śrubek wyjętych ze swojego biodra po poprawionej morfologii stanęła już do pionu i jutro startuje zaliczać schody :-) Cieszę się, dziewczyny idą jak burza. Jutro trzymamy kciuki za Alicję - też dostanie komplecik śrubek. Ale im zazdroszczę! Mają praktycznie już wszystko za sobą :-) Wszystkiego dobrego dziewczyny!


foto: net

wtorek, 23 czerwca 2009

23.VI.2009 I tak zleciały 4 tygodnie...

/rodzinny dom/

4 tygodnie po osteotomii

Mam mało czasu. Na wszystko. Kiedy budzę z hibernacji laptop nie nadążam odpisywać na maile, wiadomości z GG, posty, nie starcza już czasu na bloga :-) Ostatnio go zaniedbałam kosztem Forum. Ale nasze Forum radzi sobie już całkiem nieźle i czuję, że coraz mniej będę mu potrzebna :-)
Czas biegnie jak szalony. Zanim się obejrzałam minął już miesiąc od operacji. Cały czas robię sobie wyrzuty, że za mało ćwiczę. Jednak ostatnio musiałam powiedzieć sobie pass. Od kilku dni borykam się z dużym bólem w pośladku. Bólem który nie daje mi spać i normalnie funkcjonować. Walczę z nim, masuję, staram się więcej stać i leżeć na brzuchu, żeby dać odwłokowi. Póki co- mizerne efekty. W ufam, że w czwartek owy pożar zgasi mój rehabilitant. Specjalnie wracam ze Śląska do siebie, aby móc się z nim zobaczyć i zaplanować kolejne działania.
Ostatnio dawałam nodze wycisk. Zmuszałam ją do większej pracy. Nie daję jej już komfortu typu: przenoszę ją za pomocą rąk czy zdrowej nogi na łóżko, do samochodu itd. te czynności musi już robić sama siłą własnych mięśni (ale coś mi się zdaje, że już o tym pisałam, skleroza...). Więcej też jeżdżę samochodem (ręczna skrzynia biegów). Przyznam się też do czegoś co zaskutkuje pewnie dużym kuksańcem od mojego terapeuty, ale jestem ciekawską bestią i sprawdziłam nogę pokonując dystans 4-5 metrów bez kul w ogóle. Na teście się kończy, bo nie mam zamiaru robić sobie krzywdy. Chciałam także poruszyć bardzo ważny wątek chodzenia o kulach. 8 miesięcy temu po pierwszej operacji zrobiłam duży błąd, którego teraz nie powtórzę. Jaki? Otóż po miesiącu od zabiegu odłożyłam ku swojej uciesze jedną kulę. To temat na osobnego posta. Chcę dobrze to opisać, aby inni mogli zrozumieć jak ważne jest prawidłowe chodzenie o kulach. To wiedza, której nikt nam nie przekazuje. A bez niej co dzień narażamy się na duże komplikacje sami sobie je fundując.
To tyle na dziś.
Aaaa, zapomniałabym o najważniejszym. Wczoraj odbiłam sobie nieco bolesne noce i użeranie się z pupą. Pojechałyśmy z mamą do Wisły do hotelu Gołębiewski na dzień w SPA. To było boskie! Czułyśmy się tam jak dwie księżniczki ;-) Dopieszczane na każdym kroku, wymasowane, wypachnione, obskakiwane przez personel. W prawdziwym SPA byłam pierwszy raz w życiu. Powiem tak: mimo znacznego uszczuplenia portfela ;-) - bez dwóch zdań warto. Nie pamiętam kiedy tak się zrelaksowałam i czułam pięknie jak tam. A moje zbolałe ciałko miało prawdziwa ucztę :-) Koniecznie polecam!


foto: net

niedziela, 21 czerwca 2009

21.VI.2009 Forum Bioderko www.forumbioderko.pl

Kochani!

Nadszedł chyba czas aby upublicznić dziecko Dziennika z remontu - z wielką radością przedstawiam Forum Bioderko :-)

Może nie jest jeszcze napchane informacjami i tematami ale to przecież ludzie, użytkownicy tworzą Forum, tak więc pozostawiam jego rozwój w Waszych rękach :-) Gorąco wierzę, że rozbuduje się i zyska takie rozmiary jak niegdyś wspaniałe i bogate forum "moje biodro", które niestety dziś już nie istnieje. Założone przeze mnie forum miało być jego kontynuacją, jednak kiedy strona wspominanego forum przestała działałaś a ja starałam się odzyskać cenne informacje i tematy jakie od lat zamieszczali w nim użytkownicy. Niestety firma Home.pl nie była ani miła ani pomocna w odzyskaniu danych spoczywających na ich serwerach :-( Zbywając mnie kilkakrotnie zdecydowanie odmówili kontaktu z właścicielami upadłej strony i forum. Przykre. Wierzyłam, że cenne wiadomości (forum działało od wielu lat) pomogą kolejnym chorym. Mimo, iż pomysł nie wypalił postanowiłam uruchomić nowe, pokrewne forum wierząc że zyska choć część popularności jaką cieszył się pierwowzór.

Kochani, dziękuję z całego serca za wizyty na blogu, komentarz i ciepłe maile jakie do mnie napływają. Nigdy nie spodziewałam się, że małe pisanie o swoich smutkach i radościach może odbić się jakimkolwiek echem. Bardzo bym chciała abyście wszyscy tak samo jak do tej pory ja mogli dzielić się swoim zdaniem, opowiadać o swojej chorobie, dniu powszednim, zmaganiach z troskami, pomysłach na radzenie sobie z niejednokrotnie sfatygowanymi biodrami. Marzy mi się aby borykający się z tymi samymi czy podobnymi problemami mogli znaleźć dobre rady, pokrewne dusze czy cenne informacje czy towarzystwo na szpitalnym łóżku :-) Razem łatwiej brnąć przez trudne życiowe momenty. Znajdując kogoś kto tak samo jak my boi się, albo przeszedł już przez to co nas czeka, rozmowa z nim, kontakt czasem potrafi zdziałać cuda :-)

Forum, które zbudowałam wspólnymi siłami z innymi kochanymi ludźmi - zarówno tymi przed jak i po operacji czeka na Wasze wpisy, pytania, historie. Mam nadzieję, że niebawem stanie się wspaniałą areną wymiany informacji, licznych konwersacji i skarbnica wiedzy :-)

Serdecznie zapraszam do rejestrowania się, odwiedzania i korzystania z forum stworzonych z myślą o wszystkich mających problemy ze stawami biodrowymi, ich bliskimi a także osób zainteresowanych tematem. Ze zniecierpliwieniem będę czekać na Wasze pomysły dotycz. forum, sugestie czy opinie. Jest stworzone dla Was - budujcie je :-)

Zapraszam na www.forumbioderko.pl

:-)
Katja

sobota, 20 czerwca 2009

20.VI.2009 Jeszcze nie

/dom rodzinny/

Nie, nie potrafię jeszcze leżeć na operowanym boku. Przy próbie położenia się na lewą stronę ból jest bardzo silny. Dalej cała strefa a szczególnie lewy pośladek i powierzchnia w stronę kręgosłupa nad pośladkiem jest bolesna w dotyku. Nie pamiętam czy przy pierwszej operacji ten efekt też tak długo się utrzymywał? Strasznie już mnie to irytuje. Czekam kiedy minie.

Wczoraj spędziłam miły wieczór z szampanem u znajomego :-) Dziś miły czas zamierzam spędzić w towarzystwie dawno nie widzianej przyjaciółki. Muszę na chwilę wyrwać się z domu od tego monitora, bo niebawem będę długopalczastą amebą rozlaną wokół laptopa. Wszystkie mięśnie mi zanikną, zanikną palce u stóp, nogi, tułowie, wszystko! Zostaną tylko ręce, a dokładniej dłonie i część mózgu, którą myślę ;-) Brzmi katastroficznie!
Za oknem ciągle leje. Wczoraj i dziś nie byłam z tego powodu na spacerze. Mam stracha spacerować kiedy jest mokro i ślisko. Zbyt dobrze pamiętam ostatnią nieprzyjemną akcję po deszczu.. :-/

Nadal ślęczę nad forum. Usilnie staram się je ożywić tematami i poupychać w nim bebeszki, dzięki którym ruszy z kopyta. Ale nie mam już siły. Za dużo czasu przesiaduję przed komputerem. Mój obolały (jak skomentowała ostatnio znajoma) odwłok i kręgosłup buntują się coraz bardziej. Nie skończyłam jeszcze wątku FAQ - w którym znajdą się najczęściej zadawane pytania związane z operacją osteotomii. Brakuje mi też ludzi związanych z kapoplastyką, aby rozruszać ten wątek. Póki co - świeci pustką. Już sama nie wiem czy przyszedł dobry moment na upublicznienie go, czy na tym etapie zdoła sam rozkręcić się a ludzie zechcą pisać skoro jest jeszcze takim "golaskiem"?

foto: net

czwartek, 18 czerwca 2009

18.VI.2009 Sie gra sie ma! ;-)

/ulica/

3,5 tygodnia po Ganzu

Śmigam sobie furką rodziców ;-) Zabrałam im siłą... niemalże ;-) Na pierwszą przejażdżkę "normalnym" samochodem - czytaj: takim z wszystkimi pedałami i ręczną skrzynią biegów ;-) zabrałam mamę (nie było opcji, żeby puściła mnie samą) i Montiego (chyba wszyscy pamiętają, że Monti to nie zając tylko pies, tak zdecydowanie psiak). Znów poczułam wiatr w żaglach! Takie momenty są mi potrzebne jak bezchmurne niebo po długiej ulewie.

Zaliczyłam też spacer - dziś już ok 500 metrów. Były ćwiczenia, masowanie nogi. Odczucie prądu w nodze maleje. Nawet bardzo. Nie mam już "szarpnięć elektryczności" jak jeszcze 1,5 tygodnia temu. Ale regularnie masuję (całą płaszczyzną dłoni) udo.
Dziś przymierzam się do drugiej próby położenia się i pospania trochę na operowanym boku. W końcu musi się udać! Miałam odczekać tydzień, ale już mnie korci, już czuję, że muszę znowu spróbować!

Z "porównywaczy" w stosunku do prawej- pierwszej operowanej nogi - teraz przy drugiej także szybciej poradziłam sobie z wchodzeniem do wanny bez pomocy krzesła czy hokera. Od drugiego tygodnia po operacji wchodzę i wychodzę do wanny normalnie, jak zdrowy człowiek, tyle, że przysiadam na moment na brzegu wanny aby przerzucić sobie operowaną nogę do środka ;-)

Cały czas wraz z zaangażowanymi pomocnikami pracuję nad forum :-) Niebawem ujrzy światło dziennie.


foto: net

środa, 17 czerwca 2009

17.VI.2009 Spacery, ćwiczenia... plany

/rodzinny dom/

Co dzień idę na spacer. Co dzień wydłużam dystans. Co dzień ćwiczę. Co dzień zwiększam ilość powtórzeń. Cały czas mam poczucie, że robię zbyt mało, zbyt rzadko i za słabo. Mam wrażenie, że czas ucieka mi przez palce, że nie w pełni go wykorzystuję. Muszę szybko stanąć na nogi - obie nogi. Mam spore plany na najbliższe miesiące. A żeby wcielić je w życie - muszę być zdrowa i sprawna. Kurs nurkowania na Nitrox-ie, wyjazd do Chorwacji (o ile finanse pozwolą), później w grudniu tydzień w Alpach, po drodze kilka innych wyjazdów i celów. A czas mi ucieka...
Dziś po spacerze i ćwiczeniach noga rwała i odezwał się znajomy (z prawej nogi) ból w kolanie - zły ból, bo przyśrodkowy :-/ On mi mówi, że coś źle robię. Ale co...?

O matko! Już północ! Zapomniałam z zastrzyku z heparyny! Mojej najulubieńszej czynności ;-) Bleeee, okropne, ale co zrobić. Jak mus to mus ;-) Przecież nikt nie marzy o potwornym skrzepie wędrującym wprost do serca albo płuca. Oo, tak, kochane zastrzyki! Spadam na jednego!


foto: net

wtorek, 16 czerwca 2009

16.VI.2009 Działania

/rodzinny dom/

3 tygodnie po Ganzu.

Podróż była koszmarem. 400 km jechaliśmy aż 7 godzin! Korki, kilka wypadków po drodze. Nie raz, nie dwa staliśmy na dwupasmówce pół godziny bez cienia szansy na przesunięcie się w przód. Po dojechaniu do celu byłam ledwo żywa. Biodro bolało, kręgosłup wołał: "help!" a tyłek - szkoda gadać.
Od rana siedzę i stukam w klawisze laptopa. Co robię? Jasne, że powołuję do życia Forum :-) Kupa z tym roboty. Ale mam wielkie nadzieje, że włożony w to czas i trud przyniosą owoce w postaci wspaniałego narzędzia jakim jest portal wymiany informacji. Ważne - dalej szukam grafika non profit, który wykaże się dobrą wolą i "ubierze" nasze forum w ładny layout. Może wymyśli nawet logo forum?
Forum zyskało już dziś nowy dział FAQ - czyli najczęściej zadawane pytania. Spróbuję w nim wraz z koleżankami "po fachu" które niedawno tak jak ja przeszły przez zabieg osteotomii odpowiedzieć na pytania, które nurtują, martwią i spędzają sen z powiek wszystkich przyszłych Osteotomiaków. Przygotowując ten dział czekam na pytania (co prawda wciąż dostaje je w dużych ilościach na maila) - zamieszczajcie je w komentarzu na blogu albo bezpośrednio wysyłajcie na maila dziennikzremontu@gmali.com - postaramy się skutecznie dać im na Forum odpowiedzi. Kiedy portal będzie miał już ręce i nogi a także bebeszki w formie tekstów i tematów podam link oficjalnie na blogu.

Teraz trochę o nodze. Na dworze pada więc noga trochę marudzi. Daje się odczuć efekt wiercenia i nieprzyjemnego obciążenia pogodowego. Ćwiczę, rozmasowuję czworogłowy, trenuję napinanie i bardzo wolne rozluźnianie mięśnia, uczę nogę napięć i rozluźnienia w poszczególnych drobnych partiach. Funduję prace rzepce ;-) Pracuję nad odwodzeniem. Przy chodzeniu dosyć zdecydowanie obciążam operowaną nogę. Do momentu dyskomfortu. Nie pozwalam, żeby bolała. Dziś w nocy bezwiednie przekręciłam się na operowany bok. Po minucie szybko wróciłam na plecy bo ból nie pozwolił trwać w tej pozycji. Jeszcze za wcześnie. Jeszcze zbyt świeże jest wszystko w tej strefie. Zobaczę, spróbuję na nowo za tydzień.

U rodziców mam się nieźle ;-) Babcia na dzień dobry zaserwowała mi pyszną jajecznicę ze szczypiorkiem. Rodzice dbają o mnie i pilnują żebym się nie przemęczała. Starają się, żebym nie chodziła za dużo, nie ruszała się ;-) Boją się, że coś mi się stanie. Próbuję uświadamiać, że tu nic złego nie może się stać a chodzenie i normalne życie jest jak najbardziej wskazane. Wiedzą o tym, ale pewnie jak patrzą na takiego kulaska to samoczynnie jakoś tak starają się mnie chronić :-)

Ok, wracam do pracy nad forum:-)


foto:net

niedziela, 14 czerwca 2009

14.VI.2009 Home

/mieszkanie/

Ledwo wróciłam z Poznania, odpalam laptop a tam mnóstwo maili, wiadomości na GG, lawina pytań :-) Nie nadążam odpisywać. Tak naprawdę od dłuższego czasu różni ludzie - w większości przyszłe Osteotomiaczki - pytają o mnie o mnóstwo rzeczy związanych z operacją, rehabilitacją, przydatne gadżety, życie po zabiegu. Odpisuję tak na raty w mailach i wielokrotnie powielam temat. Wielokrotnie, bo wielu pyta o to samo. Piszę często też drugi raz o tym co przewinęło się już przez bloga (autotransfuzja, skierowanie na zabieg, rehabilitacja). Postanowiłam wziąć te wszystkie pytania, ogarnąć i spróbować odpowiedzieć na nie w osobnym poście. Ułatwię pytającym życie a sobie zaoszczędzę czasu ;-)

Zmykam do wanny. Po 3 godzinnej podróży z Poznania i całym dniu biegania po Starym Rynku na świętojańskim jarmarku czuję się zmęczona. Noga lekko rwie. Czuję jak zwykle w środku ognisko ;-)

Jutro rano wizyta u rehabilitanta a w południe wyjeżdżam do rodziców. Zostanę tam na dłużej. Kolejne relacje i refleksje będę już ze Śląska.
Pozdrowienia!


foto: net

piątek, 12 czerwca 2009

12.VI.2009 Maraton!

/Poznań/

Dzień zaczęłam od zakupów w centrum handlowym. Miałam w planie kupno kilku prezentów i jakiś tam kosmetyków. Wybrane sklepy mieściły się na pietrze molocha. Stanęłam przed ruchomymi "schodami" - takimi również dla wózków czyli raczej płaskiej poruszającej się w górę taśmie. Chwilkę zastanowiłam się jak na nie wejść. Jak się szybko okazało moje myślenie było jak najbardziej błędne. Zrobiłam to tak niefortunnie, że operowana noga wraz z kulami stała już na przesuwających się schodach a "zdrowa" wciąż pozostawała na nieruchomej części.... wynikowo niewiele brakowało aby zrobiła prawdziwy szpagat! Z przerażeniem w oczach jakoś odbiłam się i wskoczyłam drugą nogą na taśmę. Koszmar. Schodząc a raczej zeskakując ze schodów też nieźle się napociłam. W sumie nic nie bolało. Ale zestrachana do samochodu wracałam już zwykłymi schodami na piechotkę ;-) Obiecałam sobie że póki ktoś nie sprzeda mi dobrego patentu na wchodzenie i schodzenie z tych zabójczych ruchomych platform będę omijać je z daleka ;-)

Po tym dość stresującym zdarzeniu zaszalałam i pojechałam na prawdziwy tajski masaż. Prawdziwy bo wykonywała go nie znająca ani krzty polskiego maleńka, śliczna Tajka. Uprzednio dokładnie omówiłam z moją masażystką co wolno a czego nie wolno w moim nietypowym przypadku. Kiedy zobaczyła mnie o kulach a później tuż przed masażem pokazałam jej szew i jeszcze raz przypomniałam aby najlepiej w ogóle nie dotykała całej operowanej nogi była nieco przerażona :-) Jednak jak się szybko przekonałam była prawdziwą profesjonalistką. Swoimi maleńkimi stópkami wskoczyła na piękne łóżko z drewna tekowego na którym leżałam i zaczęła rytuał. Masowała egzotycznym olejkiem, uciskała, głaskała, oklepywała, rozcierała wszystko z niepojętym dla mnie wyczuciem i wprawą. Największą bajką był dla mnie masaż stóp. Poświęciła na niego aż 40 minut. Masowała nie tylko dłońmi ale również specjalnym drewnianym patyczkiem, którym uciskała odpowiednie receptory w stopach, na i między palcami. Muszę przyznać, że miałam w życiu nie jeden świetnie wykonany masaż. Począwszy od klasycznych po relaksacyjne, przez sportowe a również egzotyczne wykonywane np. przez Egipcjanina czy Nepalczyka. Jednak ta maleńka Tajka zdecydowanie wykonała najlepszy masaż pod słońcem jakiego miałam przyjemność doświadczyć do tej pory. Kolejny wyjazd do Poznania nie obędzie się bez wizyty u Nu - tak miała na imię moja masażystka.

Po niewymownie przyjemnie dla ciała spędzonym czasie w salonie SPA udaliśmy się na rodzinne spotkanie do babci i cioci mojego Tomasza. Były ciacha, herbatka i wesołe rozmowy. Naturalnie musiałam również opowiedzieć o moim świeżo wyremontowanym biodrze i planach ekspresowej rekonwalescencji.

Na tym dzień się nie skończył. Po uściskaniu na pożegnanie przemiłej babci z ciocią a później szybkiej kolacji w domu pojechaliśmy do znajomych. Spotkanie nosiło wyraźne znamiona uczczenia narodzin Kacperka - syna jednego z przyjaciół Tomka. Jak się łatwo domyśleć dość duże i bardzo wesoło grono znajomych, miała atmosfera i tysiące tematów sprawiły, że opuszczaliśmy mieszkanie kiedy poznańskie słońce powoli zaczęło już wstawać ;-) Obfitujący w wydarzenia dzień skończył się dla nas po 4 nad ranem. Mimo prawdziwego maratonu jaki sobie urządziłam nie czułam bólu ani zmęczenia... może dlatego, że wieczorem skutecznie znieczuliłam się butelka Tokaja ;-) Aaaa, okazjonalnie woreczki lodu zanim wskakiwały do drinków moich znajomych przetaczały się przez moją nogę przynosząc miłe uczucie wychłodzenia :-) Na spotkaniu nikt nie mógł uwierzyć, że jestem niewiele ponad dwa tygodnie po operacji biodra ;-) Mówiąc szczerze - sama w to nie wierzyłam ;-)
To był bardzo udany i miło spędzony dłuuuuugi dzień :-)


foto: net

czwartek, 11 czerwca 2009

10.VI.2009 Pożegnanie ze szwem i Maciusiem

/mieszkanie - wanna/

Nareszcie! Leżę wygodnie w wannie pełnej ciepłej wody z pianą, wokół mnie pachnące czekoladą świeczki. Jak pięknie. W końcu od długiego czasu coś naprawdę miłego dla ciała.
Rozmyślam o dzisiejszym dniu pełnym wrażeń. Odwiedziłam profesora i wspólnie pozbyliśmy się szwa - czarnej żyłki od dwóch tygodni tkwiącej z mojej nodze ;-) Samo wyjmowanie - wiadomo do najprzyjemniejszych nie należało. Za to później, po sprawdzeniu siły mięśniowej i prawidłowych odruchów wesoło poplotkowaliśmy i pośmialiśmy się. Rozmawialiśmy też o blogu i nowo tworzonym forum. Profesor przybił mi "piątkę" i podziękował za dobrą robotę. To było bardzo miłe i budujące. Zainteresował się mocniej tematem.. i kto wie, być może całkiem niebawem połączymy wspólne siły ;-)
Po wizycie pomknęłam (a raczej poślimaczyłam się w gigantcznych korkach) wprost do dziadków. Tam spotkałam się z rodzinką i tatą, który przyjechał na kilka dni do swoich rodziców. Spałaszowałam świeżo złapanego suma, pokazałam wszystkim pięknie zagojony szew i cieszyłam się krótkim ale wspólnie spędzanym czasem. Zarówno do profosora jak i dziadków ktoś jechał ze mną w koszyku :-) I nie był to Tomek - Tomek dla wyjaśnienia siedział na siedzeniu obok. Podróżował z nami Maciuś - nasz kochany, wyrośnięty już szaraczek. To była ostatnia podróż Maćka samochodem i ostatnie chwile spędzone z nami. Dziś "nasz" zając wrócił na łono natury. Jest już duży, silny i co najważniejsze bardzo szybki. Jestem pewna, że dobrze sobie radzi. Na wolności bardzo mu się spodobało. Nie oglądając się za siebie pokicał na łąki, pewnie w poszukiwaniu sałaty ;-) Smutno było mi się z nim rozstawać, przywiązałam się do urwisa, ale wiem, że jego miejsce jest wśród traw, łąk i pewnie smacznej kory młodych drzewek na polu dziadków ;-) Domyślam się, że będzie im podjadał co nieco i zostawiał po sobie znajome ślady zębów ;-)
To był dobry dzień. Oczy szczypią ze zmęczenia, nogi też już dokuczają. Wprawdzie zegar pokazuje 01.30 i chyba czas już położyć się spać...
Jutrzejszy dzień w dużej mierze spędzę w podróży do Poznania a wieczór na miłym grillu :-) Chciałabym, aby siły mi na to pozwoliły.
Jeśli w Poznaniu złapię gdzieś jakiś net - na pewno skrobnę kilka słów :-)
Maciuś w swoim tymczasowym domku
foto by Katja

wtorek, 9 czerwca 2009

09.VI.2009 Testowo

/przychodnia rehabilitacji/

Wczoraj minęły 2 tygodnie od osteotomii.

Wieczorową porą pojechałam się spotkać z moim rehabilitantem. Cieszyłam się, że w natłoku pracy zgodził się zostać po pracy i poświęcić mi czas :-) Gadaliśmy, gwędziliśmy i plotkowlaiśmy o zabiegu, mięśniach, nerwach, gracikach i wszytkim co nas czeka. Rzpoczął się start ku pełni sił. Start, na mecie którego niebawem osadzę wspaniała nagrodę - coś o czym marzę, czego nie będę mogła się doczekać - i zdobędę to w zaplanowanym terminie :-) Rozmawiając z Panem Piotrem przypomniałam sobie ile pracy nas czeka. To będzie dłuuuuuga droga. Już dziś nie próżnuję masując i mobilizując nogę.
Jutro zdjecie szwów i kontrola u profesora. Na pewno zrobimy USG i popatrzymy na śrubki czy wszystko ładnie trzyma się jak powinno. Jutro profesor z pewnością zrobi mi test nasiłę mięśniową każąc na siedząco unieść zgiętą w kolanie nogę. To nie będzie niczym nowym ani tym bardziej niczym nie do wykonania, bo ten teścik zrobiłam już dziś i wiem, że nie stanowi problemu. Owszem, to bardzo duży wysiłek i spory ból, ale jeśli miałabym porównać go do wysiłku i bólu jaki towarzyszył mi podczas tego samego testu po operacji prawej nogi - teraz jest o 50% mniejszy. Muszę powiedzieć, że za drugim razem z wszystkim jest łatwiej i prościej. Ogólnie, o czym już w sumie pisałam szybciej biorę się za wszystko niż 7 miesięcy temu. Od kilku dni potrafię siadać na podłodze i co najważniejsze sama z niej wstać; kucam, klękam, sama wchodzę i wychodzę z wanny, gotuję, robię pranie (nie rozwieszam jeszcze ;-) ), wykonuję drobne domowe prace. Pamiętam, że po pierwszej operacji byłam bardziej ostrożna, zachowawcza; unikałam pewnych ruchów i czynności bojąc się, że sprawią mi ból. Teraz wiem co może mnie czekać, nie obawiam się bólu, wiem też jak go unikać - w sensie przy jakich ruchach pojawi się na pewno a kiedy nie. Choć wiadomo, zdarzają się sytuacje, takie jak dziś, kiedy wracając do domu kule obsunęły się na mokrej od deszczu posadzce, a ja prawie całym ciężarem ciała broniąc się od upadku stanęłam na operowanej nodze. Ból był potężny, ale nie mogłam się nad nim rozczulić, bo byłam zaledwie na parterze a czekały mnie jeszcze do pokonania 2 piętra. Z grymasem na twarzy dotarłam do mieszkania. Na takie przypadki nie mamy wpływu i nie da się ich zaplanować. Niby wiedziałam, że może być ślisko, a mimo to nie dałam rady nic z tym zrobić.Ok, koniec pisania. Szykuję się mentalnie na jutrzejsze zdjęcie szwów, późniejsze wspaniałe rodzinne spotkanie i wieńczącą dynamiczny dzień pierwszą od czasu operacji dłuuuugą kąpiel z mnóstwem piany!


foto: net

niedziela, 7 czerwca 2009

07.VI.2009 Zosia samosia

/mieszkanie/

Zrobiłam sobie obiad. Oczywiście z tzw. mrożonego gotowca ;-) Pozmywałam zlew naczyń i w miarę zasięgu rąk ogarnęłam kuchnię. Na jednej w dodatku bolącej nodze wyżej wymienione czynności zmęczyły mnie jak co najmniej pół dnia pracy na plantacji trzciny cukrowej. Ale jestem z siebie zadowolona. Staram się też samodzielnie ćwiczyć co zdaje się być jeszcze trudniejsze. Leżąc siłą mięśni zginam nogę w kolanie podciągając ją do wygodnej pozycji, którą lubią moje plecy ;-) Tak samo gramoląc się do łóżka czy na kanapę staram się coraz mniej pomagać operowanej nodze nie przesuwając jej ręką czy drugą nogą. Zmuszam ją aby sama starała się wykonywać takie czynności. Również sama organizuję sobie prysznic. Przecież wchodzenie do wanny mam już opanowane do perfekcji z czasów pierwszej operacji ;-)
Staram się radzić sobie w pojedynkę. Nigdy nie wiadomo co przyniesie jutro. Chcę w jak największym stopniu być niezależna.

sobota, 6 czerwca 2009

06.IV.2009 Terminator

/kino/

Poszłam do kina. Na Terminator Salvation. Byłam pod wrażeniem efektów specjalnych. W ogóle film przypadł mi do gustu. Uważam, że zrobili świetną robotę, choć wcześniej nigdy nie byłam fanką Terminatora ;-)
Chciałabym być jak Marcus - możliwości naprawcze :-) Robo-człowiek. Fajowo ;-) Póki co nie mam takich zdolności. Wczorajsze wyprawy poza domem + dzisiejsze kino odbija się większym bólem w nodze. Heh, mówiąc prawdę - w obu nogach. Gdyby "zdrowa" była faktycznie zdrowa byłoby świetnie, bo mogłabym długo stać i bez kłopotu przemieszczać się. A tak, mięśnie w prawej nodze i ból jaki się w nich pojawia powoduje, że co jakiś czas muszę siąść i dać odpocząć "zdrowej" nodze. Najgorsze są schody w górę. Eh.. Operowana noga spisuje się nieźle. Mam coraz większy zakres ruchu, o który starannie dbam rozćwiczając biernie nogę.
Dziś przypomniało mi się jak to jest kiedy jesteś niepełnosprawny i poruszasz się w świecie sprawnych niemyślących ludzi (!). Wychodząc z kina jakaś pchająca się do budynku kobieta puściła mi wprost na twarz wielkie szklane drzwi wejściowe. Rewelacja! Pewnie myślała, że puszcze kule i przytrzymam sobie pędzące drzwi. Gdyby nie szybki i uważny inny przechodzień rozpędzone drzwi ostro by mi przygrzmociły. Takie chwile powodują: 1) wściekłość 2) zwątpienie. Ludzie myślcie!
Nieporadność potrafi dobić. Ale tak czy siak radzę sobie coraz lepiej, zmuszam się do wysiłku, pokonywania domowych przeszkód. dziś kiedy byłam sama w domu zrobiłam sobie herbatę i kromkę chlebka z czymś tam. Już samo zrobienie posiłku zmęczyło mnie mocno (na jednej, w dodatku słabej nodze :-( ). Przetransportowanie z kuchni do pokoju stanowiło ogromne wyzwanie. KOmbinowałam, kombinowałam aż bez wykorzystania siatek doniosłam jakoś tacę z posikiem i herbatą do stołu. Zauważyłam, że nadal szybko się męczę, jednak nie tak szybko jak tydzień temu ;-) Nibawem zdjęcie szwów! Czekam na ten moment z utęsknieniem. To będzie start! Moment w którym ruszę ostro do boju po niezły wynik, który zwieńczę znów wpinając wiązania własnych nart.


foto: net

06.VI.2009 Fizkom pisze...

Post jest komentarzem do postu z dnia 04.VI.2009 Smutna rzeczywistość. Z uwagi na ważne treści jakie niesie zdecydowałam umieścić go na blogu jako osobny post. Chciałabym aby jak najwięcej blogowiczów miało do niego dostęp :-)
Katja

Fizkom pisze...

Dzień dobry Pani Kasiu.
Po pierwsze: kto Pani pozwolił „ zaliczyć wszystkie czarne trasy we francuskim Les2Alpes” ? Przecież tłumaczyłem, prosiłem. Ba, ZABRONIŁEM!!!. Przy najbliższym spotkaniu czeka Panią ostra reprymenda… :-).
Po drugie jestem naprawdę z Pani dumny. I z siebie trochę też. Tak, to mrówcza praca i myślę dobra współpraca na płaszczyźnie fizjoterapeuta-pacjentka, pacjentka-fizjoterapeuta zaowocowała osiągnięciami, o których Pani pisze…… Ten blog też się do tego przyczynił.…..

Uważnie przestudiowałem wpisy blogowiczów dot. ich refleksji na temat rehabilitacji po osteotomii Ganza. Ze zdziwieniem przeczytałem o terapii, która „jest całkiem pozbawiona sensu”, „zwyczajnie im szkodzi”, „przynosi tylko ból”, „dotyczy danej jednostki chorobowej” a „znaczenie mają tylko ćwiczenia izometryczne i wzmacnianie mięśni gdy nie można obciążać kończyny”…… Przetarłem oczy ze zdumienia. Odniosłem wrażenie, że znalazłem się w czasach kiedy rozpoczynałem swoją przygodę z rehabilitacją. Tyle tylko, że były to lata 80-te XX wieku a teraz mamy…… :-). W międzyczasie nastąpił ogromny postęp wiedzy medycznej, rozwinęły się różne metody fizjoterapeutyczne uwzględniające fizjologię, anatomię, biomechanikę i potrzeby funkcjonalne organizmu człowieka. W Polsce jest coraz więcej ośrodków i fizjoterapeutów wykorzystujących tę wiedzę. Coraz częściej pacjenci poszukują tam pomocy jako ostatniej deski ratunku. Podczas pierwszych rozmów z nimi jakże często słyszę o rehabilitacji która była nieskuteczna, przyniosła tylko ból i zniechęcenie……
Wracając do wpisów na Pani blogu, myślę że ich autorzy prędzej czy później będą musieli zweryfikować swoją opinię na temat rehabilitacji. Być może dopiero wtedy poznają cele, środki i możliwości nowoczesnej fizjoterapii. Szkoda, że dopiero wtedy gdy pojawi się ból w sąsiednich stawach, powstaną patologiczne wzorce ruchowe i kompensacje z nimi związane. Z takimi właśnie problemami spotykam się na co dzień, staram się tłumaczyć ich źródło oraz wskazywać sposoby ich rozwiązania. Czy skutecznie? Tak. Pani i inni pacjenci zgłaszający się do ośrodka, w którym pracuję wraz z innymi fizjoterapeutami, jesteście tego przykładem. W naszej terapii wykorzystujemy wiedzę z zakresu metod PNF, NDT-Bobath, Neuromobilizacji poprzez Osteopatię i terapię czaszkowo-krzyżową a kończąc na Chiroortodoncji. Dzięki ich zastosowaniu terapia fizjoterapeutyczna uwzględnia pracę na poziomie strukturalnym (mięsień, nerw , staw), na poziomie aktywności ruchowej, na poziomie funkcji i partycypację do różnych sytuacji. Pani Kasiu, czy pamięta Pani „jazdę na hulajnodze”, „świąteczne froterowanie podłogi”, „podpieranie ściany stojąc na jednej nodze”„spychacz w basenie” :-)? Czy któraś z tych aktywności (to nie są ćwiczenia!!!) sprawiła Pani ból? Zniechęciła do dalszej pracy? Była ponad Pani siły? Nie, bo była odpowiednio dobrana do Pani możliwości ruchowych, wykonana na stabilnym tułowiu, liniowym ustawieniu wszystkich stawów w operowanej k.dolnej przy jednoczesnym zsumowaniu czasowym i przestrzennym bodźców senso-motorycznych, aplikacji aproksymacji, trakcji, oporu manualnego, stretchu. To tak na szybko i w skrócie…….
Kończąc , namawiam wszystkich aby nie odrzucali z automatu inf. dotyczących nowoczesnej fizjoterapii. Szkoda zdrowia….. Nie warto…….

piątek, 5 czerwca 2009

05.VI.2009 Smutna rzeczywistość

Post jest bardzo rozbudowaną odpowiedzią na komentarz Ani P. do posta pt: Forum z dnia 04.VI. br

Aniu, bardzo zasmuciło mnie Twoje zdanie na temat rehabilitacji.
Żałuję, bo z Twojej wypowiedzi wynika, że miałaś chyba przykre doświadczenia z tym związane. Jednak moje zdanie na temat rehabilitacji po zabiegu jest kompletnie odmienne co wielokrotnie podkreślałam już w swoich postach. Przepraszam, ale muszę to napisać, bo co jakiś czas ktoś z blogowiczów albo znanych mi osób po operacji biodra próbuje opowiedzieć mi o tym jak to zbędna jest rehabilitacja i jak po tak wielkiej ingerencji w swoje ciało liczy, że sam czas wystarczy aby wszystko samo się "poukładało" wróciło do normy i ba! jeszcze dobrze działało.
To właśnie dzięki MĄDREJ REHABILITACJI w piorunującym tempie wróciłam do pełni sił, w piątym miesiącu po zabiegu szalałam na nartach, a szóstym zaliczyłam wszystkie czarne trasy we francuskim Les2Alpes oraz pobiłam swoje dotychczasowe osiągi w nurkowaniu. To co osiągnęłam zawdzięczam tylko rehabilitacji na najwyższym poziomie i swojej mrówczej, niezłomnej harówce. Nie żałuję ani jednej chwili jaką poświęciłam na ciężką pracę i ćwiczenia, podczas których nie raz płakałam nad swoją ułomnością. Doskonale zdaję sobie sprawę, że dobrze wyszkolonych terapeutów w dziedzinie bioder wciąż jest mało. Ale jednak są! Wystarczy tylko dobrze ich poszukać. W tym zakresie zawsze służę pomocą. Rehabilitacja jest dziedziną, która obecnie rozwija się w szalonym tempie. Uważam, że jest tak samo ważna jak sama kwestia poddania się zabiegowi. A już na pewno to drugie nie może funkcjonować bez pierwszego! To jak naczynia połączone. Nie mogę uwierzyć, że często lekarze tak bardzo bagatelizują rehabilitantów. Przecież lekarze i rehabilitanci powinni współpracować ze sobą na zasadach partnerstwa! Bo przecież i jedni i drudzy mają na uwadze zdrowie pacjenta. Czasem zaczynam myśleć, że to jakaś zmowa milczenia albo swego rodzaju obawa lekarzy o ich własne pozycje, władzę i niepodważalne decyzje. Bo przecież cały czas to lekarze w świadomości pacjentów stanowią wyrocznię. Wykwalifikowani, dobrze wykształceni fizjoterapeuci, po studiach, z dyplomami, po specjalistycznych, drogich europejskich kursach, indywidualnie podchodzący do pacjenta pojawiają się jak grzyby po deszczu. Wiem o tym, bo uczęszczając na rehabilitację do jednej z ursynowskich placówek widzę jak tłumnie przyjeżdżają na organizowane tam specjalistyczne kursy terapeutyczne. Bolesne jest to, że wciąż wielu medyków (i nie tylko) uważa zawód fizjoterapeuty za zawód paramedyczny! To niestety ściśle wiąże się z nieunormowanym do dziś od iluś tam lat w naszym kraju projekcie ustawy o zawodzie fizjoterapeuty... Przez tego rodzaju działanie fizjoterapeuci nie są niezależni, nie mają praw do kierowania pacjentów na specjalistyczne badania, wnioskowania o sprzęt i pomoce rehabilitacyjne itp.
Wiem, że moje hipotezy mogą wydać się kontrowersyjne, ale płakać mi się chce kiedy słyszę z ust niektórych lekarzy, że po takich operacjach jak endoproteza czy właśnie osteotomia młodzi ludzie nie wymagają rehabilitacji! Czy można być aż tak zatwardziałym w poglądach w XXI wieku?! Na zachodzie rehabilitacja robi furorę, staje się czymś nieodłącznym po każdej operacyjnej ingerencji. A u nas - jak w Średniowieczu.... Czas uleczy wszystko! Przepraszam...jakie wszystko?? Jeśli mowa o kościach to się zgadzam, bo na zrost kości ma wpływ właśnie czas i tego nie da się przyspieszyć, ale czy nic nierobienie i leżenie plackiem sprawi że nasze mięśnie, tkanki, ścięgna, skóra również samoczynnie dozna cudownego uleczenia?! Z punktu widzenia medycyny czy rehabilitacji jestem nikim ale nawet mi, laikowi włos się jeży na głowie kiedy słyszę albo czytam tego rodzaju teorie.

Szanuję i doceniam lekarzy specjalistów którzy wykonują świetną robotę wyciągając nas z bólu, dając szansę na nowe lepsze życie - chwała im za to. Są wspaniali w tym co robią i jestem szczęśliwa, że mam do czynienia z takimi, którzy robią to z serca, mają prawdziwe powołanie i faktycznie chcą nieść pomoc. Inną sprawą jest to, że niestety nie uważam ich za wyrocznie w kwestii rehabilitacji po zabiegach. Na pewno są cudownymi lekarzami - niejednokrotnie o złotych rękach- znam takich, uwierzcie; ale (wybaczcie mi jeśli pisząc grzeszę) nie traktuję ich jako praktykujących rehabilitantów, bo zwyczajnie nimi nie są. Bo czyż kształcą się w tym kierunku? Nie. Są lekarzami, ich zadaniem jest świetnie pomóc pacjentowi operując, natomiast również ciężką pracę "po" powinni przejąć inni stworzeni do tego ludzie, również z powołaniem i wiedzą - rehabilitanci.

To jak dobrze chodziłam po pierwszej operacji, na co mogłam sobie pozwolić było: po 1) świetnie przeprowadzonej operacji a po 2) doskonale zorganizowanej i przeprowadzonej rehabilitacji. Skoro temat tak bardzo się rozwinął chcę otwarcie i publicznie przyznać, że nie stosowałam się do zaleceń lekarskich po zabiegu (nota bene własnego kochanego profesora, którego szalenie cenię i ubóstwiam). Taka jest prawda. Zalecone przez niego ćwiczenia wykonywałam tylko w pierwszej fazie, między drugim a piątym miesiącem po operacji. Powiem więcej - nie zastosowałam się również do zalecenia odrzucenia jednej kuli a potem dwóch. Do końca, do momentu osiągnięcia pełnej sprawności i bazy mięśniowej chodziłam o 2 kulach naturalnie stopniowo coraz mniej z nich korzystając. Świadomie, wiedząc, że robię to dla swojego kręgosłupa, kolan, stóp na przyszłość! Dlaczego to wszystko? W szóstym miesiącu po operacji zrozumiałam co to jest rehabilitacja i na czym polega. Pojęłam (co nie było łatwe) iż nie ma czegoś takiego jak rehabilitacja jednostki chorobowej. Co to znaczy? Nie da się rehabilitować wszystkich w ten sam sposób. Nie istnieje jeden wzorzec, przez którego pryzmat leczy się każdego pacjenta. Moja późniejsza rehabilitacja była ściśle związana z moimi problemami, moimi możliwościami, moimi złymi nawykami i moją kondycją zdrowotną. To było jak podpisanie kontraktu z samą sobą - robię coś zgodnie z naturą (również mimo całej niechęci do 2 kul i utrudnień z tym związanych) a w zamian dostaję komfort na przyszłość i pewność, że mój organizm nie będzie przypominał powyginanego paragrafu! Nigdy wcześniej nie wyglądałam tak świetnie i nie chodziłam tak dobrze i prawidłowo jak po ciężkiej pracy z moim rehabilitantem oraz przy założeniu i wykorzystywaniu podczas okresu rehabilitacji właśnie 2 kul! Ostatnio miałam okazję rozmowy z profesorem na ten temat. Wie o moim odmiennym zdaniu na temat 2 kul kontra 1 :-) Nie neguje tego. Nie neguje również mojej mozolnej pracy z fizjoterapeutą, choć domyślam się, że nie do końca ich uznaje ;-) (o tym na pewno jeszcze będę miała okazję porozmawiać).

Wracając do lekarzy. Być może ich zdanie na temat rehabilitantów jest takie a nie inne, dlatego rzadko współpracują z nimi a często (zdarza się) bagatelizują ich działania. W pewnej mierze ową sytuację tłumaczy chyba to, iż niestety w szpitalach w dalszym ciągu zdarza się, że mają do czynienia z rehabilitantami, których edukacja zakończyła się na tym, co wyczytali ileś tam lat temu w szkolnych książkach. A smutna rzeczywistość i szpitalne zarobki utrudniają im dokształcanie się w swoim fachu (a może nie chcą tego robić? Trudno powiedzieć). Jeśli lekarze widzą jak pracuje i co wie taki pseudo-rehabilitant (który może i nawet angażuje się i stara się pomóc pacjentom) - nie dziwię się, że zaczyna traktować go jak zło konieczne. Na szczęście osobiście w szpitalu nie miałam z takimi terapeutami do czynienia. Po dłuższej obserwacji tego środowiska odnoszę wrażenie, że w wielu przypadkach wśród lekarzy i rehabilitantów brak jakiejkolwiek nici porozumienia czy chęci współpracy. Jedni narzekają na drugich, "edukują" pacjenta forsując swoje zdanie a biedny pacjent mając mętlik w głowie albo postanawia słuchać lekarza - bo to przecież doktor- każdy wie, że doktorów trzeba słuchać! ;-) Albo - przestaje robić cokolwiek dalej leżąc jak flak na kanapie. Tym sposobem sami sobie robimy krzywdę! Smutno, smutno się robi myśląc o tym... :-(

Czytając, ktoś mógłby stwierdzić, ze ślepo jestem zapatrzona słowo rehabilitacja i bezgranicznie wierzę ludziom tej profesji. Otóż nie. Zanim trafiłam na osoby, które swoją wiedzą i doświadczeniem wspaniale mi pomogły trafiałam na rehabilitantów konowałów- tak, nie wstydzę się tego słowa, którzy wnosili więcej złych rad i poleceń niż czegokolwiek co nazwałabym dobrym. Były nawet sytuacje, że po tak "cudownej" rehabilitacji odchorowywałam swoje. Także nie jestem ślepą fanką fizjoterapii w każdym tego słowa znaczeniu. Po raz wtóry podkreślam - jestem zwolenniczką mądrej, nowoczesnej rehabilitacji, zindywidualizowanej pod każdego z osobna pacjenta. Niestety obawiam się, że wielu podobnie jak ja kiedyś miało podobnego pecha i styczność z pseudo-rehabilitantami, nigdy nie mieli szansy trafić pod ręce prawdziwego specjalisty dlatego ich zdaniem rehabilitacja przynosi więcej szkody niż pożytku.

Modlę się aby to o czym wyżej napisałam uległo jak najszybszej zmianie. Niezłomnie wierzę, że jest na to spora szansa i póki tylko starczy mi sił będę otwarcie podkreślać swoje zdanie. Równie gorąco wierzę, że wielu pacjentów przed i po zabiegach choć na moment zastanowi się nad problemem i sensem tego co próbuję przekazać.

Zawsze w duchu sobie powtarzam - doinformowany, poszerzający wiedzę pacjent to mądry pacjent. Korzystajmy z tego, że świat stoi otworem, jesteśmy w XIX wieku, wyposażeni w wspaniałe narzędzie jakim jest internet, tuż za rogiem jest wiedza, po którą wystarczy jedynie sięgnąć.

czwartek, 4 czerwca 2009

04.VI.2009 Forum

/mieszkanie/

Upierdliwa obolałość mojego zadka sięga zenitu. Jak łatwo zrozumieć - doprowadza mnie to do szału. Pech chce, że mam kupę roboty przy komputerze - zredagować pracę naukową mojej siostry. Już naprawdę nie wiem w jakiem pozycji to robić!? Może na stojąco?? Szlag by to trafił!

Po wczorajszym prysznicu, podczas zmiany opatrunku zauważyłam wzdłuż szwa wielkiego granatowego siniaka. Na początku spanikowałam, potem wyjaśniłam sobie, że to całkiem do przyjęcia. Przypomniałam sobie, że po pierwszej operacji miałam takiego samego sińca tyle, że podkolanem operowanej nogi.

Kombinuję, robię wszystko, żeby nie redagować. "Postawiłam" w końcu długo planowane forum. Chciałabym, żeby zrzeszało wszystkich z problemem stawów biodrowych, nie tylko osteotomiaków ale również osoby przed i po endoprotezach, kapoplastyce; będzie tam kącik rehabilitanta oraz zakładka z kontaktami do polecanych lekarzy, klinik, szpitali itd. Wszystkich, którzy chcieliby pomóc w rozwinięciu forum, zapoczątkować tematy, redagować teksty - zapraszam do współpracy i proszę o kontakt mailowy: dziennikzremontu@blogspot.com Ważne: forum potrzebuje związanej z tematem prostej ale fajnej grafiki. A więc: ogłaszam przetarg nieograniczony ;-) na pomoc w wykreowaniu wizerunku forum! Wierzę, że wśród czytelników bloga znajdzie się jakaś dusza o graficznych zdolnościach :-) Kiedy tylko forum zyska podstawowe tematy i jako-taką szatę - podam adres www wierząc, że zaintersowani wezmą je w obrót przeistaczając w żywą rozmównicę, tablicę ogłoszeń, skarbnicę wiedzy i informacji na powiązane tematy, a także skrzynię cennych kontaktów i poligon dyskusji. Co myślicie?


foto: net

środa, 3 czerwca 2009

03.VI.2009 Ciekawostka/ RTG

/mieszkanie/

9 doba po ganzu

Już samo wpisywanie: slash mieszkanie slash w górnym lewym rogu posta doprowadza mnie do szału! Mieszkanie!mieszkanie! Czuję się jak w klatce i chce wyjść! Ale z drugiej strony co mi po takim wyjściu kiedy ledwo co człapię? Beznadzieja. Nic nie da się przyspieszyć, popchnąć, ponaglić. Wiedziałam, ze to najbardziej będzie mnie wkurzać - niezgrabność, nieporadność, zależność od innych, mała przydatność środowisku. Wtedy, za pierwszym razem chyba byłam cierpliwsza... teraz rozrywa mnie od środka na myśl o mojej wegetacji na kanapie! Próbuję porównać niektóre rzeczy do pierwszej operacji. Ale teraz widzę, że to nie łatwe z powodu luk w pamięci. Oczywiście pomocny jest blog i wszystko co ponad pół roku temu sama naskrobałam. Jednak nie potrafię porównać doznań bólowych. Nie pamiętam jak bolało wtedy, choć na dzień dzisiejszy mogłabym przysiąc, że mniej... Sama już nie wiem. Wydaje mi się, że w 9 dobie - bo dziś mija dziewiąta od zabiegu czułam się wtedy lepiej. Na pewno nie pękała mi głowa tak jak teraz! Z ciekawości zerkam w archiwum bloga (nigdy wcześniej nie czytałam wstecznie własnych postów). Heh, pierwsze co rzuca się w oczy, to że teraz częściej się myję ;-) Hahhaa, serio, z tego co widzę to po pierwszym zabiegu wskoczyłam pod domowy prysznic dopiero w 11 dobie! Tym razem pluskałam się pod prysznicem (i to niewymownie długo) w 5 dobie po operacji. I od tego czasu regularnie wpycham się pod prysznic co drugi dzień - nie znoszę mycia się w misce! Ale tak to jest, że za drugim razem wszystko robi się szybciej, łatwiej, bez ceregieli i zbędnej etykiety ;-) Teraz też w zasadzie wszystko zaczęłam robić już szybciej. Samodzielne drobne domowe czynności, siadanie i wstawanie z podłogi, spanie na boku (!)
Czytając zaległe posty widzę, że w 11 dobie oceniłam swój ból biodra w typowej skali 1-10. Dziś gdybym chciała to zrobić porównanie nie byłoby takie miarodajne, bo wypada o 2 dni krócej od zabiegu. Niemniej spróbuję. Po krótkim zastanowieniu się szczerze muszę podać, że będąc bez środków przeciwbólowych próg bólu waha się pomiędzy 6-8. Moim zdaniem to dużo, zważywszy, że używając tej skali jeszcze nigdy nie oceniłabym własnego bólu na 10 (ta liczba powinna być zarezerwowana na coś, co mam nadzieję, nigdy nie będzie moim udziałem).

Ale koniec porównania. Otworzyłam okienko nowego posta tylko po to aby wkleić link do ciekawostki, którą całkiem przypadkowo miałam okazję wczoraj zobaczyć. To fragment sympozjum na temat zmian parametrów chodu u chorych z dysplazją stawu biodrowego po osteotomii okołopanewkowej miednicy wg. Ganza: www.fizjoterapiaonline.pl/Prez/S.Pietrzak/multimedia.html Myślę, że warto posłuchać i poczytać. Kończąc wypowiedź lekarz zadaje sobie dwa bardzo ważne pytania związane z kompensacjami powstałymi na skutek wieloletnich przyzwyczajeń i "wypracowanego" powielanego nieprawidłowego wzorca chodu u osób z dysplazją. Moim zdaniem to bardzo ważne zagadnienie. Wiem coś o tym, bo podczas rehabilitacji po pierwszej operacji unaoczniłam sobie jak mój chód dalece odbiega od idealnego, prawidłowego, takiego jakim chciałabym się cieszyć. Ale żeby było śmieszniej - nikt z nas chorych nie wie na ile niepoprawnie się porusza, wszystkim zdaje nam się że chodzimy pięknie! Słyszymy to od rodziny, widzimy w lustrze a co najlepsze - słyszymy od lekarzy (!) Bo przecież chodzimy i to niejednokrotnie lepiej niż przed operacją, no i nie boli, czyli jest super, tak!? Dopiero zderzenie z fachowym okiem fizjoterapeuty powoduje opad szczęki i wielkie źrenice. Nie, nie, wcale nie ma się z czego cieszyć. Moim zdaniem 90% osteotomiaków (w dorosłym wieku) ma kompensacje i powinna po zabiegu podjąć się fachowej rehabilitacji aby nauczyć się prawidłowo chodzić, używać do chodzenia tych mięśni których używają zdrowi (z perspektywy stawów biodrowych) ludzie a nie zastępować je podświadomie innymi, wykombinowanymi przez nasze sprytne organizmy. Zignorowanie tak ważnego tematu czyni niejednokrotnie z ludzi z wyremontowanymi biodrami, mówię tu nie tylko o osteotomii ale także endoprotezie, kapoplastyce i innych zabiegach mających na celu poprawienie stawów biodrowych życiowych kaleków na przyszłość. Mówię przyszłość - mam na myśli czas, kiedy dawno zapomnimy już o tym, że byliśmy operowani ciesząc się zdrowiem, poruszając się w wypracowany sobie i wydawać by się mogło prawidłowy sposób, a wtedy za kilka lat okazuje się, że dolegliwości wracają, nie wiadomo skąd pojawia się ból w biodrze, kręgosłup wyje z bólu, zaczęliśmy dostrzegać niepokojącą bolesność kolana... a może stopy? Ktoś może się dziwić skąd mam takie czarne wizje. Skąd? Bo znam takich ludzi. Ludzi po zabiegach podobnych do mojego, którzy w 2 lata po operacji szukają pomocy u specjalistów bo nagle wszystko, cała konstrukcja zaczyna się sypać. Boli! A dlaczego boli skoro było tak różowo? Może jednak warto pomyśleć o tym wcześniej? Poza tym - zmierzyłam się z własnymi kompensacjami, uczyłam się chodzić od zera co było dla mnie szokiem, bo byłam przekonana, że świetnie się poruszam i to samo słyszałam wokoło!
To moje osobiste zdanie. Cały czas żałuję, że lekarze bagatelizują problem. Może jednak to się zmieni? Chciałabym.

Zdjęcie RTG z dnia 21.V.2009 wykonane 7 miesięcy po prawostronnej
osteotomii wg Ganza
, przed lewostronną



Zdjęcie RTG z dnia 26.V.2009 wykonane tuż po lewostronnej osteotomii wg Ganza.
Na zdjęciu widać różnice w ustawieniu śrub w prawym vs lewym biodrze.
Porównawczo widać ogromną operacyjnie dokonaną zmianę ustawienia główki kości udowej względem panewki w lewym stawie biodrowym.



foto by CMKP Otwock

wtorek, 2 czerwca 2009

02.VI.2009 Pupa

/mieszkanie/

Nie chce mi się pisać. Przepraszam.
Biodro daje w kość a szczegółowiej - pośladek operowanej nogi. Dziś już nie wiem jak siedzieć i leżeć. Sytuację ratuje leżenie na "zdrowym" boku. Mówiąc szczerze na boku sypiam już od 4 doby po zabiegu.... Domyślam się, że to niedozwolone, ale ból w pośladku (a w nocy dodatkowo w lędźwiowym odcinku placów) jest nie do zniesienia. Do tego stopnia opatentowałam przewracanie się na prawy bok, że w nocy często robię to już bezwiednie podczas snu nie budząc się. Boże, jakie to piękne uczucie, przewracam się i nagle przestaje boleć, ufff, ulga, odpływam. Coraz częściej marzę o położeniu się na brzuchu. Eh... Na razie nawet nie próbuję, pewnie rozerwałabym szew, póki go nie zdejmę nie osiągnę pełnego wyprostu w strefie pachwiny.
Chciałam dziś wrócić w poście do operacji, dopowiedzieć kilka rzeczy, które mi się nasunęły. Ale jeśli mam być szczera pisanie jest ostatnią rzeczą którą chciałabym dziś robić. Pisać znaczy siedzieć, no, ewentualnie półleżeć a tej pozycji dłużej już nie zniosę! Dość komputera, dość. Wystarczająco dużo czasu spędziłam dziś przed ekranem dopracowując wzór, który lada moment pojawi się na moich plecach. Nie pisałam jeszcze o tym ;-) To moje jedno z postanowień-celów, które krok po kroku realizuję. Baaardzo długo byłam przeciwna tatuażom, ale od pewnego czasu zapragnęłam ozdobić własna skórę szczególnym rysunkiem. Rysunkiem, który zawsze będzie przypominał mi morze, to co kocham, przebywanie wśród najpiękniejszych stworzeń naszej planety; wyraża wolność, piękno i pasję. Długo się do tego przymierzałam. Na razie cicho sza, nie zdradzę co to jest :-)
Oprócz tatuażu robię poważne wyjazdowe plany. Wiadomo, że bez celu nie będzie takiej siły i motywacji do ćwiczeń, rehabilitacji i ciężkiej pracy. Cel musi być przyjemny, na samą myśl o nim wypada czuć dreszczyk emocji i oczekiwania. Taaak, o przyjemnościach wiem mnóstwo! Lubimy przyjemności :-]

Dziś dzwoniła do mnie jednak z dziewczyn, które poznałam w szpitalu. Miło było się usłyszeć :-) Zadowolona jest już w domu. Niestety nie mam żadnych wieści z oddziału IB od operowanych wczoraj osteotomiaczków. Ufam, że wszystko świetnie poszło i niebawem dowiem się, że zaliczyły już schody :-)
Mam mnóstwo do opowiedzenia, napisania, wygadania się.. ale moje myśłi wędrują tylko ku świętemu spokojowi, lampce wina i dobrym filmie - dziś komedii. Jutro, jutro więcej poklikamy ;-)

Boli pupa!

foto: net