piątek, 26 marca 2010

26.III.2010 Ostatni dzień wśród gór...

/Alpe d'Huez/

Ostatni dzień był walką o życie w śnieżnej zamieci ;-) Od rana sypało - śnieg, grad, na dole deszcz. Burza śnieżna.  Było na przemian strasznie i wesoło. Jeździłam bardzo mało, w zasadzie tylko rano. Nie przeszkadzał mi śnieg i zawierucha, głowa mówiła: choć, skoczymy jeszcze tam i tam i wyżej i na czarną.... Ale nogi zdecydowanie odmawiały aż postawiły na swoim. Wróciłam na kwatery koło południa, a potem już tylko podziwiałam zmieniającą się cały czas pogodę. Od śnieżycy po słońce. Niesamowite. Spacerowalismy z tatą resztę dnia po niewielkiej miejscowości Vaujany w poszukiwaniu francuskiego koniaka ;-)

Wczoraj po raz drugi bylismy w Les2Alpes. Pięknie. Słowami nie da sie tego opisać. Jestem do bólu zakochana w tym regionie.
Zresztą na pisanie nie mam juz sił ;-) Wszystkie spożytkowałam na jeżdzenie ;-)
Wieczorem pojechaliśmy jeszcze do Alpe d'Huez do pięknego kościółka na koncert organowy. Organy robiły wrażenie - zaprojektowane w kształcie ludzkiej dłoni.

Pierwsze 3 dni jeździłam tak jak lubię, bez ograniczeń, szybko i do oporu. Czwarty dzień był już kompromisowy. Piąty obfitował w częste przerwy i kawkę na stoku. Ostatni, dzisiejszy był pełen spokoju, do sytuacji kiedy biodro już "nie działało" podeszłam bez ciśnienia nacieszając się tym co mam i tym co zdołałam osiągnąć. Grzanym winem w przytulnej knajpce na trasie, spacerem z tatą, półgodzinną drzemką w ciągu dnia... Wszystkiego mieć nie można. Ciesze się tym co mam. To i tak wiele.

PS. Dziękuję Piotrze :-)

 Tak wyglądalismy dziś rano po pół godzinie jazdy ;-)











A tak nasze narty po 20-minutowej przerwie na grzane winko

 Widok z tarasu.










Ten sam widok na zoomie :-) Te wysokie słupy to stacje kolejki którą drapalismy się co dzień w górę.











W dolinie wiosna







Maszyneria wyciagów zawsze mnie zaskakuje i zastanawia











Miejscowość Vaujany. Sweet.











Pożegnanie z górami











Tutajsze specjały. Niektóre z nich - jak te czarne kiełbachy - budzą grozę ;-)












Niesamowite! Kto to zje?












Kościół w Alpe d'Huez












Wyjątkowe organy

wtorek, 23 marca 2010

23.III.2010 Le Diable!

/Les2Aples/

Le Diable 9.10 - zmrożona, twarda jak skała, świezo po ratraku, lód, grudy lodu - bosko! Uwielbiam to!
Le Diable  17.00 - mokry ciężki śnieg, słońce, nogi zmęczone, ale szczęśliwe.

Les2Alpes jest piękne! Bez dwóch zdań. Dziś, po wczorajszej autoretapii i gorącej kąpieli cały dzień noga (mowa o prawej) współpracowała bez kłopotu. Pozwoliła mi cieszyć się urlopem do oporu. Zrobiłam dwa razy po pół godzinki przerwy i to jest to! :-)
Koniec pisania. Kilka fotek z dziś opowie znacznie więcej.

























































































poniedziałek, 22 marca 2010

22.III.2010 Ogień z rana, ogień wieczorem!



































































































































































foto: Katja III.2010

Oj! Dzis był ogień! Skoro świt zaatakowałam piekną świezo otwarta czarna traskę. Gładka jak stół, piękne dość równomiernie utrzymujące się nachylenie. Bajka! Czworogłowe bolały jak diabli! Krętarz porawej nogi też... ale dostał ponad godzinną przerwę na kawkę i leżakowanie na stoku więc później znów do 17 wspólnie ze mna pod komendę atakował każdą górkę. W ramach odpoczynku na wysokości 2800 m npm zwiedziłam grote z rzeźbami w lodzie. Fantazyjne rzeźby.
Dziś momentami wyszło torszkę słońca. Wjechaliśmy na lodowiec Pic Blanc 3330. Uraczył nas przepiękny widok na pobliskie szczyty i masyw Mont Blanc! Trasy sa jednak wąskie i sporo tu mało zaawansowanych narciarzy, co często psuło nam szyki i zmuszało do wolniejszej i bardziej uważnej jazdy. Jutro ruszamy do Les2Aples - naszej ulubionej miejscówki sprzed roku. Z samego rana zaatakuję czarną Le Diable! Eh! To dopiero bedzie się działo! Rano do ok 12 jestem w najlepszej formie! To lubię!

niedziela, 21 marca 2010

21.III.2010 Pierwszy alpejski dzień wiosny

/Alpe d'Huez France/

Pierwszy dzień po rocznej przerwie na dwóch deskach :-) W międzyczasie dwie kolejne operacje.. Ah! Znów ogień! Znów szaleństwo. Warunki mieliśmy bardzo ciężkie. Cały dzień padał deszcz ze śniegiem, siłą rzeczy śnieg był bardzo ciężki i mokry co odczuwały nasze zmachane po całym dniu nogi. Słońca nie było nam dane ogladać, ale jesteśmy niemal pewni, że jutro nam sie pokaże :-) Z powodu dużej mgły nie potrafię określic jak piękny jest region i trasy. Wiem jedno. To dość trudny region a trasy nie są tak szerokie jak np. w Les2Alpes czy Madonnnie di Campiglio. Zaliczyliśmy dziś sporo kilometrów, choć wiele tych miejsc które nas korciły z powodu trudnych warunków były niedostępne. W tym lodowiec na Pic Blanc z czarną 16-kilometrową trasą Sarenne. Także wiele przed nami ;-) Śmignęłam dziś ciężką czarną trasą zlokalizowaną w dość wąskim żlebie pomiędzy dwoma szczytami i umęczyłam się jak mops. Swoją kondycję oceniam na 3 na szynach ;-) Lewa noga bez kłopotów. Bolał tylko czworogłowy od zwykłego zmęczenia. Prawa.. no cóż, już tak pięknie nie jest. Oczywiście ból czworogłowego standard + przy ostrych skrętach i ew. skokach na muldach ból w okolicy krętarza. Czasem fatalnie bolesne łupnięcie gdzieś w środku - ciężko lepiej zlokalizować.... :-/ Pod koniec jazdy na małej prędkości miałam juz kłopoty ze skrętami w prawo. Starałam sie oszczędzać.. starałam. Grzecznie poszalałam tylko od 9 do 14, potem powoli zaczęłam kierować sie już do kwater, co zajęło ok godzinki w trasie. Teraz zajmę się odpoczywaniem :-) "Pogrzebie troszkę we flakach" - ładnie mówiąc poświęcę troszkę czasu na autoterapię, która mocno mi pomaga. Oczywiście tej sztuczki nauczył mnie mój guru-fizjoterapeuta :-]

Dziś pierwszy dzień wiosny, dziś świętowalismy urodziny taty :-) nadal świętujemy! Był tort robiony po cichaczu w pokoju obok, toasty i prezenty :-) Miło, bardzo miło.


Spontanicznie "złapaliśmy" pomoć płatny net za friko ;-) więc jesteśmy w miarę na bieżaco ze światem, choć unikamy siedzienia przed laptopem jak ognia. W końcu to urlop!

Liczę na jutrzejsze słońce i ogień z galot na stoku! jak to mówił mój znajomy narciarz napaleniec :-)

Kilka fotek z dziś pomożej :-)















































foto: Katja&Tom III.2010

piątek, 19 marca 2010

19.III.2010 Urlop!!!!

/trasa/

Wyjechali! Nareszcie! Od wczoraj cieszę sie jak czterolatek, który nie może doczekać się prezentów pod choinka :-) W nocy trudno było mi zasnąć, rozmyślałam o trasach, podrózy, boskim słońcu, zadowolonych z życia ludziach, moich niezawodnych nartach i tym jak będę atakować każdą muldę, każdy padak, każdą noir piste ;-)
Zegnajcie kochani! Do zobaczenia!


 












foto: net

czwartek, 18 marca 2010

18.III.2010 GOD

/mieszkanie/

Mój terapeuta nie jest magikiem.Nie, zdecydowanie nie!
Mój terapeuta jest CUDOTWÓRCĄ!!!



















foto: net

Dziękuję!

17.III.2010 Nietypowa

/mieszkanie/

Wróciłam po całym dniu latania, załatwiania ostatnich przedurlopowych spraw do domu. Padam na pysk wyrażając się bez ogródek. Zrobiłam zakupy spożywcze na tydzień dla kilku osób, ugotowałam obiad dla 8 osób, spakowałam ciuchy narciarskie, wyprałam wszystko co się dało łącznie z butami, odpisałam na tysiąc maili w skrzynce i... nie wiem jak się nazywam.

"Nietypowa" - określił mnie dziś mój terapeuta. I tego się trzymamy! To może być kluczem do sukcesu, albo wielką klapą..... Dlatego że niestandardowo reaguję na terapię, nie da się przewidzieć do końca efektów, poszliśmy dziś na całość a jutro "dołożymy do pieca" stawiając wszystko na jedną kartę łamiąc zasady i konwenanse zaplanowanej fizjoterapii. Stawiam na szali wszystko... Jeśli ten knif, trik się uda - osiągnę to co zamierzone - spędzę fantastyczny tydzień buszując po alpejskich stokach.
Wszystko na jedną kartę...
Hazard na najwyższym szczeblu...
To moje to be or not to be.....



















foto: net

poniedziałek, 15 marca 2010

15.III.2010 Time start

/dwupasmówka/

Wracamy ze Śląska. Nieoczekiwanie wyjazd weekendowy przekształcił się w nieco dłuższy. Hm.. po rozmowach z naszym architektem ds inwestycji... jest jakieś światełko w tunelu. Chciałabym bardziej w nie wierzyć!

Gnaty dają mi prawdziwy koncert. Dostaję gratisowy łomot nawet w nocy, podczas snu.... :-( Dawno już tego nie grali..... Cud miód! I to 4dni przed wyjazdem na narty! Wierzyć się nie chce! Każde kilka kroków po dłuższym siedzeniu czy leżeniu jest katorgą i zmaganiem się z łupiącym bólem w okolicy krętarza i moich sławetnych krzyżyków, które rysuję terapeucie na pośladku. Czasem mam już serdecznie dość.1,5 roku walczę z tą cholerną nogą, wydaje się, że już już mam ją w garści, że uległa i grzecznie działa wykonując moje komendy. Ale to wszystko wielka bajka! Ona robi mnie w balona! Najpierw daje się cieszyć i pałać szczęściem, daje nadzieję, wiarę, że przestanie mnie dobijać... a potem.. daje takiego kopniaka w najczulsze miejsce, że zwala mnie z nóg. Dosłownie i w przenośni. Zwala, bo nie wiem już co robić. Heh... narty... powinnam szaleć z radochy że to już za chwilę, a obgryzam paznokcie ze stresu czy nie przyjdzie mi wyć z bezsilności w hotelu kiedy wszyscy inni będą pływać w słońcu po białych stokach?
Na dworze zimno, jedziemy dość szybko, ja nie prowadzę. Mam kołtuny myśli w głowie. Dudniące myśli o biodrze. Zaczynam pałać do niego szczerą nienawiścią. Dlaczego nie możemy się dogadać...? Po tylu przejściach i trudach... czy nie mogłoby na wzór drugiej lewej nogi żyć ze mną w zgodzie...?
Podjęłam decyzję. Na szybko, ale zdecydowanie. Daję sobie - i jej - jeszcze rok.Cały rok. Długi rok pełen pracy i prób pojednania.. rok na to aby - mówiąc bez ogródek - noga przestała boleć.  Jeśli za rok będę w tym samym położeniu, tak samo będę walczyć z bólem zdecydowałam, że pójdę kolejny raz pod skalpel. Nie wiem czyj, nie wiem na jaką metodę się zdecyduję. Czy będzie to kapoplastyka, czy jakaś jej odmiana, czy endoproteza, albo jakiś inny gadżet, ale zdecydowanie pójdę wyciąć tyle ile trzeba z biodra, żeby w końcu żyć bez bólu! Rok. Czyli początek 2011 roku... Choć kiedyś w przypływie podobnej chwili i całkowitej awarii biodra "zaklepałam" sobie termin ewentualnej operacji (wtedy jeszcze byłam tysiąckrotnie pewna, że nigdy to nie nastąpi) we wrześniu tego roku - 2010..... Teraz nie jestem już taka pewna.. może przyjdzie moment, iż będzie trzeba podjąć kluczowe decyzje.. Do jesieni daleko. Czas pokaże czy jest łaskawy, czy popchnie mnie w jakieś nowe miejsce, nową sytuację. Teraz najważniejsze jest abym podołała zaplanowanemu urlopowi. Móc się nim cieszyć.. chciałabym!
Amen.













foto: net

piątek, 12 marca 2010

12.III.2010 Nowa bariera

/mieszkanie - wanna/

No to postawiłam sobie poprzeczkę znów ciut wyżej. Kolejna bariera jaką mam do pokonania na bezdechu pod wodą to już 00:03:10. To nie taki łatwy do poprawienia wynik... Tym bardziej że do tej pory nie ćwiczyłam bezdechu. Łamanie barier jest cudownym odczuciem. Spektaklem ciała! Wyzwala ogrom endorfin! Mało co cieszy mocniej niż wygrana rywalizacja, szczególnie ta z własnym organizmem. Zawody, stawanie w szranki! Nowe osiągi. W każdej dziedzinie, czy to sport, zdrowie, nauka, pasja, praca - są wyjątkowe, napędzają, motywują :-) Dalej, prędzej, wyżej, szybciej, mocniej!


















foto: net (Mehgan Grier)

12.III.2010 Jeszcze/ już tydzień

/mieszkanie/

Zasuwam według nowego planu terapii. Tańczę, jeżdżę na szmatkach, na szmacie, przepycham na różne sposoby hektolitry wody w basenie... Do wczoraj wszytko odbywało się w "bezpiecznym" i "miłym" bólu. Tak określam ból podobny do zmęczenia po nartach. Ale od wczoraj szczególnie po basenie zaczęłam czuć nieprzyjemne strzały bólowe w mojej upierdliwej nodze (mowa naturalnie o prawej girce). Szczególnie na zimnie, na dworze, przy wysiadaniu z niskiego samochodu dostaję łomot. Martwię się. Nie wiem czy zwolnić tempa czy wręcz przeciwnie. Próbuję szukać zmian. Zastępuję ćwiczenia które wzmagają ból tańcem, lub inną aktywnością. Jednak wszytko podporządkowane jest zaplanowanemu treningowi.
Od ponad 4 tygodni trzymam się też ustalonej diety. Zrzuciłam 5 kg, dobrze się czuję, i mam więcej energii niż zwykle. Niestety tak samo szybko się męczę. Tu bez zmian. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Za tydzień o tej porze........Boże! Będę już spakowana upychała w samochodzie ostatnie manatki! A potem 1,5 dnia jazdy w samochodzie...= horror. Ten koszmar wynagrodzi mi widok Alp i Mont Blanc! Za 2 tygodnie w sobotę mam zamiar patrzeć na świat z jej szczytu! :-) Chamonix!
Wracam do ćwiczeń. W ramach przerwy wskakuję jeszcze do wanny na serię ćwiczeń bezdechowych pod wodą. Ostatnio nie tylko non stop myślę o nartach... przestrzeń podwodna wciąga mnie i nie daje o sobie zapomnieć.

























czwartek, 11 marca 2010

10.III.2009 Bye bye

/osiedle/

Odjechała, pomachaliśmy jej ostatni raz na pożegnanie i z małym sentymentem odprowadziliśmy wzrokiem zanim zniknęła za rogiem zabudowań.
Poszła w świat! Mowa o beemce. Wiernie dotrzymywała nam wielu wielu kilometrów. Hm... fajna była? Oj tak :-) Choć kilka razy skutecznie zagotowała nam krew w żyłach, mimo wszystko, trochę jej żal. Nowy nabywca kupił ją na wariata, zupełnie spontanicznie kiedy robiliśmy rundkę po sklepach w poszukiwaniu kurtki na wyjazd narciarski. Owszem, jak zaczął ją oglądać i podniecać się momentem obrotowym, łahahaha!.... skończyliśmy rozmowy przypieczętowując je umową tuż przed północą. Eh... długi, bardzo męczący dzień.

Traktuję to jak nowy etap. Ten samochód mimochodem kojarzył mi się z moimi przejściami szpitalnymi, unieruchomieniem po operacjach. Był furtką do wolności, dzięki niemu w zasadzie od razu po dwóch (z trzech) zabiegów sama mogłam wrócić samodzielnie ze szpitala do domu. To ogromna zaleta automatu. Będzie mi tego brakować.. tego malowania się w trakcie jazdy... czytania książki w korkach.. ;-) w samochodzie z manualną skrzynią biegów te przyjemności odejdą w zapomnienie ;-)
Ale czas na zmianę był najwyższy :-) Oby dobrze i długo służył nowym właścicielom.. a my, cóż... my doceniamy zalety i wady Japończyków. Mamy ich teraz w naszej "stajni" cztery ;-) Hahaaa!

PS. Ciecie parkingowi z naszego osiedla dalej nas nienawidzą ;-) Byliśmy, jesteśmy i pozostaniemy ich zmorą - najgorszymi niesubordynowanymi mieszkańcami tego gestapowskiego osiedla ;-)

niedziela, 7 marca 2010

7.III.2010 Nowy plan!

/lodowisko - Poznań/

Dałam radę 40 minut jak zakręcona sprężyna kręcić się w amoku po lodowej tafli. Wśród dzieciaków, zakochanych par i tych, którzy należą do niewielkiego procenta populacji Polaków mających potrzebę zrobienia w weekend czegoś dla swojego ciała. Łyżwy może są i fajne, traktuję je jako przygotowanie do nart (to już za 2 tygodnie!!!!!), ale nudne jak cholera! Zmarzły mi uszy, ale to mało mnie interesowało. Wyczekiwałam reakcji bioder. Lewe: owe 40 minut zrobiło na nim zero wrażenia. Prawe:... podczas jazdy cały czas dawało znać o swoim istnieniu... bynajmniej bólowo niestety.. :-/ Ale nie ma dramatu! I tak jest to mniejszy ból niż przed operacją. Jest też zdecydowanie inny. Pojawia się, nasila, po jakimś czasie przyjmuje formę która zmusza do przerwy, przystanięcia i podziwiania widoków ;-) Wystarcza kilka minut, 2-3. Po tym czasie znów pozwala kontynuować działania. Oceniam, że mimo iż nie jestem wytrzymała i ból nie daje mi do końca robić tego czego bym sobie życzyła - i tak nie jest źle! Zawsze, ale to zawsze może być gorzej! Przecież wiem o tym, już to przerabiałam..
Zostało 2 tygodnie do wyjazdu na narty.... Przede mną boskie francuskie Alpy! Słońce, fura śniegu i niezawodne dwie czarne deski pod stopami. Na samą myśl na skórze gęsia skórka! W głowie "przerabiam" skręty, w uszach szumi szybkość, z łatwością dziecka przywołuję odczucia śniegu na policzkach i wspaniałego zmęczenia wieczorem po całodziennej jeździe. Jeszcze 13 dni! Jeszcze albo już tylko! Sporo przede mną... przed najbliższe 2 tygodnie mam wkroczyć w etap specjalnego programu terapeutycznego... na razie wszystko owiane jest tajemnicą... eh! Nie mogę się doczekać jutra :-) Czuję koniuszkami palców, że jutro nastąpi jakiś przełom, że mój terapeuta popchnie mnie w nowym, bardzo obiecującym kierunku.
Ruszam tyłek z fotela. Jeśli ma się udać - a MUSI - te dwa tygodnie nie będą spędzone przy klawiaturze.
Wracam do Warszawy.

piątek, 5 marca 2010

5.III.2010 Umierające marzenie

 /mieszkanie/

Niechętnie pakuję kosmetyczkę, jednym okiem patrzę na walizkę, drugim wciąż w laptop. Zaraz mamy wyjeżdżać.Tym razem do Poznania. Tak wiele miało się zmienić.. Zostanie jak jest.

Mam ludziowstręt. Robię wszystko albo wiele, żeby nie musieć rozmawiać i przebywać z ludźmi. Którymi? Którymikolwiek. Powinnam posiedzieć jakiś tydzień, dwa bezludnej wyspie..

Marzę o szarlotce. Szarlotce babci. Leży przede mną na stole, ale nie mogę jej zjeść. Dieta! Czego się nie robi dla chudszego i jędrniejszego tyłka?!

Ten wyjazd nic nie wniesie, nic nowego. A takie wielkie miałam nadzieje....Ale to smutne. Tak cholernie mi zależało, tyle pracy, tyle czasu tyle sił włożonych w wyobrażenie idealnego biznesu, biznesu życia, który nie ma racji bytu.. bo trochę zabrakło...
Mamona!

poniedziałek, 1 marca 2010

1.III.2010 Kikusia

/rano, mieszkanie/

Wróciłam od mechanika. Odstawiłam auto. Łeb mi pęka od 2 dni. Łeb to pestka. Aż nie chce mi się komentować bólu brzucha, który nie odpuszcza ani na moment od soboty. Jestem na prochach. Odnośnie brzucha istnieje pewna teoria ;-) Jak usłyszałam, według 2,5-letniego Jurka, skoro boli mnie w brzuszku to zdecydowanie musi to być wina Kikusi - tajnej "bestii" która hm.. właśnie to nie takie łatwe z pozoru.. Ona tam po prostu jest i daje mi popalić.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułam się taka wypruta, zmęczona. Wstaję rano i marzę o tym, żeby wrócić do łóżka, ledwo powłóczę nogami, nie mam ani apetytu, ani ochoty cokolwiek wrzucić w żołądek.

Jedynie myśl o bardzo udanym weekendzie jest miła. Niewątpliwie, sobota obfitowała we wspaniałe wydarzenie, które zorganizowała nasza Fundacja Bioderko wraz z Przychodnią Orthos :-) To była pierwsza większa akcja Fundacji - Warsztaty z nowoczesnej fizjoterapii dla pacjentów. Gościem honorowym zajęć był Pan prof. Jarosław Czubak. Frekwencja uczestników przerosła nasze oczekiwania! Bez dwóch zdań -było to bardzo udane wydarzenie. Poza tym weekend spędziłam w towarzystwie uroczych gości :-)

Czy palce mogą boleć? Właśnie to czuję, nie tylko całe paluchy w dłoniach, ale każdy ich element, każdą najdrobniejszą kostaczkę. Zabieram ciepły termoforek i zaszywam się w sypialni. Nie chcę łączności ze światem, wyłączam telefon, komputery, wszystko co przypomina o świecie zewnętrzynym...Nie chcę nic i niczego, nikogo... jedynie świętego spokoju.