środa, 26 sierpnia 2009

26.VIII.2009 3 miesiące po Ganzu

/mieszkanie/

Cały dzień nie odrywam palców od klawiatury to laptopa to na zmianę telefonu. Mam już szczerze dość. Zaczęłam o 8.30, zegar przekroczył już 17.00 a ja dalej tkwię po uszy w robocie. Tym razem nie związanej z forum ani fundacją. Ani jedno ani drugie nie zarabia na siebie, więc trzeba robić coś jeszcze aby skądś wytrzasnąć choć trochę grosza ;-)

Wczoraj minęły 3 miesiące od mojej drugiej osteotomii wg. Ganza. Dumnie chciałam zrobić jakieś podsumowanie. Napisać coś więcej jak dobrze spisuje się "nowa" noga (tak, z niej jestem bardzo zadowolona), jak dokucza mi "stara" noga.... ( gdybym miała odpowiednie emoticony to mogłabym powstawiać tu kilka trupich czach i piorunów...)

Generalnie jeśli mam cokolwiek zdążyć napisać na temat bioder - obu bioder - to mam 2 problemy. (tylko czy aż?) Pierwszy to ciągle jeszcze widoczny objaw Trendelenburga w lewym (nowooperowanym) biodrze - co skutkuje opadaniem miednicy z prawej strony. Ten problem mnie nie martwi - wiem, że dam sobie z nim radę. Natomiast drugim problemem jest "coś" co wciąż męczy mnie i powoduje spory ból w prawej (operowanej prawie 11 miesięcy temu) nodze. Nie opiszę fachowo co to jest. Jednak to "coś" zdarza się, że spędza mi sen z powiek. Czekam kiedy zdołam to pokonać i zastanawiam się czy w ogóle zdołam....

Oficjalnie poruszam się bez kul od 2 tygodni (nieoficjalnie od 6..). Żyjąc, poruszając się i wykonując wszystkie normalne czynności nie pamiętam o tym, że 3 miesiące temu przeszłam skomplikowaną operację biodra. Powróciłam do normalnego trybu życia, nie odmawiam sobie żadnych wrażeń (nawet tych które jako związane z wysiłkiem niestety później skutkują jakimś bólem).

Po operacji drugiego biodra muszę wstydliwie aczkolwiek otwarcie przyznać, że wykonałam 30% nakładu pracy jaki włożyłam w swoją rehabilitację po pierwszej operacji prawego biodra. Nie dlatego, że mi się nie chciało czy brakowało mi czasu (choć jest tu ziarno prawdy), ale częściowo dlatego, że byłam już uświadomionym pacjentem, który wiedział po pierwszej bardzo skrupulatnej rehabilitacji jak się zachowywać, co robić, na co zwracać uwagę. Moje nogi (obie), miednica, kręgosłup, brzuch, kolana itd. miały zapamiętane pewne schematy, ruchy i prawidłowości. Wiedziałam już czego mogę się spodziewać. Wszystko wychodziło mi łatwiej i szybciej. Lewa noga okazała się mało wymagająca. Nie miała też tylu "złych naleciałości" sprzed operacji w porównaniu do prawej. Nie musiałam robić aż tyle aby uzyskać zadowalający efekt. Jak widać wszystko jest inne. Każdy pacjent jest inny, nawet każda noga jest inna :-)

Nie, nie chodzę na obcasach :-) daleko mi to tego i póki co nie ubolewam na tym. Jeśli okaże się, że obcasy długo długo nie będą mi dane - nie zrobi to na mnie wrażenia :-) Za to nie traktuję się jak chora czy wybrakowana i kiedy mam na to ochotę i czuję że to ten lepszy dzień wychodzę do klubu poszaleć na parkiecie.

W grudniu według planu znów wpinam narty - tym razem w zaśnieżonym Livigno. Zgodnie z planem "po drodze" chcę jeszcze zrobić kurs nurkowy (tu rządzą jednak finanse :-) )
Zmierzam do tego, że nic nie jest barierą. Nawet w tak krótkim czasie po operacji można cieszyć się tym co się ma i żyć jak zdrowy, zadowolony człowiek :-) Staram się serwować sobie wszystko to co robiłabym będąc zdrową, bez bagażu dysplastycznych bioder - a nawet więcej. Póki co niczego nie żałuję :-) (teraz przyznając się do kolejnego pomysłu -który są planowane skoki spadochronowe na pewno narażam się na wieleeelką burę do mojego fizjoterapeuty ;-) Ale nie jestem aż tak narwana - termin ustalimy wspólnie).

A szersze podsumowanie przede wszystkim konkretów na polu rehabilitacji mógłby zrobić mój niezastąpiony fizjoterapeuta - tak, on dokładnie wie co w trawie piszczy :-)


foto:net

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

24.VIII.2009 Telefon

/mieszkanie/

Odnotowuję spadek formy. Jak zwykle u mnie tylko może być raz rewelacyjnie a raz do kitu. Dość.
Odebrałam dziś dziwny telefon. Hm... Ze szpitala w Lublinie. Zadzwoniła miła kobieta i po uściśleniu że rozmawia z odpowiednią osobą zaprosiła mnie na operację - jak się wyraziła: wstawienia protezy w staw biodrowy! Tak się złożyło, że dzwoniąc wstrzeliła się w wyjątkowo kiepski moment, w którym robiłam dość absorbujące rzeczy... Moja głowa zajęta kompletnie czym innym nie była w stanie przyjąć do wiadomości owej niecodziennej propozycji... Bełkotałam tylko: yyy, operację??? proteza?? Kobieta po drugiej stronie słuchawki słysząc moją dezorientację powiedziała coś co wcale nie pomogło: "Czy już ktoś dzwonił od nas ze szpitala i niepokoił Panią ta sprawą?"
What????????????????????????????
W głowie zaczęło buzować, tysiące myśli w jednej chwili uderzyło o ścianki czaszki! Jaką operację? Czyżby to co przeszłam - 2 osteotomie okołopanewkowe wg Ganza nie wystarczyły? Niemożliwe! Po co to wszystko w takim razie?? Nic nie rozumiem! Szpital w Lublinie? O co im chodzi? Jak można w ogóle kogoś "zapraszać" na operację???
Grzecznie podziękowałam Pani za wspaniałomyślną ofertę tłumacząc, że nieco ostatnio już przeszłam i raczej sobie podaruję....
Dopiero po zakończeniu rozmowy, odczekaniu, aż szok minie powoli zaczęłam myśleć. Mgliście przypomniałam sobie, że jakieś 1,5-2 lata temu, zanim dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak osteotomia Ganza byłam w szpitalu w Lublinie na konsultacji. Właśnie wtedy zaproponowali mi kapoplastykę prawego biodra. Zgodnie z zaleceniem lekarza zapisałam się w kolejce na operację. Kompletnie wymazałam to z pamięci. Stąd telefon i zaproszenie pod skalpel wywołało uzasadnioną (po czasie) panikę i niezrozumienie.
Co za dzień...

piątek, 21 sierpnia 2009

20.VIII.2009 No limits!!

Usain Bolt! 200 m = 19,19 sekundy!!!!!!!!!

Niewiarygodne! Porażające! Majstersztyk!
I znów potwierdza się moja myśl - WSZELKIE BARIERY SĄ TYLKO W NASZYCH UMYSŁACH. NIE MA LIMITÓW!




środa, 19 sierpnia 2009

19.VIII.209 Czas, zajęcia, biodra, gość..

/mieszkanie/

Czas.
Robię dziesiątki rzeczy na raz. Nie starcza mi doby na realizowanie wszystkiego co chodzi mi po głowie. Z ważniejszych spraw - odebrałam dziś olistwowane już plakaty Forum Bioderko, które nareszcie zaczną być rozprowadzane i rozwieszane w szpitalach ortopedycznych i przychodniach. Zaczynam od Warszawy (tam jest jednak największe skupisko tego rodzaju miejsc). Głowa non stop pracuje. Nie starcza mi czasu na ćwiczenia, na zadania domowe i basen :-/ Dziś zawaliłam i nie zdążyłam pojechać, a jutro spotkanie z Panem Piotrem... Czeka mnie w takim wypadku ranna pobudka i marsz na basen o 7 rano! Makabra. Ale nie mam wyboru.

Zajęcia.
Dziś o 20. jak co dzień czeka mnie fizykoterapia - laser na bliznę, pole magnetyczne i krioterapia. Chodząc już drugi tydzień nie odczuwam kompletnie żadnej różnicy, ale tłumaczę sobie, że przecież to nie chodzi o jakieś tam odczuwanie. Jeśli ma to na coś wpłynąć, tam wewnątrz i tak tego nie zauważę.

Biodra.
W lewym cały czas pozostaje mi wzmocnienie odwodzicieli i powięzi szerokiej biodra ( daje się zauważyć cały czas opadanie miednicy z prawej strony = za słabe mięśnie po lewej). W prawym - siłę mięśniową mamy naprawdę niezłą, ale co z tego jak ciągle jest jakiś konflikt :-/ Podsumowując - lewa (nowooperowana) nie boli prawie nigdy; prawa (operowana ponad 10 m-cy temu) non stop coś tam sobie kwęka. Wciąż wierzę, że opanuję ten problem. Muszę tylko wziąć się w garść i skupić trochę więcej na sobie. Ups.... powiedziałam to na głos... to daje mi do myślenia. Czy faktycznie mam dla samej siebie za mało czasu??

Gość.
Od kilku dni mam w domu gościa :-) Bardzo miłego gościa. Mojego kochanego psiaka Montiego :-) Wszędzie poruszamy sie razem. Dziś byliśmy w introligatorni, jutro siłą rzeczy zabieram go na rehabilitację a potem na spotkanie ;-) Monti trochę jest niezadowolony, że za dużo czasu spędzam przed ekranem laptopa... no cóż. Postaram się mu to jakoś wynagrodzić super wycieczką do lasu albo wizytą u jakiegoś kota ;-) Mały lubi mieć dużo roboty. Musi trzymać łapę na pulsie. Sam jego widok daje mi tyle radości.... :-)

czwartek, 13 sierpnia 2009

13.VIII.2009 Cieżka głowa

/mieszkanie/

To co teraz napiszę będzie straszne. To jak przyznanie się do okropnego fuck-upu. No bo w sumie tak było.... Pojechałam wczoraj wieczorem na fizykoterapię (mam pole magnetyczne, krioterapię i laser - na szybszy zrost kości i zminimalizowanie blizny po szwie). Jakoś tak wyszło, że zostawiłam samochód niemalże pod przychodnią, wzięłam taksówkę i pojechałam do centrum spotkać się z koleżanką. Jakimś trafem znalazłyśmy się z klubie bilardowym, poznałam tam 2 DJ-ów i jakoś tak wyszło, że zaprosili nas do klubu w który ten wieczór mieli grać. Yh... W sumie średnio pamiętam czemu tak wyszło... Klub szybko zapełnił się ludźmi, ale nie było tłoku (którego zresztą nie lubię). DJ-e spisywali się świetnie. Grali dokładnie taką muzykę jaką lubię. Drinki w klubie smakowite. Czas leciał bardzo szybko. Po kilku drinkach przekonałam się, że moje biodra doskonale radzą sobie w tańcu! Czułam się jak rybka na parkiecie ;-) Przypomniałam sobie moje ćwiczenia na hula hop i ćwiczyłam na sucho - bez plastikowego kółka ;-) Hahhaha, ogólnie było mega śmiesznie ;-) Po dużo większej dawce drinków i shotów przekonałam się, że nie zapomniałam jeszcze jak się tańczy z partnerem ;-) A trzeba przyznać, że nie bawiłam się w klubie - mam na myśli taniec - od dobrych 3 lat. Moje biodra skutecznie to utrudniały. Wczoraj jak gdyby nigdy nic! Przetańczyłam całą noc. Nie wierzyłam w to. Wieczór był rewelacyjny. Wróciłam (razem z koleżanką) do domu przed 4 rano. Hm... i wtedy zaczęła się ta trudniejsza część wieczoru, a raczej znacznie bardziej męczące kilka grubych godzin. Po prysznicu z dużą ilością samolotów w głowie usiłowałam się przespać. Nie szło najlepiej. Po 7 wyrwał mnie ze snu budzik i z wielkim bólem uświadomiłam sobie, że dziś rano mam rehabilitację z moim Panem Piotrem!!! Siedząc na łóżku, walcząc o pion mój bardzo ograniczony prędkością mózg generował: co zrobić? Siedziałam tak chyba ze 20 minut, aż pojęłam (to szło bardzo opornie), że nie dam rady prowadzić samochodu! Po wizycie w łazience i 1 spojrzeniu w lustro wiedziałam też, że jakakolwiek próba zmierzenia się z ćwiczeniami i rehabilitacją legnie w gruzach... Po trzecie umarłabym ze wstydu gdyby Pan Piotr zobaczył mnie w tak opłakanym stanie. Te 3 argumenty były nie do podważenia. Utwierdzona w tym wybrałam numer do centrum i odwołałam zajęcia. Wiem... mój rehabilitant mnie zamorduje. Przeze mnie miał nieoczekiwane godzinne okienko... Wstyd mi okrutnie... Z tym wstydem a jednocześnie błogim szczęściem iż nikt nie będzie mnie oglądał padłam na łóżko
Wstałyśmy po 10 rano... z mega, giga kacem... Uuuu, to nie było łatwe. Pojąc się herbatą z limonką i na siłę wsuwając tłustą pizzę obejrzałyśmy 3 filmy. Dochodzenie do pełnej jasności umysłu zajęło nam czas do 15. Tak, to był trudny dzień. Mój Tomek łapał się za głowę patrząc na nas, bo zna mnie już ponad 6 lat i pierwszy raz było mu dane oglądać moją głupawą minę w takich okolicznościach. Wstyd!
Ale niczego nie żałuję :-) No... może poza kiepską sprawą z odwołaniem ćwiczeń..
Mówiąc szczerze (na ten moment jestem już mega świeżakiem a główka pracuje bez zarzutu) bardzo było mi potrzebne takie wyjście, impreza i pozbycie się z głowy wszystkiego co ostatnio bardzo ją bombardowało. To pozwoliło mi zapomnieć o swoich zmartwieniach, problemach innych (nie ukrywam, że noszę ich sporo na ramionach ostatnimi czasy ;-) ), w banalny sposób pozwoliło mi zwyczajnie wrzucić na luz i przestać się przejmować.
Niczego nie żałuję - to brzmi jak tytuł świetnego filmu o Edith Piaf ;-)

niedziela, 9 sierpnia 2009

9.VIII.2009 Jest nieźle.

/mieszkanie/

Nie napisałam nic od kilku dni. Nie męczy mnie już mój okropny ból pod łopatką :-) Dlaczego? Mój rehabilitant o złotych rękach wygonił owe "coś" :-) Dzięki niemu weekend zamiast koszmaru w bólu był wspaniałym pełnym zajęć weekendem. Ból pojawia się jeszcze tylko w nocy i podejrzewam, że związany jest z brakiem ruchu (no bo kiedy śpię, siłą rzeczy nie ruszam się zbytnio) - wtedy trochę daje o sobie znać. Ale to owe trochę dalekie jest od tego co czułam w czwartek! Bez porównania! W końcu mogę normalnie oddychać :-)
To "coś" jest czymś w rodzaju dysfunkcji mięśniowej. Oby nie wracało już nigdy.

Wczoraj spędziłam cały dzień u rodzinki razem z siostrzenicą. Pierwszy raz zabrałam ją na cały dzień pod opiekę. Chyba nieźle nam z Tomaszem poszło. Mała bawiła się świetnie. A my.. no cóż.. haha, poprawiliśmy nieco kondycję w bieganiu za nią po łące i podwórku. Jest coraz szybsza!
Niedzielne popołudnie upłynęło pod znakiem wylegiwania się nad wodą- w ogroooomnym tłumie (czego się nie spodziewałam) innych wylegujących się ;-) Obie nogi są przemęczone. Dobre pytanie - czym przemęczone? Eh... nie przyznam się, bo to wiązałoby się ze sporą burą od mojego fizjoterapeuty ;-)

Wczoraj rozpoczęłam kolejną książkę, wracam do niej i zostawiam w spokoju laptop, który zajmuje mi zdecydowanie za dużo czasu.

piątek, 7 sierpnia 2009

7.VIII.2009 Znów error

/mieszkanie/

Tym razem z powtarzającym się bólem pleców, który przeszywa mnie na wylot, przez klatkę piersiową. A raczej czymś niezidentyfikowanym. Jakąś dysfunkcją mięśniową, która co rusz atakuje i powoduje zupełną nieprzydatność do życia w społeczeństwie. Oczywiście mojej osoby.
Zaraz jadę do mojego fizjoterapeuty. W tych okolicznościach jest chyba jedną osobą, która potrafi mi pomóc i ulżyć w bólu. A nie ukrywam, że ten jest okropny...
Męczy mnie od wczoraj wieczora do tego stopnia, że kładłam się do łóżka ze łzami na policzkach nie mogąc złapać oddechu. Dziadostwo. Nie wiadomo skąd i czemu się pojawia :-/

Zobaczymy. Może uda się to w jakimś stopniu dziś opanować, choć z doświadczenia wiem, że to coś męczy mnie nawet do 5 dni :-(

niedziela, 2 sierpnia 2009

02.VIII.2009 Dwa kółka

/las/

Ponad 10 km po lesie i okolicznych ścieżkach, drogach i dróżkach - oczywiście rowerami. Super sprawa. Fakt, że zmęczenie dało mi o sobie znać, ale warto było :-) Poniżej maleńki fragment fotorelacji.

Gdzieś w lesie, na miłej polance, małe lenistwo pod brzózką

Niemal jak namiastka diun pustynnych.
Przypomniałam mi się wyprawa w Egipcie na pustynię...


Szczyt zdobyty!

Zaraz będzie jazda w dół.. na spodniach ;-)

To już inna "diuna". Wszędobylski pył nam nie przeszkadzał.

Na pewnym etapie dosłownie porzuciliśmy rowery;-)

Rozkazuję wam trwać w zamieszeniu!

A teraz możecie opaść!

Do startu....gotowi...

Aaaaaaa!!!!!

Brudem i kurzem zajmę się w domu..


Każdy zachód ma w sobie coś niezwykłego..