wtorek, 17 listopada 2009

16.XI.2009 Yyyyyhhh

/gdzieś w biegu/

Rano 7. Myję zęby... Nie mam swojej ulubionej pasty :-/ Noc była jak u zająca na miedzy...Mój pies też kiepsko spał. Ja śniadanie, mama tylko łyk herbaty. W samochód. Szpital. Ponad godzinna kolejka na izbie przyjęć. Humory... średnio na jeża. Ja udaje że jest ok. Mama pewnie też... Potem oddział. Od razu wciskają człowieka w piżamę :-/ Trochę gestapowskie nawyki... Mnie przeganiają z kąta w kąt. Tu siąść nie wolno, tam też nie, stanąć .. ewentualnie na korytarzu.. momentami czuję się jak trędowata... Czekam, mama na badaniach, EKG, krew, temperatura... Czekam. Wokół pacjentki w piżamach, szlafrokach. Mama nie wytrzymała, zmieniła piżamę na dres. Pewnie, w piżamie człowiek od razu czuje się bardziej chory.
No i stało się, usiadłam na jakimś wolnym fotelu na korytarzu (moje prawe biodro krzyczało: "help, help!") i od razu dostałam zjebkę (przepraszam za słownictwo) od samego ordynatora oddziału. O co chodzi? Gdzie ja jestem? To obóz czy szpital?
Czas mija, czuję się coraz bardziej niechciana... nawet korytarz jest już kiepskim miejscem i ściągam wzrok każdej przechodzącej nim pielęgniarki. Ok, mama daje mi kopniaka i wysyła w pogoni za moimi obowiązkami. Uśmiecha się szeroko i mówi że poczyta teraz książkę a potem się zdrzemnie i o nic mam się nie kłopotać. Nie wierzę, ale na ramionach obowiązki coraz bardziej cisną... całuję mamę, obiecuję wpaść z obiadem (o ile bedzie mogła jeszcze jeść) i wychodzę.
Samochód, miasto, poczta, Urząd Miasta, Wydział Architektury, rozmowa, samochód, miasto, kolejna rozmowa, telefon za telefonem, miasto... telefon, rozmowa...negocjacje, nie jest dobrze telefon....
Jem pączka brudnymi od dokumentów i sterty kserokopii łapami. Marzę o kawie. Myślę nawet o tym żeby podjechać na McDrive i wziąć duża latte. Ale tylko myślę. Godzina 16. Siadam na pół godziny w biurze mamy. Rozmowa z sekretarką. Chwila błogiego oderwania się od rzeczywistości. Pędem do domu. Odbieram maile (nie odpisuje, na to nie mam czasu), podgrzewam rosół, pakuje świeżo upieczony chlebek, serek, jabłka.. inne... buty na zmianę do szpitala. Auto. Szpital. Po raz pierwszy od długiego czasu parkując pozwoliłam sobie zaparkować na tzw. miejscu "bmx" (tak, właśnie tak nazywam te miejsca...) Mam kartę parkingową inwalidy... korzystam wtedy kiedy muszę. Musiałam.. Zmiana butów, toboły na ramię, pędem na 4 piętro. Czas odwiedzin jest tylko do 18. Potem wygonią mnie bez skrupułów. Wpadam do pokoju nr 304. Mama wita mnie z promiennym uśmiechem. To wynagradza wszystko. Jej sala w czasie tych kilku godzin z pustych łóżek zmieniła się w tętniący oddechami i chrapaniem pełny pokój pacjentek. Mama zjada gorący rosół. Ja smaruję jej chlebek. Koniec końców sama go zjadam - tyle nawiozłam mamie zupy, że nic innego już nie dała rady schrupać. Rozmowa, śmiechy, żarty. Mówi: "Nie jest źle.To tylko kilka dni". Uśmiecham się i mówię: "Racja". Termin operacji przesunęli mamie na środę. Jeszcze jeden dzień czekania.. Kiedy mnie nie było pochłonęła 1/4 grubaśnego tomu książki. To dobrze. Czyta, zajmuje myśli. Godzina 18. Mama wygania mnie do domu. Prosi żeby odpoczęła. Mówię, że właśnie tak będzie. Wychodzę.
Dom, pędem rozpalić ogień w piecu centralnym... kiedyś nauczył mnie tego mój wspaniały ŚP. dziadek. Pamiętałam...Kaloryfery coraz cieplejsze. Szybko, obiad. Ziemniaki, buraczki, zaraz wróci tata.... po 12 godzinach pracy :-( zmordowany jak pies. Pędem! Zdążyłam. Stawiając gorący obiad przez tatą przypomniałam sobie jaka jestem głodna. Nie jadłam dziś nic ciepłego. Zjadamy kotleta na pół (na szczęście jest duży :-) ) Opiekane ziemniaczki są jak niebo w gębie. Buraczki! Mmm. Oh, jak dobrze.
Chwila oddechu. Nie odmówię sobie obejrzenia z tatą filmu w TV... choć obowiązki i świadomość świecącego się w innym pokoju ekranu laptopa nie daje się zrelaksować. Telefon do mamy. Powoli idzie już spać. Jest w połowie książki. Koniec filmu. Ja do laptopa. Jeszcze kilka maili, plan na jutro...Godzina.. po północy.
Monti? Gdzie jesteś? Śpisz już maluszku? Tak. Pewnie chrapie w moim łóżku, albo walizce z ubraniami ;-) Ja też powinnam. Idę do Ciebie.
Jutro znów kolejny dzień.
:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.