sobota, 29 listopada 2008

29.XI.2008. Krótko, na temat

/mieszkanie/

1) Noga bez zmian. Przy prawidłowym chodzeniu (według zaleceń rehabilitanta) kolano i biodro dokuczają...

2) Moja postawa i chód są już lepsze, kontroluję to co robię i myślę, myślę, myślę. Każdy krok i ruch miednicą wykonywany jest w skupieniu. Ćwiczę - też w skupieniu.

3) Byłam na saunie infrared - przyjemna sprawa. Pomogło uśmierzyć ból, który od kilku dni świdrował lewy bark, szyję i łopatkę. Operowane biodro także pozytywnie się rozgrzało. Kupiłam sobie fantastyczną sól do kąpieli z przeznaczeniem leczniczym. (może dziś ją wytestuję?)

4) Jesienny nastrój i pewnego rodzaju dolinka utrzymują się nadal. No.., może na moment poprawiła je wizyta u ulubionego fryzjera ;-)

5) Robię dynamiczne plany, postanowienia, co do rzeczy które chcę w najbliższej przyszłości zrealizować.. angielski, warsztaty garncarskie, modyfikacja swojego sklepu internetowego...

6) Powoli wpadam w wir gwiazdkowości i prezentowości ;-) W końcu jeśli nie chce robić wszytkiego na ostatni moment to trzeba już teraz zaplanować co i komu sprezentować. A robienie innym prezentów i sprawianie przyjemności i wymyślanie pomysłów jest jednym z moich ulubionych zajęć. Startuję z tym juz teraz, bo zakupy, chodzenie po sklepach itd zajmuje mi znacznie więcej czasu niż kiedyś ;-) Dobrze, że jest taki wynalazek jak Ebay i Allegro ;-)

7) Koniec pisania. Zmykam do siostrzenicy, małego gryzonia z czterema zębami :-)


foto by Katja VIII.2008.

wtorek, 25 listopada 2008

25.XI.2008. Hmmm.....

/mieszkanie/

Wczoraj też bolała, chyba jeszcze bardziej i niepokojąco. Trzymałam łapkę na telefonie i kombinowałam czy zadzwonić do kliniki i podpytać czy to normalne? Przecież od kilku tygodni bólu kości już nie było, zniknął, ból sprzed operacji stał się mglistym wspomnieniem. A tu nagle znowu zaczęło się coś w tym stylu... Winę zwalam na zmianę pogody (dokładniej- śnieg, który tak uwielbiam) i rewolucję w ćwiczeniach. Bo przecież tam w środku nie może dziać się nic złego. Tak, ćwiczenia na pewno mają duży wpływ na to co dzieje się z moim stawem. Szczególnie, że na rehabilitacji zaczęliśmy wykorzeniać moje złe nawyki, które zżyły się ze mną już od dawna, myślę, że nawarstwiały się latami, wraz z natężeniem bólu w stawie. Mówię o nawykach w chodzeniu, staniu, a nawet siedzeniu. Trikach i kombinacjach, które wymyślił sobie mój sprytny organizm, żeby odciążyć chorą nogę, skompensować pewne ruchy, które coraz trudniej było mi normalnie wykonywać. Oszukańcze ruchy i pozy były dla mnie niedostrzegalne, dopiero teraz, po dokładnym omówieniu ich z fachowcem zaczęłam zauważać jak sobie "pomagam" w chodzeniu, jak zmieniam ustawienie miednicy "żeby było łatwiej" i oszukuję stopą układając ją na zewnętrznej krawędzi, co ma przełożenie na ustawienie kolana. Laik nigdy by się nad tym nie zastanowił. Prawda jest taka, że chodzić byle jak, byle do przodu każdy może, pytanie tylko: czy chodzić jako tako, czy może jednak powalczyć z samym sobą i wyrugować wszystkie złe przyzwyczajenia? Nie chcę być jak Quasimodo dlatego powalczę.


foto by net

Pomijając kwestię Dzwonnika, dzisiejszy dzień jest jakiś smętny. Siedzę i zastanawiam się czym się zająć, co z sobą robić. Jakiś leń we mnie wstąpił od kilku dni. Czas spędzam głównie na czytaniu książek (cztery jednocześnie) i grzebaniu w internecie. Czasem trochę popracuję, ale bez przesady ;-) Kilka faktur, telefonów, maili. Ot i koniec. Zaraz wskakuję na rower treningowy. Trzeba rozruszać leniwe kości ;-)

niedziela, 23 listopada 2008

23.XI.2008. Kobieta jaskiniowa

/Teatr Bajka/

Nastrojowo, komicznie, zabawnie, czasem z nutką zawstydzenia, bawiąc się po pachy spędziłam świetny wieczór w teatrze. "Kobieta jaskiniowa" w wykonaniu Hanny Śleszyńskiej powaliła nas na kolana :-) Polecam!






fotos by net
Noga jednak cały dzień nietypowo dokucza... :-/ Boli w środku, w biodrze, to nie ból mięśni, ale kości.. Może to przez pogodę? Śnieg, który poprószył tu i ówdzie..? Boli w okolicy cięcia i śrub.. Nieprzyjemne, męczące, dokuczliwe.
Chcę się jutro obudzić i nie czuć tego.

sobota, 22 listopada 2008

22.XI.2008. Jesienna chandra

/mieszkanie/

Złapało mnie coś w rodzaju jesiennej doliny. Eh, mało we mnie energii, chęci do działania. Na siłę zmuszam się, żeby rano wyjść z łóżka, zrobić coś pożytecznego dla świata. Nie mam nawet potrzeby i ochoty spotkać się ze znajomymi, od kilku dni siedzę przy laptopie, trochę pracując, trochę klikając bez sensu i machinalnie w klawisze. Trzeba to zmienić, koniecznie. Myślę, że samoistnie zmiany przyjdą w poniedziałek. Dlaczego akurat w poniedziałek? Bo od rana zasuwam na rehabilitację. W ogóle to bardziej skomplikowany temat. Mianowicie, w miniony czwartek, 6 tygodni po operacji pojechałam na spotkanie do świetnej przychodzi rehabilitacyjnej, z której korzystam już od 2 lat; między innymi przygotowywali mnie także do operacji osteotomii. Pracują tam wyjątkowi, wysoko wykwalifikowani fachowcy, na bieżąco z najnowszymi trendami w dziedzinie rehabilitacji. Po 1,5 godzinnych oględzinach, wywiadzie i badaniu obopólnie zdecydowaliśmy się na indywidualny program ćwiczeń. Program opiera się na najnowszych metodach rehabilitacyjnych, również w oparciu o PNF. Mówiąc szczerze, na początku byłam bardzo przygnębiona, bo zobaczyłam i uświadomiłam sobie ile robię błędów. Moje chodzenie jest, jakby to powiedzieć... w lesie. Robię dużo błędów, które dla laika, dla mnie były niedostrzegalne. Rehabilitant pokazał mi jak moje odczucie i postrzeganie własnej pionowej postawy różni się od prawidłowego. Eh.... sporo, bardzo dużo przede mną pracy. A tak już się cieszyłam, myślałam, że to że chodzę i jestem z tego zadowolona to już jest świetnie. Okazuje się, że chodzenie i chodzenie to dwie różne sprawy. Powiedziałam o moich marcowych planach alpejskich...skrzywił się i zaprzeczył.. :-( Powiedział, że jego zdaniem (a ma doświadczenie w rehabilitacji takich pacjentów jak ja) nie będe na to przygotowana. To mnie dobiło... ale w duchu wiem, że jestem w stanie to osiągnąć, bo lepiej niż kto inny znam swój organizm i wiem na co mnie stać. Pokaże mu, że w tym przypadku będzie musiał zmienić zdanie! Także od poniedziałku mobilizuję się i 3 razy w tygodniu wylewam poty pod okiem fachowców.

Wczoraj pojechałam zmienić koła w samochodzie na zimówki. Potem spędziłam ponad godzinę na myjni gdzie umorusany pan mozolnie szorował furę. Narzekał strasznie, że brudny, że czarny, że zimno, hahaha, koniec świata! Nie chciałam marznąć i przede wszystkim słuchać tego więc piechotką przespacerowałm się do pobliskiego- jak się później okazało - chińskiego baru. Gramolę się a Pan Chińczyk czy tez Wietnamczyk (mam czasem problem z szybką identyfikacją ;-) ) łamaną polsczyzną mówi: "Boli noga?" Rewelacja! Wszędzie traktują mnie jak kulasa! Gdziekolwiek wchodzę, np. do sklepu ekspedientka leci otwierać mi drzwi. Ostatnio w pizzerii kelnerka pchała się za mną nawet do toalety, żeby nie wiedzieć niby jak i czemu, ale chciała "ułatwić mi życie". Makabra! To ulgowe traktowanie dobija. Przynajmniej ja tak na to reaguję. Chcę czuć się coraz zdrowiej i sprawniej a inni traktują mnie jak bym była ze szkła. Na ulicy ciekawscy pytają: "Miała pani wypadek?" czasem dopowiadając sobie że niby samochodowy.


foto by net
Ale wracając do tematu kół zimowych muszę się do czegoś przyznać. Po zmienie kół zwiozłam te letnie 16-sto calowe felgi z oponami do garażu i zrzuciłam z samochodu układając na półce... Yyyyy, jak to powiedzieć... chciałam zrobić coś co normalnie zrobiłabym będąc zdrowa. Zresztą, wiadomo, że wolę brudzić sobie łapki w garażu smarem czy olejem niż mąką w kuchni ;-)

środa, 19 listopada 2008

19.XI.2008. 2 kontrola

/mieszkanie/

Byłam dziś na kontroli u profesora. Wspaniały człowiek :-) Za każdym razem kiedy wychodzę z jego gabinetu mam w sobie wiadro radości i optymizmu. Po obejrzeniu nowej fotki RTG, zrobieniu USG i kilku ćwiczeń sprawdzających moje umięśnienie ;-) z zadowoleniem profesor stwierdził, że wszytko jest świetnie i naprawdę szybko i obiecująco wracam do zdrowia. Kości ładnie się zalewają, szew jest mistrzostwem świata :-) Wspaniale! W wesołej i pełnej euforii atmosferze przespacerowałam się też przez gabinet zupełnie bez kul. Od dziś mam już poruszać się po mieszkaniu samodzielnie bez pomocy kuli, a zabierać ją do towarzystwa wychodząc z domu. No i tak robię :-) Na razie chodząc bez niej zdecydowanie przypominam Quasimodo - Dzwonnika z Notre Dame...


foto by Igor

Ale każde początki są trudne, nikt nie mówił, że będzie łatwo :-) Teraz najważniejsze jest systematyczne ćwiczenie, szczególnie gluteusa maximusa - odpowiada za poprawną postawę. Czworogłowy uda jest już naprawdę mocny. Mam w głowie kolejny zestaw ćwiczeń i pewnie nie dalej jak miesiąc zamieszczę na blogu nowe foto wielkiego mięśniaka - dla jasności to nie będzie Pudzian, tylko Katja w nowym wcieleniu ;-)

Pośmigałam też dziś po mieście moją czerwono krwistą bestyjką. Trochę gapią się na mnie ludzie, jak wpycham się do niej z kulasem, ale co tam! Jest wspaniale!

Pokonany dzisiaj dystans rowerem treningowym = 5 km. Szczerze? Ciekło mi po plecach.

18.XI.2008. Yeeeaaah!!

/mieszkanie/

Jest!
500 x
500 x
500 x
:-)
Pokonałam samą siebie! I udało się! Szkoda, że nie mam siły cieszyć się tak bardzo jak bym chciała :-) Przy okazji ćwiczeń spróbowałam czegoś... przeszłam 3 metry w ogóle bez kul! Nie wiem czy profesor mnie nie zamorduje za to, ale musiałam spróbować, to było silniejsze niż trzeźwe myślenie.

wtorek, 18 listopada 2008

18.XI.2008. Coraz wyższa stawka

/mieszkanie/

Zasuwam. Wczoraj pokonałam swój dotychczasowy wynik ćwiczeń. Zliczając wszystkie serie w ciągu dnia zrobiłam
350 x podnoszenie nogi w zgięciu
350 x odwodzenie
350 x przywodzenie
+ ćwiczenia izometryczne
+ ćwiczenia czynno-bierne

To było wczoraj, dziś zamierzam pobić ten wynik.
Założenie: każde z 3 podstawowych ćwiczeń zwiększyć do ilości powtórzeń: 500. Jest godz. 16.00, na razie mam za sobą 250 powtórzeń - połowa! Zważając na swój nocny tryb życia - jest szansa, że uda się zrealizować założenie.

Dziś odbieramy świeżo zakupiony rower treningowy. Upchniemy go gdzieś na naszych 40-stu metrach, pewnie kosztem innych przedmiotów i rozpoczynamy treningi. Już nie mogę się doczekać :-) Jak to się mówi w branży- mam wielkie parcie na szkło ;-) No, może w tym przypadku nie na szkło, ale na planowane narty. Dodatkową motywacją jest myśl o nowym modelu moich ulubionych supercrossowych deseczek. Oj, będzie się działo! Jakie to niesamowite, że od kilku dni pączkuje ta myśl o nartach w mojej głowie, pączkuje i rozpiera od środka! Powodując niespożyte pokłady energii, samozaparcia i zdecydowania.

Dla podtrzymania adrenalinki w żyłach pojeździłam wczoraj moją bestią :-) Wciskanie się do niej wraz z 1 kulą było nieco komiczne a jeszcze komiczniejsze chyba wygramolanie się z jej mikroskopijnego wnętrza i wyjątkowo niskiego fotela. To był test, bo nie byłam pewna czy moja coraz silniejsza noga da radę, czy poskromię jej sportowe przełożenia skrzyni biegów i twarde zawiszenie. Ale to było to czego potrzebowałam! Zdecydowanie. Potoczny banan na twarzy zawinął się dookoła głowy zaczepiając o uszy. Jej nowy tłumik cudownie mruczał.... Hahhaha, sama nie wierzę w to co piszę! Ale to jest właśnie piękne :-) Momenty które uskrzydlają, chwile które dają kopa, rzeczy które przyspieszają akcję serca, zdarzenia które zapierają dech. Czy nie dla nich właśnie żyjemy? Tych mniejszych i większych radości ładujących silniki naszego życia.


foto by Katja 2008

niedziela, 16 listopada 2008

16.XI.2008. Narciarskie zakupy

/mieszkanie/

Wróciłam do siebie, do nas :-) Miło jest znowu spać we własnym łóżku, pić herbatę w swoim ulubionym kubku i kąpać się w wannie z książką w mokrej łapce. Po pysznym śniadanku i papierkowo-fakturowej robocie przy laptopach pojechaliśmy na małe rozpoznanie do sklepów sportowych w centrum handlowym. Przymierzyłam się do różnych rowerków treningowych. Po środowej konsultacji u profesora - jeśli nie będzie widział przeciwwskazań - kupuję rower i zasuwam! Przecież w marcu mam zamiar wskoczyć na jakieś nowe szybkie deski i nieco pośmigać. Oprócz poszerzenia wiedzy na temat ergonometrów nie obyło się bez oglądania tegorocznych modeli nart. Na koniec całej sklepowej wyprawy dostałam w prezencie od swojego mężczyzny śliczną kurteczkę - w sam raz na słoneczne marcowe narty :-) W domu oczywiście wszystko musiałam przymierzyć, nacieszyć się, sprawdzić spodnie narciarskie, założyć rękawice, popatrzeć czy gogle dadzą radę kolejny sezon ;-) Elegancko. W sam raz :-) Już nie mogę się doczekać marca!! Jeszcze tylko decyzja gdzie konkretnie wyruszamy i zaklepanie kwater. Sprawdzałam, w Madonnie, Val Gardenie i Cortinie d'Ampezzo już śnieg! Niebawem ruszają wyciągi.

Ok, koniec pisania, kolejna seria ćwiczeń, prysznic i spać.
Aaaa, przy okazji kąpieli - wchodzę do wanny bez - jak wcześniej - hokera. Mimo, że wanna jest bardzo wysoka nie jest mi już potrzebne krzesło. Prawie jak "normalny" człowiek ;-) Hahhahah!

Sasolungo (widok z Arabba)

Sella Ronda (Val Gardena)

Seceda 2518 m npm (Val Gardena)

Passo Groste (Madonna di Campiglio)

Cinque Laghi (Madonna di Campiglio)

foto by Katja&Tom Val Gardena 2006 and Madonna di Campiglio 2007

czwartek, 13 listopada 2008

13.XI.2008. Basen

/rodzinny dom/

:-) W końcu! Po kilku nieudanych próbach wystartowania na basen (zawsze coś krzyżowało mi plany, a to brak czasu, samochodu, kiepskie godziny otwarcia pływalni itd.) w końcu ku wielkiej uciesze popluskałam się w wodzie. Wybrałyśmy się we dwie z mamą. Nasz wybór padł na mały basen z gadżetami do masowania typu bicze wodne, hydromasaże i inne. Co prawda wody miałyśmy po pas ale jak na początek w zupełności wystarczyło. W końcu nie pojechałam tam aby pokonać trzydzieści odległości basenu nienagannym stylem motylkowym, którego pozazdrościłaby nawet Otylia ;-) W wodzie było wspaniale. Wymachiwałam nogą na wszystkie strony. Wymasowałam plecy, stopy i delikatnie moją nogę po remoncie na każdym z dostępnych urządzeń. Świetna sprawa. Popływałam trochę żabką (to był test w ciemno bo nie wiem czy powinnam już wykonywać takie ruchy- ale wszystko było ok, zero bólu) i na plecach. Korciło mnie jeszcze, żeby pójść na saunę, ale miałyśmy za mało czasu. Po godzince spędzonej na basenie czułam się tak zmęczona jakbym od świtu do zmierzchu pływała na rafie zmagając się co najmniej ze sporymi falami przypływu ;-) Jeszcze duuuużo przede mną pracy i ćwiczeń żeby wrócić do formy. Ale nie jest źle!

Pisząc słucham dobrego i nieśmiertelnego Alice in Chains oraz Mad Season. Idealne do małego szaleństwa za kółkiem na ładnej drodze;-) Pojutrze pożegnam znów na jakiś czas rodzinny dom i wracam do siebie i (mam nadzieję stęsknionego) mężczyzny. Jestem niesamowicie ciekawa czy zaskoczy mnie jakąś przyjemną niespodzianką ;-) Jak świat stary kobiety zawsze chcą być mile zaskakiwane i adorowane :-) Tak to już jest poukładane. Ale nie widzę w tym nic złego. Może zabierze mnie i mojego kulaska do teatru? Albo jeśli pogoda na to pozwoli uda mi się go jakimś cudem przekonać (wiem, że marne szanse, ale próbować trzeba) i zgodzi się żebym wsiadła na motor! Wypadało by ładnie zakończyć ten sezon i nie widzę powodu żebym miała z tego rezygnować :-) Poczekamy, zobaczymy. Na pewno nie będzie nudno. Bo przecież nigdy razem nie jest nam nudno :-)


Tom



foto by Katja&Tom 2007/2008

środa, 12 listopada 2008

12.XI.2008. Jean-Claude Van Damme

/rodzinny dom/

Pięć tygodni po operacji.

Czy pisałam już że od tygodnia dni śpię na operowanym boku? Zaryzykowałam w dniu odłożenia jednej kuli. Wydarzenie kuli było na tyle ważne, że w ferworze na śmierć zapomniałam o tym jakże wcale nie mniej istotnym sukcesie :-) Na początku leżenie na operowanej stronie nie było komfortowe (podobnie jak w 14 dobie po operacji próbowałam spać na „zdrowym” boku). Leżąc wyraźnie czułam moje śrubki, że coś tam w tym boku siedzi i gniecie mnie. Jednak po tygodniu zupełnie spokojnie i odważnie zasypiam już na prawej stronie, co nie ukrywam sprawia mi niesamowitą radochę, bo jak za „dawnych czasów” podczas snu wiercę się i obracam dookoła własnej osi :) Wspaniale. Szczególnie jak przypomnę sobie te 2 tygodnie leżenia po operacji na wznak jak rozpłaszczona żaba :-/

Czy wspominałam już, że normalnie prowadzę samochód (także manual)? Na zupełną swobodę jazdy autem czekałam jak na święto :-) To dla mnie niewątpliwa przepustka do samodzielności. Teraz kiedy tylko chcę wsiadam i jadę gdzie koła poniosą. Wspaniale, bo czy na zakupy czy na rehabilitację mogę bez kłopotu i angażowania innych wyruszyć sama :-) Tak, w sumie wszystko zrobiło się już dla mnie dostępne. Swobodnie poruszam się po mieszkaniu, wykonuję drobne prace. Cały czas śmigam o jednej kuli. Tak jak na początku chodziłam dużo wolniej niż o 2 kulach, tak teraz poruszam się już szybko i pewniej. Jest naprawdę świetnie :-) Dziś rehabilitantka powiedziała mi, że z tego co widzi to już bardzo pewnie i mocno obciążam operowaną nogę. Ale nie ma przy tym bólu. Owszem, wieczorem jest zmęczenie mięśni, ale nie dzieje się nic złego. Na swój sposób lubię ten ból mięśni. Po 1) wiem, jaka jest przyczyna, wiem, że ten ból jest nieodłącznym towarzyszem przyrostu moich mięśni. A po 2) to zmęczenie mięśni nóg przypomina mi błogie zmęczenie po nartach, za którym szalenie tęsknię :-)

Oczywiście każdy dzień ćwiczę, ćwiczę i jeszcze raz ćwiczę. Mój domowy program ćwiczeń urozmaicam dokładając nowe ćwiczenia – naturalnie w porozumieniu z moim (przede wszystkim narciarskim) trenerem tatą i zdalnie z rehabilitantką siostrą :-) Co dzień dopingują i trzymają pieczę nad wynikami :-) Wczoraj jak prawdziwy Jean-Claude Van Dame stojąc w salonie rodziców na stopniu siłą własnych mięśni położyłam operowaną nogę..... na telewizor!!!! Hahaha, to dopiero był wyczyn ;-)

Ludzki organizm to wspaniała maszyneria. Podziwiam ją każdego dnia i nie mogę się nacieszyć :-)


foto by net

poniedziałek, 10 listopada 2008

10.XI.2008. Rajecke Teplice Słowacja

/Słowacja/

Dopiero dziś opisuję wczoraj zapowiadaną wycieczkę.
Niedziela, piękny słoneczny dzień. Z mapą Czech i Słowacji moi rodzice i ja po pożywnym śniadaniu wpychamy się w samochód. (Tym razem ja nie prowadzę ;-) ) Naszym celem było słowackie uzdrowisko Rajecke Teplice ze słynnymi basenami termalnymi. Miejscowość znajduje się w pięknym otoczeniu gór Małej Fatry, pobliskich jezior, szlaków turystycznych i tras narciarskich. Trzeba przyznać, że okolica jest śliczna, drogi o niebo lepsze niż w naszym kraju, no i w końcu jakaś wycieczka! Coś się dzieje! Nasza droga "tam" trwała dość długo, nie spieszyliśmy się, cieszyliśmy się wspólnym byciem i widokami. Często zatrzymywaliśmy się w ciekawszych miejscach poznając okolicę. Po przemierzeniu Czech wpadliśmy do "nowej Słowacji". Nowej, bo będąc w niej ostatnim razem zapamiętałam ją z goła inaczej. Teraz mogłam podziwiać naprawdę światne drogi, mocno postawioną na turystykę rozwijającą się infrastrukturę. Na mecie w Rajeckich Teplicach zaczęliśmy w sumie od wieeeeelkiego i pysznego słowackiego obiadu. Spałaszowaliśmy go w oka mgnieniu :-) Zwiedziliśmy też zamek Kunerad- niestety teraz opustoszały i niszczejący na wzniesieniu w leśnej głuszy. Przyszedł czas na kąpiel w termach. Nastawiliśmy się, że pomoczymy nasze kości w ciepłych, bo aż 38 stopniowych wodach termalnych, może skorzystamy z dobrodziejstw masażu leczniczego, czy sauny albo innych atrakcji SPA? Plany były rozległe, ale nasz zapał dość szybko ochłodził pan parkingowy informując, że bez ubytovania vstupu niemożliwy. Hahhaha! No to ładnie. A jechaliśmy taki kawał :-) Niestety, nie wzięliśmy pod uwagę, że w długi weekend takich amatorów pływania w tremach jak my będą całe tabuny ;-) Jak okiem sięgnąć na parkingu równiutko w rzędach stały zaparkowane polskie samochody. Kraków, Wrocław, Bielsko Biała (dość licznie - bo i blisko), Warszawa (nawet kilka), Elbląg, Poznań... Jakby wszyscy rodacy, nagle, w jednej chwili zjawili się tu po szczyptę zdrowia. No to ja i moje kulasy nie wytestujemy naszych możliwości na basenie... Zaskoczeni, ale nie zmartwieni pozostawiliśmy Teplice innym powoli ruszając w drogę powrotną.
Tuż przed słowacko-czeską granicą, a raczej jej pozostałościami zaczepiliśmy o przytulną włoską kawiarnię rozgrzewając się espresso, lawendową herbatą i tiramisu picolo. Pysznoty!
Mimo, iż podczas naszej wyprawy zapomnieliśmy o leżącym w plecaku aparacie udało nam się uchwycić obiektywem kilka chwil. Spędziliśmy naprawdę miły i relaksujący dzień w doborowym towarzystwie :-) A ja, od przypływu świeżego górskiego powierza mało nie rzuciłam w las kuli i nie powędrowałam szlakiem ;-)






foto by Katja XI.2008

niedziela, 9 listopada 2008

09.XI.2008. Piękny, słoneczny dzień

/wycieczka/

To był wspaniały dzień. W całości spędzony z rodzicami wśród jesiennych pejzaży. Pozwólcie, że szczegóły opiszę jutro. Dziś, padnięta jak muszka, zmęczona trasą, zmordowana chodzeniem i atrakcjami zwijam się w kłębek, obok mnie mój pies - idziemy spać.
Dobranoc.


foto by Katja XI.2008.

piątek, 7 listopada 2008

08.XI.2008. Staszek Soyka

/sala teatralna/

Wyjątkowy, zjawiskowy, nie do opisania. Pełen emocji, wzruszenia i ciepła. Taki był dzisiejszy wieczór.

Zasiadam pomiędzy przyjaciółmi w jednym z teatralnych rzędów. Miejsca numerowane, sala pęka w szwach. Mija godzina 20 . Światła powoli gasną, scena rozświetla się... Najpierw, wśród oklasków wchodzi 5-cio osobowa ekipa, tuż za nią maestro. Pierwsze dźwięki spod klawiszy. Pierwszy utwór, drugi, trzeci... Jest wspaniale. Nowe nieznane mi utwory przeplatane doskonałym i nieśmiertelnym „Cudem niepamięci”, „Tango memento vite”, „Koniugacje”, „Absolutnie nic”. Wspaniała atmosfera. Band, publiczność i sam mistrz Stanisław Soyka bawią się wybornie. Dawno nie czułam się tak dobrze. Dawno nie doświadczyłam tak dużej dawki dobrej muzyki. Koncert trwał aż 2 godziny. Na koniec długie bisy. Pojawiły się moje ulubione Sonety Williama Shakespeare’a w przekładzie Stanisława Barańczaka, a sonet „XXXIII” po włosku. Jest i Tryptyk rzymski „Strumień”. Na sam koniec wiersz Zbigniewa Herbarta. Uczta dla zmysłów.

Wieczorów takich jak ten powinno być zdecydowanie więcej :-) Na moment oderwaliśmy się od rzeczywistości, zapomnieliśmy o swoich bolączkach, codziennych zajęciach. Soyka dobry na wszystko.. tak, święte słowa :-) Cudownie się bawiłam i absolutnie nie zwracałam najmniejszej uwagi na śrubki, kule i wszystkie inne moje dodatki ;-) Przecież to nie przeszkadza w cieszeniu się życiem!


Tango Memento Vitae

Kiedy przyjdzie iść
co ja powiem i komu
czy to boli i jak długo trwa
te pytania sączą się cicho powoli
całe życie do ostatniego dnia

lecz zazwyczaj nie myślę o tym
zazwyczaj bawi mnie to co mam
każda chwila taka droga
każda nuta taka nowa
niemodne to słowa niemodne
ale ja całą modę mam gdzieś

modlić się pracować
starszych szanować
i cieszyć się cieszyć się

Memento Vitae!
Tango Memento Vitae!
Memento Vitae!

słowa: Stanisław Sojka


foto by net

czwartek, 6 listopada 2008

06.XI.2008. Przełom! 1 kula!

/rodzinny dom/

*******************************
edit:
Z PERSPEKTYWY CZASU WIEM, BO DOŚWIADCZYŁAM TEGO NA WŁASNEJ SKÓRZE, ŻE 1 KULA TO JEDEN Z NAJWIĘKSZYCH BŁĘDÓW JAKIE POPEŁNIŁAM W ŻYCIU!
NIE CHODZI SIĘ O 1 KULI! KONIEC KROPKA.

Dla wciąż nieuświadomionych i niedowiarków polecam tekst fachowca w dziedzinie fizjoterapii: http://forumbioderko.pl/viewtopic.php?t=65

TREŚĆ PONIŻSZEGO POSTA POZOSTAWIAM BEZ ZMIAN, PODKREŚLAJĄC TO CO WYŻEJ.

*******************************
Hip hip hurraaaa!!
Coś dzisiaj wywinęłam (jakby powiedział mój mężczyzna) !!!! Tak, tak! I sprawiło mi to nieopisaną radość! Udało się! Dziś mija miesiąc od mojego ganza. To co dziś się wydarzyło to duuuży krok do przodu :-) Ale, może po kolei.
Od wczoraj, tj. środy zaczęłam chodzić na rehabilitację. Mój cel był następujący: robię wszystko aby koło 14-15 listopada spróbować odłożyć jedną kulę, tak, abym na kontroli u profesora 19 listopada bez kłopotu zaprezentowała się już tylko z jedną towarzyszką moich spacerów.
Już w drugim dniu ćwiczeń - czyli dzisiaj widzę poprawę, czuję się silniejsza, łatwiej jest mi wykonywać ćwiczenia, robię większą ilość powtórzeń! Fantastycznie :-) Podczas ćwiczeń omawiamy z rehabilitantką różnice między poruszaniem się o 2 kulach a chodzeniem o 1. Stricte teoretycznie. Póki co wydaje się to trudne... Jak mam stanąć na tej operowanej nodze? Czy śruby wytrzymają? Czy będę na to niebawem gotowa? Jeszcze 3 dni temu myśl o odłożeniu 1 kulasa była abstrakcją. Hm.... Ale spokojnie, poczekamy, jeszcze mam czas.
Dziś podobnie jak wczoraj po ćwiczeniach z rehabilitantką udaję się na masaż klasyczny całej operowanej nogi - z przodu i z tyłu. Przyjemna sprawa. Wprawne ręce masażystki rozmasowują wszystkie niechciane napięte i przykurczone mięśnie. Po masażu mam z głowy ból mięśni, nie wiem też co to zakwasy! Świetnie :-) Wracając do domu powolutku i na spokojnie trawię sobie wszystkie informacje na temat ćwiczeń i chodzenia. Od momentu tej mentalnej "przymiarki" do 1 kuli wewnętrznie czuję się bardzo pewnie i w sumie jestem przekonana, że potrafiłabym już powoli spróbować... Wiem, że normalnie robi się to po 6 tygodniach, ale ten kto już trochę mnie zna, wie że nie mogłam tyle czekać :-)
Hm.. tylko od czego tu zacząć. Spróbuję iść tak jak się chodzi tylko z jedną kulą po stronie zdrowej nogi, ale póki co będę asekurować się prawą kulą lekko dotykając nią podłogi. Uffff! Daję radę! Kulą po stronie operowanej nogi tylko muskam podłogę w zasadzie nie opierając jej wcale! Ok. Pokazuję dumnie rodzicom moje osiągi. Oni oczywiście chcą mnie zamordować ;-) Dobrze, skoro nic nie boli, jestem silna i czuję się pewnie trzeba teraz pójść na całość.
Opieram prawą kulę o ścianę... kilka sekund skupienia i mobilizacji... maszeruję o jednej przez hol mieszkania! Jest!!! Idę, nic nie boli. Ja, jedna kula i moga noga po remoncie! Na twarzy uśmiech dookoła głowy! Bosko! Zdecydowanie, to najlepszy powód do otwarcia czekającego na dogodny moment w lodówce szampana!! ;-)
Ale ok, zanim zacznę szarżować jak wariat z jedną kulą przedzwonię do Otwocka, do profesora zapytać czy nie porwałam się z motyką na słońce.
Jest w porządku :-) Wprawdzie profesora nie ma, ale jeden z jego miłych i przystojnych lekarzy powiedział, że w sumie owszem, powinnam odłożyć kulę dopiero za 2 tygodnie, ale skoro już spróbowałam to ok, mogę chodzić o 1 już teraz! Moja radość nie zna granic. Rodzice patrzą trochę z niedowierzaniem i strachem w oczach. Ale kochani! Nie ma się czego bać! Trzeba wierzyć w siebie i swoje możliwości. Wszystko toczy się elegancko i optymistycznie. I oby tak dalej! A narty coraz bliżej :))


foto by net

poniedziałek, 3 listopada 2008

03.XI.2008. Teoria kolana

/rodziny dom/

Noga jest coraz silniejsza. Receptory czuciowe na boku uda, które prawie przez 3 tygodnie nie funkcjonowały jak należy praktycznie wróciły do normy. Czuję już normalny dotyk (wcześniej w ogóle nie czułam), jednak nie jest on przyjemny. Dziś dla testu wykonałam siad klęczny (klęknęłam i usiadłam na własnych stopach). Byłam ciekawa czy potrafię to zrobić. Zrobiłam, ale nie dałam rady siedzieć w ten sposób równomiernie na obydwu nogach. Duży ból w prawym kolanie uniemożliwiał równomierne obciążenie obydwu stron ciała. Długo zastanawiałam się dlaczego to kolano tak mi dokucza. I to kolano operowanej nogi a nie przeciwnej, co byłoby zrozumiałe, bo przecież zdrowa noga wykonuje teraz sporą robotę. Ale po dłuższych dywagacjach i podpowiedzi taty doszłam do wniosku, że to dlatego, iż obecnie kolano operowanej nogi jest w innym ułożeniu, pod innym kątem w stosunku do kości udowej. Przecież teraz, moja główka kości udowej zmieniła położenie w stawie, jest mocniej wsunięta i w końcu ma "daszek". To moja własna interpretacja, którą niewątpliwie zweryfikuję na najbliższej kontroli u profesora. Ale "na chłopski rozum" - ma to sens. Tłumaczę sobie, że z czasem kolano "przyzwyczai się" do takiego ustawienia i w pewien sposób skompensuje względem biodra.
Dużo więcej ruszam się i chodzę. Coraz częściej wstając z sofy czy krzesła mam ochotę iść i zapominam o kulach :-) Czasem mam wrażenie, że mogłabym poruszać się już bez nich. Oczywiście dalej ćwiczę. Moje 3 podstawowe ćwiczenia + bierne wspomagające. Małymi kroczkami, co kilka dni odczuwam jakby zwiększenie mięśniowej siły operowanej nogi, tzn. potrafię podnieść ją wyżej i zrobić większą ilość powtórzeń w serii. Teraz robię już po 10 x w każdej z serii.
Bardzo korci mnie basen. Do tego stopnia, że w tym tygodniu, najdalej w następnym (wtedy będzie już miesiąc po osteotomii) na pewno wskoczę do jakiegoś ciepłego basenu potaplać się trochę. Nie wiem czy dam radę pływać, ale poruszanie się w wodzie na pewno dobrze mi zrobi, rozciągnie ścięgna i ewentualne przykurcze.


foto by net

Do odłożenia 1 kuli pozostało mi 15 dni. Z jednej strony to ponad 2 tygodnie... ale z drugiej.. mam trochę stracha, że nie zdążę na tyle wzmocnić nogi... Ale, nie ma co zakładać w ten sposób. Na bank dam rade! W końcu nie bez przyczyny siostra nazywa mnie największym farciarzem w rodzinie ;-) A tak na serio - to wszystko siedzi w naszych głowach. Grunt to chcieć, wierzyć w swoje założenia, w to co chce się osiągnąć i dążyć do tego z pozytywnym nastawianiem, że się uda! No bo czy mogłoby być inaczej? :-)

sobota, 1 listopada 2008

01.XI.2008. Dzień zadumy

/rodzinny dom/

Wszystkich Świętych, dzień w którym odwiedzamy swoich bliskich na cmentarzach, wspominamy tych których nie ma już wśród nas. Zapalamy znicze, spędzamy czas w zadumie.
Ja też odwiedziłam bliską mi osobę. Cmentarz wieczorem, z milionem zapalonych zniczy wygląda majestatycznie...


foto: K&T cmentarz parafialny XI.2008