piątek, 27 marca 2009

27.III.2009 Na południe! Wyjazd!

/mieszkanie/

Spakowani, zniecierpliwieni czekamy na resztę ekipy. Jeszcze tylko zapakowanie tobołków w samochody i start! Na ten moment jestem wymęczona. Mam nadzieję, że przez ten tydzień aktywnie wypocznę i odsapnę od codzienności :-)
Pozdrawiam wszystkich blogowiczów :-)
Trzymajcie się!


foto: net

czwartek, 26 marca 2009

26.III.2009 Pakowanie

/mieszkanie/

Nie wiem czy jest coś co bardziej męczy od pakowania się. To moja najgorsza z najgorszych czynności :-/ Nieee! Jest jeszcze gorsza - rozpakowywanie się!
Eh, muszę to przetrwać jakoś. Choć mimo nieuchronnie zbliżającej się północy ja ciągle jestem w lesie! Z pakowaniem tobołków naturalnie. Ja tu ciągle o pakowaniu a nie wiadomo po co to pakowanie ;-) Oczywiście - pakowanie ma ścisły związek na wyczekiwanym od pół roku wyjazdu w Alpy :-) Tak, tak, jutro o tej porze będę już pędziła gdzieś pewnie niemieckimi autostradami w kierunku Les2Alpes. Nasza podróż będzie dotychczas najdłuższą w życiu, bo spędzimy w samochodach non stop ok. 20-24 godzin. To wydaje się koszmarem. Ale za to nagroda będzie wspaniała! Od najbliższej niedzieli zjazd po zjeździe będę nacieszać oczy tym co bajeczne, monumentalne, niedoopisania... Alpami :-) Bo czy jest coś piękniejszego niż majestatyczne góry, pokryte śniegiem, skąpane w słońcu, nagie szczyty skalne odsłonięte bezlitosnym siekącym wiatrem? Góry, które pamiętają epokę zlodowacenia i zdawać by się mogło przetrwają wszystko...
To brzmi tak pięknie. I pojawia się pytanie.. czy noga sobie poradzi? To pytanie dzwoni w uszach co dnia. Tym razem nie będę zjeżdżać z małych polskich górek, które można ogarnąć wzrokiem i pokonać jednym tchem. Tym razem to już nie test sprawności tylko wielkie wyzwanie i duża sprawa...
W mojej torbie czeka już spakowany ochraniacz na biodra. Dostając go od rodziców musiałam przysiąc, że nie mając go na sobie nie wepnę nart. Profesjonalny, kierowany dla zawodników ma zabezpieczyć moje stawy przed ewentualnymi skutkami upadków. Prawda jest taka, że na nartach upadki zdarzają mi się bardzo, bardzo rzadko. Ostatnie 2 sezony przejeździłam bez "dachowania". Jednak kiedy to już się zdarza.... to nie jest zwykły upadek czy przewrotka ale taki "dzwon", który ukazuje niezliczony zastęp oszałamiających gwiazd. Zwykle taki "dzwon" jest na dużej prędkości i ostrym nachyleniu trasy więc jego echo brzmi dość donośnie. Zwykle, ale nie tym razem. Tym razem będą mniejsze nachylenia i mniejsze prędkości. Musi tak być, choć w tym momencie wydaje mi się to nie do zrealizowania.. ;-) Obiecałam mojemu terapeucie, rodzicom, znajomym, bliskim i samej sobie, że tym razem nie będzie szaleństw. I zamierzam obietnicy dotrzymać.

Jeszcze tylko ubrania, parę gratów, aparat, baterie, trochę tego jest. Na szczęście mam jeszcze jutro pół dnia na dopakowanie reszty. Dziś już dosłownie padam z nóg. Oczy same zamykają się a nogi proszą o zwolnienie z obowiązku podtrzymywania całej reszty. Ręce bolą- w końcu pół dnia pichciły i szykowały posiłki na wyjazd. 8 litrów strogonowa! Kto to zje? Liczę, że będziemy mieli wilczy apetyt.

Siłą rzeczy na tydzień biorę urlop od bloga :-) W Francji nie będziemy mieli internetu, a nawet gdybyśmy mieli zamierzam odciąć się od świata. Dosłownie. Może dla niektórych to co teraz napiszę będzie przykładem oksymoronu, ale: Katja nie bierze ze sobą laptopa! :-) Śmieszne? Hahhaa, ale prawdziwe! Tym samym na pewno aż do 5 a może 6 kwietnia nie pojawi się nic nowego na blogu :-) Ale za to później..! Eh, później rozpłynę się w opisach!

Papapapa!




fotos: net

poniedziałek, 23 marca 2009

23.III.2009 Spacerowiczka II

/mieszkanie/

Za 4 dni wyruszam w moją długo planowaną podróż. Podróż, która będzie nie lada sprawdzianem dla nogi. Przede mną eksploracja francuskich Alp na dwóch deskach. Myślenie o wyjeździe zajmuje mi całą głowę. Nie ma miejsca na nic innego, no może prawie..
Przyprawiający o zawrót głowy, silny a jednocześnie piękny zapach hiacyntów w mieszkaniu mówi mi, że jak wrócę z nart może zastanę tu wiosnę w pełni? A skoro wiosna to nieuchronnie zbliżający się termin drugiej operacji.. Jakie to wszystko wydaje się być ułożone i zaplanowane. No właśnie..

W dzisiejszym poście nie sposób nie wspomnieć o mojej Spacerowiczce, o którą pyta wielu czytających bloga. Specerowiczka, której historię dość szczegółowo opisałam w lutowym poście cierpliwie czekała aż profesor wróci do zdrowia aby móc pojechać na konsultację. W trakcie tego oczekiwania - jeśli się nie mylę było to ok. 1,5 - 2 miesięcy - ból w jej biodrze ustał. Wydaje się, że wszystko wróciło do pozytywnego stanu. Dobrą kondycję nogi potwierdził na wizycie profesor. Nic nie boli, noga jest sprawna, Spacerowiczka uśmiechnięta od ucha do ucha, czeka na termin co do drugiej nogi (tak jak ja ma obustronną dysplazję). A więc co to było? Skąd siniak, potężny ból i dyskomfort? Skąd pomysły lekarzy ortopedów z okolicy zapowiadających drugą operację, mówiących o "poluzowanych śrubach", pęknięciu świeżo zrośniętej kości? Nie wiem, nie mam pojęcia. Moje wiadomości od Spacerowiczki póki co są dość ogólnikowe. Najważniejsze to, to, że nie trzeba ciąć, robić żadnych poprawek i ingerować w staw. Wygląda na to, że wszystko było w porządku i jest w porządku! Katastrofa i czarne chmury, które wisiały nad moją koleżanką rozeszły się i nie pozostało po nich śladu. Choć w mojej głowie kłębi się mnóstwo pytań - dlaczego? Jak? Najważniejsze, że już jest dobrze. Może z czasem dowiem się czegoś więcej na ten temat. Jeśli tak - na pewno postaram się przekazać te informacje na blogu. Póki co cieszę się razem z moją koleżanką i mówiąc prawdę kamień spadł mi z serca kiedy usłyszałam od niej te pozytywne wiadomości :-) Choć opuszkami palców czuję, że nie tylko ja odetchnęłam z ulgą... ale wielu czytelników bloga a przede wszystkim potencjalnych "przyszłych ganzów" :-)


foto: net

piątek, 20 marca 2009

20.III.2009 Mega zmęczenie

/mieszkanie/

Tak jak w tytule - padam z nóg. Padam, a nie zrobiłam dziś nawet 1 ćwiczenia. Jestem na siebie strasznie zła z tego powodu, ale mówiąc szczerze dopiero teraz, o 23.40 mam możliwość usiąść spokojnie i odpocząć choć na moment (póki nie zasnę na siedząco). Pół dnia zajmowałam się moją kochaną siostrzenica - nauczyła się już chodzić i jest wampirkiem energetycznym. Eh.. nie spodziewałam się, że aż tak da mi popalić. Drugie pół dnia sprzątałam, szykowałam i pichciłam a potem przyjmowałam gości na naszym przednarciarskim spotkaniu. Wszystko zgrabnie się udało. Wyjazd zaplanowany i dopięty na ostatni guzik. Za tydzień o tej porze będę już pędzić autostradami w kierunku Les2Alpes. Nie mogę się doczekać.
Ale teraz, najbardziej nie mogę doczekać się kiedy wezmę przyjemną kąpiel i wskoczę pod kołdrę. Dawno nie byłam tak zmęczona jak dziś - całkiem jak po całym dniu pracy w kamieniołomach.

Ps. Operowana noga nie boli. Za to przy dźwiganiu małego wampirka kilka razy dało znać o sobie "zdrowe"... ale czemu się dziwić. Teraz ono jest chore :-)


foto: net

poniedziałek, 16 marca 2009

16.III.2009 Pogoń

/dworzec/

Musze szczerze przyznać, że jestem nie w sosie. A to dlatego, że wbrew swojej woli zostałam zmuszona do pogoni za konduktorem :-/ Konduktorem a raczej szefem konduktorów - jakkolwiek fachowo to się zwie. Przedzierając się przez wagony pociągu relacji Berlin-Warszawa szukałam przesyłek konduktorskich. Jak się okazało moją drogocenną przesyłkę, którą miałam do godz. 15 dostarczyć w ważne miejsce nie wiedzieć czemu zabrał szef szefów i maszerował z nią w jakieś dziwne miejsce na dworcu. Jak się w pośpiechu dowiedziałam miała powrotnie zostać nadana do adresata! Z jakiej paki pomyślałam? Przecież tu jestem, punktualnie, szukam jej! Że też muszą tak skutecznie utrudniać życie człowiekowi :-/ Pan mega ważny konduktor nic nie robiąc sobie moich wydostających się z głębi pociągu nawoływań pod jego adresem maszerował (wydawało mi się coraz szybciej) peronem a ja widziałam jak jego postać robi się coraz mniejsza i mniejsza. Aby zupełnie nie zniknęła puściłam się pędem za jego czarnym powłóczystym płaszczem. Biegnąc, bez przygotowania, bez rozgrzania mieśni po dłuuugim peronie czułam, że nie jest to dobry pomysł. Ale nie miałam wyjścia. Wściekła dogoniłam go jak zamykał za sobą drzwi jakiegoś pomieszczenia na końcu peronu. Jego drwiący uśmieszek jasno powiedział mi, że doskonale słyszał moje wołanie zanim i prośbę aby się zatrzymał. No to zrobiłam sobie mały sprincik na 200 metrów. Z przesyłką pod pachą wróciłam do samochodu. Czułam ból w operowanej nodze i wciąż gotowałam się na myśl o konduktorze. Eh, co za dzień!


foto: net

niedziela, 15 marca 2009

15.III.2009 Seven pounds

/mieszkanie/

Kilka dni temu oglądałam film "Seven pounds". Wyjątkowy i zapadający w pamięć. Do dziś o nim myślę. Film porusza najdelikatniejsze struny ludzkiej duszy, mówi o darze życia, o tym ile jesteśmy w stanie poświecić dla drugiej osoby... Oglądając film nie miałam pojęcia o czym jest - nie lubię czytać recenzji filmowych, bo często zbyt dokładne opisy psują cały efekt zaskoczenia i przyjemności zgłębiania obrazu. Czy mnie zadziwił? Bardzo. Ujął, wzruszył i wywołał lawinę myśli. Seven pounds początkowo tajemniczy imponuje muzyką i zgrabnie skonstruowanym scenariuszem. Rola Willa Smitha - zagrana wybornie. Dla mnie - mistrzostwo świata.





foto: net

piątek, 13 marca 2009

13.III.2009 Przed i po

/mieszkanie/

Czas tak szybko biegnie, że kiedy to sobie uświadamiam łapię się za głowę. Jeszcze niedawno przygotowywałam się do operacji, martwiłam wszystkim, planowałam autotransfuzję krwi, przeszywałam bieliznę, tak abym po zabiegu mogła sama się ubierać.... a dziś? Dziś już zapomniałam o tym wszystkim. Chociaż... mam poczucie, że z każdym płynącym dniem będę na nowo przeżywać i przypominać sobie.. bo jakby nie liczyć mamy połowę marca a 21 maja mam już termin przyjęcia do szpitala na drugą nogę... Heh, jak to brzmi! "na drugą nogę" ;-) Całkiem jakbym podnosiła kieliszek do ust z gromkim toastem: no to na drugą nogę! Hm... w sumie coś w tym jest. Udaną operację, "nowe biodro" warto pewnie uczcić i to nie jednym kieliszkiem na przykład ulubionego wina. Co do wina - teraz basta! Twardo trzymam się postanowienia zrzucenia kilku kilogramów więc wino i inne tego rodzaju "rozpychacze" nie są mile widziane ;-)

Nadal chodzę na rehabilitację, choć można by powiedzieć: po co skoro jeżdżę już na nartach? Ano właśnie po to. Chodzę i ćwiczę aby utrwalić pozytywne zmiany, to co udało nam się wspólnymi siłami wypracować, po to aby zyskać jeszcze lepszą formę, zapewnić stawowi to czego potrzebuje- mięśnie, siłę, poprawną postawę, duży zakres ruchu. I jakby nie patrzeć prawe biodro ma tylko 2 miesiące na dojście do znakomitej formy - tak aby po operacji lewego mogło dzielnie znosić wszystkie utrudnienia i ogromne obciążenie z racji wyłączenia z użycia lewej nogi. Dla takiego biodra to gruuuuuba sprawa.
Moje domowe i basenowe ćwiczenia znowu zostały nieco zmodyfikowane i utrudnione. Obie nogi naprawdę mają co robić. Naturalnie dbać trzeba o obydwie - jedną wzmacniam po a drugą przed ganzem.
Dziś piękna pogoda za oknem. W sam raz na hulajnogę :-)


foto: net

poniedziałek, 9 marca 2009

09.III.2009 To był weekend!

/mieszkanie/

Dziś już spokojnie leniuchuję na kanapie przy dobrej muzyce. W nocy wróciliśmy z wojaży i narciarskich wypraw. Było naprawdę pięknie i wesoło.
Piątek spędziliśmy w Istebnej, sobotę z powodu kiepskiej pogody wypoczywaliśmy w domu rodziców a w niedzielę znów wyruszyliśmy na stok. Tym razem do Wisły. Pogada marzenie! Słoneczko, mnóstwo świeżego śniegu, super humory, wspaniale przytulne góralskie knajpeczki :-) Tym razem postawiliśmy na nieco trudniejszy stok. Biodro pokazało klasę i nawet nie mruknęło. Nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze. To był naprawdę udany i pełen wrażeń weekend. Weekend, w którym zrobiłam chyba krok do przodu ;-)









foto by Katja&Tom III.2009.

piątek, 6 marca 2009

06.III.2009. Accept No Limits! 5 miesięcy po osteotomii okołopanewkowej

/Istebna/

Veni, vidi, vici! :-)
Plany, marzenie, cel, postanowienie, misja zostały spełnione i zrealizowane zgodnie z zapowiedzą. Zapowiedzą daną samej sobie. Dokładnie pięć miesięcy po osteotomii okołopanewkowej stanęłam na szczycie Gronia w Istebnej. Z mieszanymi uczuciami a mówiąc szczerze dużym strachem wykonałam pierwsze ostrożne szusy. Chwilę później, kiedy oswoiłam się z dawno nie wykonywaną aktywnością i nowymi nartami śmigałam już pewniej. Z każdym zjazdem czułam się lepiej. Powolutku powróciła lekkość i swoboda ruchów. Najważniejszym był brak jakiegokolwiek bólu! Szczerze? Nie mogłam w to uwierzyć! Jeszcze jadąc wyciągiem na szczyt byłam pewna, że będzie boleć, zastanawiałam się tylko w jakim stopniu i gdzie. Po 8 zjazdach okazało się, że prócz (standardowego) bólu w kolanie (część przyśrodkowa) nie było żadnego nieprzyjemnego odczucia bólowego ani w biodrze ani w reszcie nogi. Cóż mówić więcej? Wygląda na to, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem :-) Bardzo, bardzo chciałam, żeby to się udało... i udało się!

Z całego serca dziękuję wszystkim którzy pomogli mi zrealizować moje marzenie o nartach. Tym, którzy wykonali wspaniałą i ciężką pracę począwszy od operacji przez pomoc i wsparcie w trudnym czasie po zabiegu. Tym którzy swoją cierpliwością i fachową wiedzą postawili mnie"do pionu" w trakcie żmudnego i niełatwego okresu rehabilitacji. Tym, którzy trzymali za mnie kciuki i tym którzy wierzyli, że zrealizuję swoje założenie. Dziękuję również wszystkim, którzy chłodzili mój zapał i przypominali o rozwadze - to niezwykle ważne.

Moje wewnętrzne odczucia i dzisiejsze samopoczucie mogę chyba tylko odnieść do ulubionego cytatu wspaniałego freedivera Patrica Musimu:

"Nothing is absolute. Redefine concepts, redefine yourself.
Barriers are in your mind.
Accept No Limits."




fotos by Katja&Tom Istebna III.2009

środa, 4 marca 2009

04.III.2009 Magik

/mieszkanie/

Wszem i wobec głośno obwieszczam, że mój rehabilitant jest magikiem :-)
Magikiem z prawdziwego zdarzenia, i nie ma tu mowy o szarlataństwie. Ktoś się zastanawia jak to możliwe? W takim razie winna jestem kilku słów wyjaśnienia. Ostatnie kilka dni w stresie obserwowałam to co dzieje się z nogą (a raczej obydwoma kończynami). Poniedziałkowy wieczór skończył się na płaczu i kompletnym załamaniu. Nie mogłam poradzić sobie z bólem, nie rozumiałam skąd się wziął, na plecach czułam ciśnienie związane z planami narciarskimi - podsumowując kompletna rozsypka. Wczoraj (wtorek) ledwo doczłapałam się za moje ćwiczenia. Z grobową miną opowiedziałam Panu Piotrowi co się dzieje. Parzący, inny niż dotychczas ból w całej nodze, promieniujący, otaczający udo, zawijający się pod kolano od wewnętrznej strony; łupiący i potężny ból w prawym pośladku; do tego wszystkiego znany choć w tym wypadku wciąż zadziwiający i nowy ból w "zdrowej" lewej nodze. Ogólnie katastrofa. Mój rehabilitant przez godzinę w skupieniu "wałkował" mnie na kozetce. Rozpoznawał, uciskał, rozmasowywał, przyglądał się. Wiele z wykonywanych czynności było bardzo bolesnych, ale przecież do czego innego jestem bardziej przyzwyczajona jak nie do bólu właśnie? Żyłam z nim tyle lat.... do niedawna, przed operacją, to wtedy kiedy nie bolało zaczynam czuć się dziwnie i nieswojo..
Całą godzinę zajęć poświeciliśmy na diagnozę i eliminowanie bólu. Nie bardzo wierzyłam, że efekty będą jakieś znaczące. To co ostatnio się działo naprawdę dało mi w kość...
Wiedziałam, że ocenę tego czy jest lepiej, czy coś się zmieniło muszę pozostawić sobie na dzień następny. Dziś zgodnie zgodnie z zaleceniami Pana Piotra nie było szaleństwa z ćwiczeniami, zwolniłam tempa. Jednak cały dzień coś robiłam, jeździłam samochodem, byłam na zakupach, na spotkaniach ze znajomymi, zrobiłam też kilka rundek hulajnogą. I jak jest? Jest dobrze :-) Dokuczliwy, silny i bardzo niepokojący ból został we wspaniałej większości zredukowany! Gdybym miała jakoś go oszacować powiedziałabym, że z tego co było jeszcze wczoraj rano pozostało jakieś 15-20% Moja radość jest ogromna :-) Trochę się uspokoiłam, mam poczucie, że nie dzieje się nic złego. Noga była mocno przesilona a wprawne ręce dobrodzieja Pana Piotra pomogły spracowanym mięśniom i ścięgnom. Dały im trochę oddechu. Wierzę, że jutro też będzie dobrze a może nawet lepiej? Jutro również mam zajęcia. Nie mogę się doczekać, żeby omówić wszystko z Panem Piotrem.
Domyślam się, że ogromną rolę ma też masaż podwodny na którym byłam tuż przed zajęciami rehabilitacyjnymi. Potężne ciśnienie wody dokładnie wymasowało mięśnie, zminimalizowało napięcie. Uczucie, kiedy woda pod ciśnieniem przesuwa skórę i drąży mięśnie jest fenomenalne. Nie dam rady opisać go słowami. Przynosi ogromną ulgę. Wspaniały wynalazek :-)
Znowu zaczęłam wierzyć (a były już chwile poważnego zwątpienia i braku wiary), że zgodnie z planami, w piątek, w pięć miesięcy po mojej osteotomii okołopanewkowej znów będę zjeżdżać na nartach. Oczywiście spokojnie, najważniejsze aby moje świeżo zainstalowane w głowie hamulce działały jak trzeba. Czy sobie poradzę? Czy podołam wyzwaniu jakie świadomie sobie założyłam? Jedni pukają się w głowę i traktują jak wariatkę, inny patrzą i sądzą, że to tylko czcze gadanie, jeszcze inni wiedzą, że to zrobię... A ja? Wierzę, oczywiście, że wierzę. Bez tego nie ma sensu zakładać butów narciarskich. Boję się, ale jednocześnie chcę, wierzę i traktuję to bardzo poważnie. Ciężko pracowałam przez ostatnie 5 miesięcy i mocno wierzę, że poradzę sobie z wyzwaniem. Nie chcę wiele. Nie mam zamiaru bić rekordów szybkości, stawać na starcie slalomu giganta ani fundować sobie jazdy życia - na to przyjdzie jeszcze odpowiedni czas. Moje marzenie na dziś dzień to jedynie wolniutkie ześlizgiwanie się z łagodnego stoku, długie skręty i spokojne, bezupadkowe zjechanie z góry choćby 1 .. 2 .. 3 razy.. Wtedy będę szczęśliwa.

PS. Panie Piotrze, dziękuję! Cel coraz bliżej :-)

Mój najlepszy trener i instruktor pod słońcem - Tata


Marmolada - szczyt


Passo Tonale - Passo Paradiso 2585 m. n.p.m.


Marmolada 3343 m. n.p.m.


fotos by K&T 2006-2008

poniedziałek, 2 marca 2009

02.III.2009 Nie ma o czym mówić

/mieszkanie/

Mycie okien + (tylko) 2 serie ćwiczeń + sprzątanie mieszkania + godzina ćwiczeń na basenie + kilka rundek hulajnogą = ból przy chodzeniu jak cholera... :-/


foto: net

niedziela, 1 marca 2009

01.III.2009 Krótko

/Poznań/

Ćwiczę, ale noga nie spełnia moich oczekiwań. Za szybko się męczy. Po spacerze dookoła poznańskiego Starego Rynku moją twarz wykrzywiał grymas nieprzyjemnego bólu. Nie wiem co o tym myśleć... Noga dokucza. Dlaczego? Jest wciąż za słaba? Może przeforsowałam ją? Zamęczyłam długimi i niewygodnymi podróżami? Czasem aż nie chce mi się tego analizować :-( Głowa pękami od rozmyślania kiedy w końcu będzie dobrze. To już tak długo trwa! Za długo!