Post jest bardzo rozbudowaną odpowiedzią na komentarz Ani P. do posta pt: Forum z dnia 04.VI. brAniu, bardzo zasmuciło mnie Twoje zdanie na temat rehabilitacji.
Żałuję, bo z Twojej wypowiedzi wynika, że miałaś chyba przykre doświadczenia z tym związane. Jednak moje zdanie na temat rehabilitacji po zabiegu jest kompletnie odmienne co wielokrotnie podkreślałam już w swoich postach. Przepraszam, ale muszę to napisać, bo co jakiś czas ktoś z blogowiczów albo znanych mi osób po operacji biodra próbuje opowiedzieć mi o tym jak to zbędna jest rehabilitacja i jak po tak wielkiej ingerencji w swoje ciało liczy, że sam czas wystarczy aby wszystko samo się "poukładało" wróciło do normy i ba! jeszcze dobrze działało.
To właśnie dzięki MĄDREJ REHABILITACJI w piorunującym tempie wróciłam do pełni sił, w piątym miesiącu po zabiegu szalałam na nartach, a szóstym zaliczyłam wszystkie czarne trasy we francuskim Les2Alpes oraz pobiłam swoje dotychczasowe osiągi w nurkowaniu. To co osiągnęłam zawdzięczam tylko rehabilitacji na najwyższym poziomie i swojej mrówczej, niezłomnej harówce. Nie żałuję ani jednej chwili jaką poświęciłam na ciężką pracę i ćwiczenia, podczas których nie raz płakałam nad swoją ułomnością. Doskonale zdaję sobie sprawę, że dobrze wyszkolonych terapeutów w dziedzinie bioder wciąż jest mało. Ale jednak są! Wystarczy tylko dobrze ich poszukać. W tym zakresie zawsze służę pomocą. Rehabilitacja jest dziedziną, która obecnie rozwija się w szalonym tempie. Uważam, że jest tak samo ważna jak sama kwestia poddania się zabiegowi. A już na pewno to drugie nie może funkcjonować bez pierwszego! To jak naczynia połączone. Nie mogę uwierzyć, że często lekarze tak bardzo bagatelizują rehabilitantów. Przecież lekarze i rehabilitanci powinni współpracować ze sobą na zasadach partnerstwa! Bo przecież i jedni i drudzy mają na uwadze zdrowie pacjenta. Czasem zaczynam myśleć, że to jakaś zmowa milczenia albo swego rodzaju obawa lekarzy o ich własne pozycje, władzę i niepodważalne decyzje. Bo przecież cały czas to lekarze w świadomości pacjentów stanowią wyrocznię. Wykwalifikowani, dobrze wykształceni fizjoterapeuci, po studiach, z dyplomami, po specjalistycznych, drogich europejskich kursach, indywidualnie podchodzący do pacjenta pojawiają się jak grzyby po deszczu. Wiem o tym, bo uczęszczając na rehabilitację do jednej z ursynowskich placówek widzę jak tłumnie przyjeżdżają na organizowane tam specjalistyczne kursy terapeutyczne. Bolesne jest to, że wciąż wielu medyków (i nie tylko) uważa zawód fizjoterapeuty za zawód paramedyczny! To niestety ściśle wiąże się z nieunormowanym do dziś od iluś tam lat w naszym kraju projekcie ustawy o zawodzie fizjoterapeuty... Przez tego rodzaju działanie fizjoterapeuci nie są niezależni, nie mają praw do kierowania pacjentów na specjalistyczne badania, wnioskowania o sprzęt i pomoce rehabilitacyjne itp.
Wiem, że moje hipotezy mogą wydać się kontrowersyjne, ale płakać mi się chce kiedy słyszę z ust niektórych lekarzy, że po takich operacjach jak endoproteza czy właśnie osteotomia młodzi ludzie nie wymagają rehabilitacji! Czy można być aż tak zatwardziałym w poglądach w XXI wieku?! Na zachodzie rehabilitacja robi furorę, staje się czymś nieodłącznym po każdej operacyjnej ingerencji. A u nas - jak w Średniowieczu.... Czas uleczy wszystko! Przepraszam...jakie wszystko?? Jeśli mowa o kościach to się zgadzam, bo na zrost kości ma wpływ właśnie czas i tego nie da się przyspieszyć, ale czy nic nierobienie i leżenie plackiem sprawi że nasze mięśnie, tkanki, ścięgna, skóra również samoczynnie dozna cudownego uleczenia?! Z punktu widzenia medycyny czy rehabilitacji jestem nikim ale nawet mi, laikowi włos się jeży na głowie kiedy słyszę albo czytam tego rodzaju teorie.
Szanuję i doceniam lekarzy specjalistów którzy wykonują świetną robotę wyciągając nas z bólu, dając szansę na nowe lepsze życie - chwała im za to. Są wspaniali w tym co robią i jestem szczęśliwa, że mam do czynienia z takimi, którzy robią to z serca, mają prawdziwe powołanie i faktycznie chcą nieść pomoc. Inną sprawą jest to, że niestety nie uważam ich za wyrocznie w kwestii rehabilitacji po zabiegach. Na pewno są cudownymi lekarzami - niejednokrotnie o złotych rękach- znam takich, uwierzcie; ale (wybaczcie mi jeśli pisząc grzeszę) nie traktuję ich jako praktykujących rehabilitantów, bo zwyczajnie nimi nie są. Bo czyż kształcą się w tym kierunku? Nie. Są lekarzami, ich zadaniem jest świetnie pomóc pacjentowi operując, natomiast również ciężką pracę "po" powinni przejąć inni stworzeni do tego ludzie, również z powołaniem i wiedzą - rehabilitanci.
To jak dobrze chodziłam po pierwszej operacji, na co mogłam sobie pozwolić było: po 1) świetnie przeprowadzonej operacji a po 2) doskonale zorganizowanej i przeprowadzonej rehabilitacji. Skoro temat tak bardzo się rozwinął chcę otwarcie i publicznie przyznać, że nie stosowałam się do zaleceń lekarskich po zabiegu (nota bene własnego kochanego profesora, którego szalenie cenię i ubóstwiam). Taka jest prawda. Zalecone przez niego ćwiczenia wykonywałam tylko w pierwszej fazie, między drugim a piątym miesiącem po operacji. Powiem więcej - nie zastosowałam się również do zalecenia odrzucenia jednej kuli a potem dwóch. Do końca, do momentu osiągnięcia pełnej sprawności i bazy mięśniowej chodziłam o 2 kulach naturalnie stopniowo coraz mniej z nich korzystając. Świadomie, wiedząc, że robię to dla swojego kręgosłupa, kolan, stóp na przyszłość! Dlaczego to wszystko? W szóstym miesiącu po operacji zrozumiałam co to jest rehabilitacja i na czym polega. Pojęłam (co nie było łatwe) iż nie ma czegoś takiego jak rehabilitacja jednostki chorobowej. Co to znaczy? Nie da się rehabilitować wszystkich w ten sam sposób. Nie istnieje jeden wzorzec, przez którego pryzmat leczy się każdego pacjenta. Moja późniejsza rehabilitacja była ściśle związana z moimi problemami, moimi możliwościami, moimi złymi nawykami i moją kondycją zdrowotną. To było jak podpisanie kontraktu z samą sobą - robię coś zgodnie z naturą (również mimo całej niechęci do 2 kul i utrudnień z tym związanych) a w zamian dostaję komfort na przyszłość i pewność, że mój organizm nie będzie przypominał powyginanego paragrafu! Nigdy wcześniej nie wyglądałam tak świetnie i nie chodziłam tak dobrze i
prawidłowo jak po ciężkiej pracy z moim rehabilitantem oraz przy założeniu i wykorzystywaniu podczas okresu rehabilitacji właśnie 2 kul! Ostatnio miałam okazję rozmowy z profesorem na ten temat. Wie o moim odmiennym zdaniu na temat 2 kul kontra 1 :-) Nie neguje tego. Nie neguje również mojej mozolnej pracy z fizjoterapeutą, choć domyślam się, że nie do końca ich uznaje ;-) (o tym na pewno jeszcze będę miała okazję porozmawiać).
Wracając do lekarzy. Być może ich zdanie na temat rehabilitantów jest takie a nie inne, dlatego rzadko współpracują z nimi a często (zdarza się) bagatelizują ich działania. W pewnej mierze ową sytuację tłumaczy chyba to, iż niestety w szpitalach w dalszym ciągu zdarza się, że mają do czynienia z rehabilitantami, których edukacja zakończyła się na tym, co wyczytali ileś tam lat temu w szkolnych książkach. A smutna rzeczywistość i szpitalne zarobki utrudniają im dokształcanie się w swoim fachu (a może nie chcą tego robić? Trudno powiedzieć). Jeśli lekarze widzą jak pracuje i co wie taki pseudo-rehabilitant (który może i nawet angażuje się i stara się pomóc pacjentom) - nie dziwię się, że zaczyna traktować go jak zło konieczne. Na szczęście osobiście w szpitalu nie miałam z takimi terapeutami do czynienia. Po dłuższej obserwacji tego środowiska odnoszę wrażenie, że w wielu przypadkach wśród lekarzy i rehabilitantów brak jakiejkolwiek nici porozumienia czy chęci współpracy. Jedni narzekają na drugich, "edukują" pacjenta forsując swoje zdanie a biedny pacjent mając mętlik w głowie albo postanawia słuchać lekarza - bo to przecież doktor- każdy wie, że doktorów trzeba słuchać! ;-) Albo - przestaje robić cokolwiek dalej leżąc jak flak na kanapie. Tym sposobem sami sobie robimy krzywdę! Smutno, smutno się robi myśląc o tym... :-(
Czytając, ktoś mógłby stwierdzić, ze ślepo jestem zapatrzona słowo rehabilitacja i bezgranicznie wierzę ludziom tej profesji. Otóż nie. Zanim trafiłam na osoby, które swoją wiedzą i doświadczeniem wspaniale mi pomogły trafiałam na rehabilitantów konowałów- tak, nie wstydzę się tego słowa, którzy wnosili więcej złych rad i poleceń niż czegokolwiek co nazwałabym dobrym. Były nawet sytuacje, że po tak "cudownej" rehabilitacji odchorowywałam swoje. Także nie jestem ślepą fanką fizjoterapii w każdym tego słowa znaczeniu. Po raz wtóry podkreślam - jestem zwolenniczką mądrej, nowoczesnej rehabilitacji, zindywidualizowanej pod każdego z osobna pacjenta. Niestety obawiam się, że wielu podobnie jak ja kiedyś miało podobnego pecha i styczność z pseudo-rehabilitantami, nigdy nie mieli szansy trafić pod ręce prawdziwego specjalisty dlatego ich zdaniem rehabilitacja przynosi więcej szkody niż pożytku.
Modlę się aby to o czym wyżej napisałam uległo jak najszybszej zmianie. Niezłomnie wierzę, że jest na to spora szansa i póki tylko starczy mi sił będę otwarcie podkreślać swoje zdanie. Równie gorąco wierzę, że wielu pacjentów przed i po zabiegach choć na moment zastanowi się nad problemem i sensem tego co próbuję przekazać.
Zawsze w duchu sobie powtarzam - doinformowany, poszerzający wiedzę pacjent to mądry pacjent. Korzystajmy z tego, że świat stoi otworem, jesteśmy w XIX wieku, wyposażeni w wspaniałe narzędzie jakim jest internet, tuż za rogiem jest wiedza, po którą wystarczy jedynie sięgnąć.