/miasto/
18 doba po Ganzu.
Yeaaah! Co za wieczór! Piorunem piszę, na gorąco, bo znowu pojawiły się nowości. Koniecznie trzeba o nich wspomnieć.
O 20. nie mogłam już dłużej wytrzymać w domu. Dobijało mnie bezczynne siedzenie, klikanie w klawisze czy gapienie się z szklany ekran. Wcisnęłam się w najluźniejsze jeansy jakie miałam, sweter, założyłam buty- rozpracowałam już samodzielne zakładanie butów nawet na stojąco a tym samym skarpet. Naturalnie już jakiś czas temu zrezygnowałam z torebki na rzecz wygodnego plecaka. W planie miałam mały spacer po osiedlu, nacieszenie się choć odrobiną przestrzeni i świeżym powietrzem - oczywiście w niezawodnym towarzystwie mojej drugiej połówki :) Schody w dół świetnie mi poszły a świeże powietrze napędziło apetytu na więcej. Zdecydowałam, że gdzieś się wybierzemy samochodem. Gdziekolwiek, byle zobaczyć kawałek świata ;-)
Pojechaliśmy do centrum handlowego kupić dla mnie spodnie. Potrzebowałam jakiś wygodnych i luźnych, bo jeansy za bardzo uwierają i są zbyt sztywne co drażni chore biodro. Dość szybko znalazłam całkiem odpowiednie spodnie więc misja zakupy została zakończona powodzeniem.
Później pojeździliśmy po mieście - obydwoje jesteśmy zapalonymi kierowcami, więc jazda sama w sobie była przyjemnością. Po drodze zahaczyliśmy o niezdrowego Mc'Donaldsa - a co tam! Raz się żyje ;-) Pogapiliśmy się jak startują w nocy samoloty od strony Cargo i powoli ruszyliśmy w stronę domu. Wieczór był bardzo udany, ale jeszcze czegoś mi brakowało... zdecydowanie dawno temu, bo już od 19 dni nie prowadziłam samochodu! A wiadomo co tygryski lubią najbardziej ;-) Argumentacja i przekonywanie partnera, żeby oddał mi kierownicę trwało kilka minut. Jeździ samochodem a automatyczną skrzynią biegów, więc tym bardziej byłam przekonana, że dam sobie radę. Jeśli będzie mi ciężko prawą- chorą nogą, spróbuję lewą wciskać gaz i hamulec.
Hahah! szkoda, że nie mogłam utrwalić nieco wystraszonej i zdystansowanej miny mojego ukochanego, kiedy odjeżdżałam z parkingu :) Używałam (według wszelkich prawideł jazdy automatem) prawej nogi. Nie przenosiłam jej w całości z gazu na hamulec, ale mając postawioną na pięcie operowałam pedałami zgodnie z potrzebą. Nareszcie poczułam wiatr w skrzydłach! Tego mi było potrzeba! Przejechałam jakieś 5 km, poza miastem i zaparkowałam na osiedlu. Wiem, że w mieście, w korkach gdzie trzeba znacznie szybciej reagować i wciskać pedały byłoby mi dużo trudniej. Dlatego muszę z tym jeszcze trochę poczekać. Ale było bosko! Niebawem muszę to koniecznie powtórzyć. Czuję się coraz bardziej sprawna, samodzielna i silniejsza.
Podsumowując sobotnie wyzwania pokonałam w sumie 100 schodów (do góry i w dół), jakieś 0,5 km spacerkiem oraz ok. 5 km za kółkiem :)
Jeśli mam być szczera, kosztowało mnie to sporo wysiłku. Wiadomo, boli i chora noga, i zdrowa, ręce i plecy. Ale w końcu wszystko ładnie dzisiaj popracowało, dlatego to zrozumiałe :) Samopoczucie skoczyło na plus. Duuuuży plus :)
sobota, 25 października 2008
1 komentarz:
Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)
W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".
Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najgorszy pierwszy raz ;-). Jak raz spróbowałaś, na drugi nie trzeba wiele czasu by powtórzyć...
OdpowiedzUsuńMój masażysta zawsze sprawdza czy sam zrobiłem trasę (Ostrołęka – Łomża 30km w jedną stronę), bo przecież jak można jeździć z „wpadniętym” dyskiem. Czynność ta pozwala mi skoncentrować się na bólu, który nie miłosiernie pozbawia czucia od krzyża w duł. No i te uczucie nie zależności – nie potrzebuję opiekuna, jestem samo wystarczającym osobnikiem, stu procentowy... mężczyzna!? ;-)
Zobaczysz Kasiu też szybciutko wskoczysz za kierownicę i nie oddasz jej łatwo. Nie miałem nigdy operacji i nie wiem co bym myślał, co czuł. Na pewno bałbym się...
Wracaj szybciutko do zdrowia, sezon już tuż tuż.