niedziela, 12 października 2008

12.X.2008. Misja schody

/Szpital im. prof. A. Grucy Otwock/

Niedziela, ciąg dalszy weekendu. Zaczęła się leniwie i spokojnie jak na szpitalne życie :-)
Po - można powiedzieć - koszmarnej i nieprzespanej do pewnego momentu nocy (niestety z powodu bólu), wieczornymi łzami wlanymi w poduchę, ranek wydaje się być najpiękniejszym wydarzeniem.
Wymarzona pogoda! Aż chce się pobiec do lasu na grzyby. Zresztą jest ich tu mnóstwo. Co rusz widzę siostrę albo panią salową niosącą w siatce grzyby - zbierają je tuż pod tarasem przy okazji wynoszenia śmieci itp. Niesamowite. Pisałam już pewnie, że cały szpital otoczony jest pięknym i kolorowym lasem. Sale na których leżą chorzy mają ogrooooomne okna, w zasadzie cała śc
iana to szereg okien za którymi już tylko drzewa. Często pod okna przychodzą lokalne psiaki i przyszpitalne kociaki w oczekiwaniu na kromkę chleba z kolacji czy kiełbaskę z obiadu. Czasem taki kociak siada na parapecie, tuż przy Twoim łóżku i patrzy się, wpatruje, świdruje tymi swoimi nieprzeniknionymi oczyma. Obecność zwierzaków, choć często pewnie bezdomnych i głodnych mimo wszystko cieszy jakoś człowieka.
Dziś wszyscy mają tłumy gości. No, w końcu niedziela! Dzień wolny od pracy :-) Mnie też
odwiedzili znajomi, rodzina. Przyjemny dzień. Ale to jeszcze nie wszystko!!
Najlepsze przed nami!
A mianowicie...
Już rano, po otwarciu oczu tylko jedno hasło skakało mi w głowie: schody! schody! schody! schody! schody! schody! schody! schody! schody! schody! schody! schody! schody! schody!
No i trochę (a nawet bardzo) na dzikusa, mimo, iż w weekend nie ma rehabilitanta który uczy i pomaga w chodzeniu, poczłapałam w miłym towarzystwie mojej kochanej mamy oraz poznanej w szpitalu Marty w stronę poczekalni gdzie kręto w górę wędrowały najbliższe oddziałowi schody. Po raz chyba setny przypomniało mi się zdanie profesora, który odpowiadając na moje pytanie po "jakim czasie wychodzi się do domu?" powiedział: "kiedy zaliczy się schody". Skoro tak ma być, ok, będą i schody :-)

Najpierw rozpracowałam je wzrokowo ;-) Usiadłam na przeciwko, na tych twardych i niewygodnych "lotniskowych" krzesełkach i jakieś 15 minut kontemplowałam i zbierałam siły w sobie kombinując jak się do tego zabrać. Po ostatnich telefonicznych konsultacjach ;-) z moją niezawodną siostrą (studiuje rehabilitację) wzięłam kulaski pod pachy i dawaj na schody. No i udało się! Weszłam na 8 schodków, zeszłam i cieszyłam się jak dzieciak, że plan się powiódł. Fakt, zmęczenie było duże. Pot ciekł po pleckach. Zaraz potem sprawiłam sobie jeszcze (naturalnie z pomocą mojej mamy) cudowny prysznic z myciem włosów. Tego mi było trzeba! Cel osiągnięty. Teraz nie pozostało mi nic więcej jak pokazać to samo jutro przed profesorem i zasuwam do wytęsknionego domu!
Jestem pełna optymizmu. Moje zdeterminowanie na wypis ze szpitala już jutro
jest tak duże, że nie może być inaczej. Choć koleżanki z sali nieco wątpią w taki szybki powrót, ja osssstro przytakuję.
Dopiero późnym wieczorem zatliła się gdzieś głęboko obawa.. a co jeśli nie wypuszczą? Albo jeśli nie dam rady tak dobrze jak dziś przejść tych schodów?, albo jeśli dostanę gorączki?
Ok, nadszedł czas mierzenia temperatury. Siostra strzela z maszynerii przypominającej rewolwerek w moje czoło, a masz! jest podwyższona! 37,9 ! Nie jest dobrze. Tłumaczę to sobie gorąca kąpielą i długim chodzeniem, przecież to normalne - wmawiam sobie.
Grunt to jutro wstać i ruszyć z kopyta. Jutro mój wielki dzień! Profesor wraca z wyjazdu, muszę pokazać, że czas na powrót w domowe pielesze.
Z tą myślą zasypiam... w odgłosach chrapania... (nie swojego, żeby było jasne :-) )


foto by net

2 komentarze:

  1. Witaj !
    Nawet nie wiesz jak ważna jest Twoja historia..... Nie mogę się doczekać następnej relacji czy udało Ci się zrealizować plan szybkiej ucieczki ?
    Ja jutro zaczynam tą samą drogę, umówiona jestem na zabieg na początku przyszłego tygodnia, jeszcze w pracy w ciągłym biegu.... nie wiem jak przetrwam tą bezczynność. Dodatkowo w domu zostawiam dwójkę maluchów i na samą myśl o tym chce mi się płakać...Postaram się skorzystać z Twojej rady i spędzić cudowny weekend....
    Trzymam kciuki za pierwsze kroki w domu i raz jeszcze bardzo Ci dziękuję za Twoją relację.
    Maria G.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mario, dziękuję za odpowiedź :-) Ciesze się, że mój "blog" ma sens, że pisząc komuś w jakiś sposób choć minimalny pomagam. Sama, kiedy byłam przed operacją usilnie poszukiwałam wszelkich źródeł informacji, niewiedza jak będzie, co będzie - była najtrudniejsza. Stąd pomysł pisania. Może choć ociupinę łatwiej Ci będzie przebrnąć przez cały ten ambaras wiedząc co Cię po kolei czeka i nie denerwując się już tak mocno.
    Trzymam za Ciebie kciuki! Niczego się nie obawiaj, w Otwocku znajdziesz przemiłe osoby, które pomogą Ci na wesoło przeczekać te nie najłatwiejsze dni. Zobaczysz, profesor to człowiek dusza :-) Już samo jego wejście na oddział napawa optymizmem i wywołuje uśmiech. Inni lekarze, siostry na oddziale, panie salowe i wesoły pan "Gwizdek", który wiózł mnie z pooperacyjnej z pewnością nie poskąpią Ci uśmiechu i dobrego słowa.
    Zobaczysz, nie taki diabeł straszny :-)
    Bądź w kontakcie, pisz co u Ciebie. Ściskam!

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.