poniedziałek, 2 lutego 2009

02.II.2009.Nabucco i urodzinki

/Opera Narodowa/

Odświętnie ubrani, ze sporą dozą niewiedzy i ciekawości jak prawdziwe żółtodzioby podjechaliśmy pod ogromny gmach Teatru Narodowego gdzie mieści się Opera Narodowa. Już sam budynek wywołał w nas dreszczyk emocji :-) Pierwszy raz w operze... Jesteśmy sporą, bo 8-osobową grupą - bardzo rodzinnie. To lubię :-) W pewnym stopniu zaskoczyłam się ilością osób, które tak jak my postanowiły spędzić dzisiejszy wieczór w operze. W dzisiejszych czasach taka forma spędzania czasu wydaje się być niemodna. Obok nas panie w eleganckich sukniach i naszyjnikach, panowie z muchami pod szyją, mały około sześcioletni dżentelmen w krawacie... niestety są też amatorzy jeansów.. tyle dobrze, że w znakomitej mniejszości. Już sam budynek opery i panująca wokół atmosfera wywołuje odczucie wyjątkowości chwili. Po pierwszym dzwonku, idąc do sali przez myśl przeszło mi, że jestem chyba jedyną kobietą w tym budynku na płaskim obcasie ;-) Wszystkie panie maszerowały po miękkich dywanach w szpileczkach. Ale póki co niespieszno mi do szpilek ;-) Zajęliśmy nasze na 3 tygodnie wcześniej rezerwowane miejsca. Rząd piąty. Całkiem blisko sceny. Sala okazała się przeogromna, piękne balkony, światełka, lampy, a przede wszystkim hipnotyzujący sufit zrobił na nas wrażenie. Niedługo później wszędzie pociemniało a wyciszoną i oczekująca publiczność oczarowały pierwsze dźwięki libretta. Podziwiałam to delikatność to ogrom brzmienia orkiestry. Niesamowitym było jak skupieni na tak małej powierzchni pod sceną, idealnie ze sobą zgrani pod batutą dyrygenta, wpatrzeni w podświetlone skrypty nut subtelnie przenieśli nas do Jerozolimy. Scena była ogromna, nigdy wcześniej nie widziałam tak dużej sceny i tak wielkich scenografii. Moje oczy i uszy przeżywały coś wyjątkowego i pięknego. Nie spodziewałam się, że opera może mi się tak spodobać. Oczywiście przedstawiania na żywo w żadnym razie nie można i nie da się porównać do tych oglądanych na szklanym ekranie. Do teraz dźwięczą mi w uszach wspaniałe i czyste głosy śpiewaków. Piękne, śpiewane po włosku arie nie tylko u mnie wywoływały gęsią skórkę. Ale najbardziej zapamiętałym dla mnie momentem była scena kiedy Żydzi siedzą nad wodami Babilonu skarżąc się na swój wygnańczy los a chór śpiewa "Va, pensiero". Elektryzujące.
Drugą wspaniałą sceną był wjazd króla Nabbuca w pierwszym akcie na scenę konno. Niesamowite zwierzęta posłusznie stały na scenie przez ogromem publiczności w świetle reflektorów i dźwięków orkiestry oraz wyśpiewywanych arii. Jak to możliwe, że konie były tak cierpliwe? :-)
Wieczór trzeba zaliczyć do jak najbardziej udanych i wyjątkowych. Towarzyszące mu emocje były zdecydowanie inne i nowe. Już nie jestem operowym żółtodziobem. Za jakiś czas na pewno zrobię powtórkę :-)







foto: net

Pierwsza część weekendu, czyli sobota była równie rodzinna i niemniej, choć w inny sposób emocjonująca. Obchodziliśmy pierwsze urodzinki mojej siostrzenicy. Zlot rodzinny trwał do późnych godzin nocnych. Nie mogliśmy się sobą nacieszyć, a szczególnie małym urodzinowym szkrabem. Mimo szeregu naprawdę pięknych prezentów które dostała zdecydowanym faworytem okazał się zabawkowy telefon komórkowy za .... 4 złote ;-) Jak widać dzieciaczki nie przywiązują wagi do wartości. Wspaniałe! :-)


foto by K&T I.2009.

Ten pełen wyczynów weekend nie był łatwy dla mojego biodra. Nie oszczędzałam go. Bardzo dużo chodziło, czołgało się za szkrabem po podłodze (no bo przecież to najlepsza zabawa ;-) ), nosiło tego 10-cio kilogramowego kloca ;-) , przemierzało korytarze opery, siedziało niekrótko na średnio wygodnym fotelu, jeździło dość sporo samochodem i zrobiło spore tourne po sklepach w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji na spektakl. Naprawdę, jak pomyślę o tym wszystkim to z pełną świadomością muszę przyznać, że nie oszczędzałam się. Ale nie jest tak źle jak się spodziewałam. Obawiałam się, że po weekendzie "odchoruję" te harce i będę mocno obolała. Owszem, jestem, ale "planowałam"bardziej. Dlatego dziś odpoczywam, nie ruszam się nigdzie z domu, nawet nie garnę się do sprzątania. Chciałabym tylko nabrać trochę sił i chęci na wieczorny basen. Mam nowe ćwiczenie do wykonywania na basenie, dlatego powinnam się tam często pojawiać. Może jak Tom wróci z pracy uda mi się go przekonać na małego nura :-)
Podczas pobytu w operze zaobserwowałam coś dziwnego, czego nie sposób pominąć. Zawsze, ale to zawsze (od jakiś 10 lat) siedząc w kinie, teatrze, czy po prostu siedząc gdziekolwiek przez dłuższy czas w moim prawym operowanym już teraz biodrze odczuwałam pewien dyskomfort. Objawiał się po 1) odczuwalnym zimnem i wiercącym bólem w kolanie, po 2) nieprzyjemnym bólem w pośladku rzeczonej nogi. Wczoraj, w III akcie Nabbuco przyłapałam się na tym, że zaczynam się wiercić i łapać za lewe (!!!) kolano. Dokładnie tak samo jak robiłam to przez szereg lat z tą różnicą, że dotyczyło to lewej strony. Po raz pierwszy dyskomfort poczułam w lewym biodrze i lewym kolanie - tym które nazywam zdrowym. Jak widać kości po prawej, wyremontowanej stronie siedziały cichutko jak mysz pod miotłą dając mi nacieszyć się przedstawieniem, ale lewa strona, jakby po wielu latach ciszy wreszcie postanowiła dać o sobie znać. Jakby wyraźnie powiedziała: "szykuj się, teraz moja kolej na remont, wcale nie jestem taka zdrowa jak ci się całe życie zdawało" Hm... to prawda. Czas remontu lewego biodra zbliża się nieuchronnie. Jak każdy w takiej sytuacji i cieszę się, że w końcu będę miała to z głowy ale i boję... tyle że już mniej niż za pierwszym razem. Nieporównywalnie mniej.. Ale zobaczymy na ile zmieni się to w maju, przed pójściem do szpitala.
Dzisiejsze odpoczywanie nie powinno zwalniać mnie z ćwiczeń. Ale leń we mnie jest straaaaszny. Robię wszystko, żeby tylko nie zwlec się z sofy i nie musieć stękać ćwicząc ;-) Eh! Co za leniwa ta ludzka natura! Ok, jeszcze 2 maile i ruszam kości :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.