/spacer/
Ja z aparatem w kieszeni i Monti (bez aparatu) wyruszyliśmy na obchód naszej posesji w poszukiwaniu zimowych przygód ;-)
Nasze poszukiwania nie trwały długo. Już na trawniku, tuż przy domu przykrytym grubą warstwą śniegu znaleźliśmy ślady saren.
Pierwsze ślady saren, tuż koło domu
foto by Katja II.2009
Wieczorami i rankami spacerują wszędzie wokoło podjadając nasze krzewy, tuje i wszystko co wiosną mój tata pieczołowicie sadzi i pielęgnuje. Piękne zwierzęta, ale upierdliwe ;-) Wczoraj wieczorem po spacerze widzieliśmy dwie piękne ładnie drepczące 10 metrów od domu. Pewnie wtedy też z przyjemnością chrupały korę i gałęzie krzewów. W pobliżu tui, orzecha włoskiego i drzewa kiwi zobaczyliśmy całe mnóstwo śladów ich racic. Widać, to ich ulubione miejsce :-)
Racica na racicy ;-)
foto by Katja II.2009
Monti szalał. Biegał i wąchał wszystko dookoła, śnieg, trawę, drzewka. Chyba poczuł się w obowiązku przeszukać okolicę i schwytać intruza na swoim terenie ;-) Śmiałam się w głos. Mój ukochany psiak jest naprawdę niewielkich rozmiarów dlatego pokonywanie przez niego zasp śnieżnych było komiczne. Skakał jak ruda piłeczka, czasem równocześnie na czterech łapach – jak na sprężynach. Nie mógł nadążyć za mną w tym śniegu. Gramolił się mozolnie tymi swoimi małymi łapkami.
Namokły od śniegu kubraczek Montiego naciągnął się tak,że pomieściłby 3 psy ;-)
foto by Katja II.2009
Dokładnie zbadaliśmy tropy po czym ruszyliśmy ich śladem. Racice na śniegu doprowadziły nas na dosyć stromą skarpę tuż przy domu. Wdrapaliśmy się na nią – tym razem to mi szło gorzej niż Montiemu ;-) Ze szczytu rozpościerał się widok na zaśnieżoną okolicę. Słońce świeciło już coraz słabiej.
foto by Katja II.2009
Zaobserwowaliśmy, że ślady saren biegną dalej i dalej, zataczają koła, kierują się w pobliskie gęste krzaczyska. Pomaszerowaliśmy na drugą stronę skarpy siadając na jej brzegu. Monti cały w śnieżnych kulkach, które poprzyczepiane do dość długiej sierści skutecznie utrudniały mu kroki. Z miłą chęcią wskoczył na moje kolana i siedząc tak na śniegu cieszyliśmy się widokami. Potem obydwoje – Monti z górki na pazurki, a ja w niezawodnym kombinezonie narciarskim na pupie – zjechaliśmy na sam dół. Żałowałam, że nie mamy tzw. jabłuszek - dupolotów, wtedy pędzilibyśmy dużo szybciej. Wiadomo, ubrania nie mają takiego poślizgu. Może ten sposób wypróbujemy jutro :-)
Na dole, na modrzewiach i jarzębinie świergotały ptaszki. Wróble, sikorki i nieco większe, z niebieskim brzuszkiem. Chciałam je uchwycić w obiektywie, ale Monti przegonił je w oka mgnieniu. Jako mój osobisty ochroniarz szczekał na wszystko co się ruszało :-) Niczemu i nikomu nie odpuścił.
foto by Katja II.2009
Nieco zmachani wróciliśmy do domu na ciepłą herbatę. Monti padł jak muszka. To oczywiste - jego małe nóżki pokonały znacznie dłuższą drogę niż moje. Ja rozgrzewałam się gorąca herbatą, a on chrapał mi do ucha na parapecie.
To była świetna wyprawa.
fotos by Katja II.2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)
W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".
Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.