środa, 7 stycznia 2009

07.I.2009. 3 miesiące po ganzu

/przychodnia/

W poczekalni tłumy, jak zawsze. Jest taki jeden wesolutki, śmieszny chłopczyk. Żartuje i wygłupia się z zupełnie nieznaną sobie panią, która też czeka. Ma jakiś 5 lat. Odważny i rezolutny. Ja czekam, on wchodzi pierwszy. Po dłuższej chwili słychać buńczuczne okrzyki zza drzwi i alarm: "Ja nie chce tych butów! Ja nie chce tych butów!!". Biedaczysko. Butów nie chciał nawet po wyjściu od profesora. Na korytarzu krzyczał w niebo głosy. Takie małe gardło a dało taki koncert, że aż włosy stawały dęba. Widać nie podobały mu się buty ;-) Albo przemakały mu - tak jak moje wysłużone buciory ;-) Po jakiś 15 minutach przyszła moja kolej. Profesor jak zawsze pełen wigoru, tryskający energią i optymizmem :-) Ile razy go widzę, tyle razy nie mogę się nadziwić. Przy okazji kontroli dowiedziałam się, że powiększyło się grono czytelników mojego bloga ;-) Pozdrowienia dla czytających!
Obejrzał najnowsze fotki biodra. Potem zrobił USG. Powiedział, że wszystko już się zrosło i jest w porządku. Nawet ja zauważyłam różnice między zdjęciem z listopada a tym najnowszym. Świetnie :-) Przemaszerowałam przez gabinet. Uśmiech na ustach profesora: "Super!". I ja się cieszyłam. Minęły równe 3 miesiące od pamiętnego dnia operacji prawego biodra. Wszystko biegnie pozytywnym torem.
Niestety dokładnie omówiliśmy też kwestię drugiego biodra... jednak także trzeba je ciąć. Miałam cień nadziei, że jednak nie... Myślałam: nie boli mnie w zasadzie nigdy, więc chyba nie trzeba, może wytrzyma i nie będzie mi dokuczać?. Ale trzeba. I to szybko. Zwlekanie doprowadzi do takiej sytuacji jak było z prawym biodrem- było już na tyle "zmęczone", że jeszcze chwilka a na osteotomię byłoby za późno. Zwlekając czekałaby mnie pewnie endoproteza albo kapoplastyka. Hm... jak trzeba to trzeba :-( Początkowo profesor zaproponował termin marcowy, ale przecież ja mam na marzec duuuuuże plany. Przełom marca i kwietnia to francuskie Alpy i tydzień szaleństwa na nartach, a przełom kwietnia i maja to też szaleństwo, tyle że pod woda Morza Czerwonego :-) Tak więc padło na maj.. piękny miesiąc.. Maj to miesiąc moich urodzin.. miesiąc urodzin mojego Tomasza... miesiąc naszej pierwszej randki... 5,5 roku temu... Piękny miesiąc... Wypada głęboko westchnąć i pomyśleć, że od tego roku miesiąc maj dodatkowo będzie kojarzył się z czymś jeszcze - kolejnym remontem, zabiegiem, dzięki któremu mam nadzieję już do końca życia pozbyć się problemu chorych bioder. Problemu, który czasem spędzał sen z powiek, nie tylko mi, ale też na pewno moim rodzicom i najbliższym. Muszę wziąć to za dobrą monetę. Przestać myśleć kategoriami, że TEN maj będzie smutny i bolesny. Inaczej: TEN maj przyniesie pozytywną zmianę, która odbije się wielkim echem na całym moim życiu. I tak trzymaj... powtarzam sobie w myślach.. tak trzymaj!
Po kontroli w przychodni pojechaliśmy na zakupy. Profesor mówił, że czas przymierzyć obcasy ;-) A w sklepach noworoczne przeceny. Obcasów nie kupiłam (już od 2 lat nie wiem co to buty na obcasie, ale spokojnie, wszystko z czasem :-) ). Usilnie szukałam za to zimowych butów salomona, które sobie ubzdurałam. Mmmm... ciepluchne, z antypoślizgową podeszwą. Znając życie, pewnie jak większość rzeczy kupię je w necie. Chodzenie po jednym z największych warszawskich sklepowych molochów dało mi w kość. Dosłownie... Naturalnie dało, bo tak jak sobie obiecałam, od 7 stycznia kule poszły w kąt, a dokładniej leżały na tylnym siedzeniu samochodu. Nie jestem z siebie zadowolona. Profesor był, ale ja nie jestem :-( Po 3 miesiącach od operacji byłam pewna, że będę już latać! A tymczasem przy chodzeniu jednak boli.. Dziś zaczęło się po przejściu jakiś 400 metrów. I to w całej linii - kręgosłup, biodro, kolano... Naprawdę wierzyłam, że będę silniejsza, ufałam, że po 3 miesiącach będę już "normalna". Przede mną wciąż jeszcze sporo pracy. A tak, tak, wiem, jutro czeka mnie lanie na rehabilitacji. Pan Piotr pewnie powie, że jeszcze nie jestem na to gotowa. Ale gdyby wiedział jak bardzo nienawidzę już tych kul! Przez nie jestem jak jedna wielka niezgrabna klucha! A przy okazji mojego rehabilitanta - kochany Pan Piotr mimo swojej choroby postanowił specjalnie dla mnie przyjechać jutro do ośrodka na zajęcia. Aż serce rośnie. Mam nadzieję, że nie pogorszy to jego samopoczucia i nie rozchoruje się przeze mnie na dobre.
Późno już, po północy. Mój Tomek w garażu ;-) Ja pod kocem z laptopem na kolanach. Czas iść spać. Jutro rehabilitacja a potem fura gości w domu, miłych gości :-) Cieszę się. Dobranoc.

PS. Jutro krótko opiszę jak wygląda wyciąganie śrubek - niektórzy mnie o to pytali :-)


foto by net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.