wtorek, 6 stycznia 2009

06.I.2009. Mrooooźno!

/mieszkanie/

Dziś w nocy kreseczka na termometrze spadła do -25 stopni! Spałam pod dwoma kołdrami. Nasze nieszczelne okna regularnie serwowały mroźne podmuchy zimy. Nawet teraz siedząc i klikając szczelnie owinięta w koc widzę na domowym termometrze, że wokół mnie równe 20 stopni w powietrzu. Wcale nie za ciepło. Dodatkowo (nie wiem czy już o tym wspominałam) moje śrubki jak i cała wyremontowana noga mają super właściwości "przyciągania zimna" ;-) Gdziekolwiek pojawi się jakikolwiek przeciąg, fala zimnego powietrza, wystarczy że wyjdę na dwór gdzie jest faktycznie zimno - od razu czuję to w operowanej nodze. Wszędzie mi ciepło - a w nogę zimno. Ale to wina zaburzonej trofiki. Pewnie jeszcze kolejne pół roku tak będzie. Coraz częściej zaczynam myśleć o drugiej czekającej mnie operacji tym razem lewego biodra.... Jutro idę na konsultację do profesora i będziemy ustalać termin.. Tak naprawdę sam termin to jeszcze nic, tu wszystko zależy od tego czy "kochany" ZUS przydzieli mi na kolejne pół roku świadczenia rehabilitacyjne, dzięki którym mam za co żyć nie pracując teraz. Niestety, zdrowy czy chory ma te same wydatki, eee, poprawka - chory ma dużo większe. Gdyby nie konieczność operacji drugiej nogi mogłabym już spokojnie wrócić do pracy bo czuję się na tyle silna i sprawna. Jednak powrót do pracy teraz przekreśla cały misternie ułożony plan. Musiałabym odłożyć drugą operację o jakiś przynajmniej rok (no bo jaki pracodawca zatrudni mnie do pracy na kilka miesięcy żeby zaraz bez grymasu godzić się na zwolnienie, operację i długą rehabilitację - nie w naszym kraju). Poza tym, odkładając decyzję o drugim biodrze sama pozbawiłabym siebie na powrót do normalności. Dalej borykałabym się z problemem, dalej nie mogła swobodnie i czynnie uprawiać ulubionych sportów, dalej na pytanie kiedy zamierzam założyć rodzinę odpowiadałabym wszystkim - "na pewno nie w najbliższym czasie, teraz najważniejsze jest zdrowie i uporanie się z biodrami, na razie nie mogę o tym myśleć, to nie dla mnie" itd. A zegar tyka. Tyk..tyk..tyk..tyk.. W maju 30 lat.. tyk..tyk.. tyk.. Kariera przerwana chorobą... rodziny i dzieci jak nie ma tak nie będzie... bo żeby mieć trzeba być zdrowym i gotowym na takie sprawy. Czekają mnie jeszcze 2 operacje. Ganz lewego biodra a potem wyjęcie śrub z obu bioder na raz. Wszystko zablokowane. A najbardziej zablokowane w głowie. Blokada mówi: nie potrafisz, nie jesteś gotowa, nie jesteś zdrowa żeby robić wiele, wiele rzeczy które byś mogła, chciała... Te myśli wwiercają się w głowę i umysł. Oooo, chciałabym mieć na głowie inne problemy typu: jest duży projekt do zrobienia na wczoraj, brakuje mi wykwalifikowanych grafików, którzy ogarną zlecenie, założenia z briefie mnie przerastają, czas emisji nieuchronnie się zbliża a klient ma humorki i nie akceptuje prevek ;-) Tak! Z tym bym sobie poradziła. Eh...

Mój biedny rehabilitant pan Piotr znowu jest chory. Dziś przepadły mi ćwiczenia. Strasznie żałuję, bo czuję jak to odsuwa mnie od zamierzeń i planów pozbycia się kul. Chciałam pozbyć się ich z datą 7 stycznia... czyli jutro. Tak w ogóle, już na zawsze - w odniesieniu do prawego biodra. Dziś miałam powalczyć o to na rehabilitacji... Panie Piotrze, niech pan wraca do zdrowia, egoistycznie potrzebuję pana!
A teraz przyznam się do czegoś z czego pan Piotr nie będzie zadowolony... jeśli przeczyta posta ;-) Wczoraj wychodząc z domu zapomniałam kul... Tak po prostu, wyszłam, zamknęłam drzwi na klucz i pomaszerowałam schodami w dół. Dopiero na schodach poczułam się dziwnie: "Czegoś mi brakuje.." Nie wróciłam. To był dla mnie test. "Czy jestem już na to gotowa?". Na parking gdzie stał mój czerwony glonojadek (tak, tak, miłość do mojego samochodu ciągle żywa ;-) ) mam jakieś 200 metrów + wspomniane wcześniej 2 piętra schodów. Idę i myślę, myślę i idę. Naturalnie myślę o tym aby ładnie iść. Nie powłóczyć nogą, starannie trzymać pion! Ładnie, jestem z siebie dumna. Myślę sobie: "Wyglądam jak normalny człowiek, zdrowy człowiek, nikt nie pozna że jestem po ganzu!". Ale nic nie trwa wiecznie. Im bliżej do samochodu tym bardziej zaczyna boleć w biodrze. Myślę: "Za szybko idę!", zwalniam. Niestety, żeby dojść do auta, robię 3 króciutkie przystanki. Eh... nie jest fantastycznie! Łapię doła. Myślałam, że jestem mocniejsza :-( Byłam pewna, że dojdę bez kłopotu, że nie poczuję nic co wiąże się z nogą. Pomyłka. Próbuję trochę się bronić. Sama przed sobą, że przecież dodatkowo, przed tymi 200-stu metrami zeszłam samodzielnie przez 50 schodów. Ale to i tak nie poprawia nastroju... Dopiero piękne prowadzenie się glonojadka i małe szaleństwo w zakrętach na śniegu wywołuje lekki uśmiech.
Tak! Nie ma mowy, nie sprzedam tego auta! Jest boskie! Może małe, może zimne, może i zamarza tylna szyba (od środka!), może ciasne, może niepraktyczne, może i głośne, nawet przyznam że paliwożerne, może i nie ma wygodnej wielofunkcyjnej kierownicy, ale ubóstwiam je! Jego a raczej jej! - bo to ona - inne niepodważalne zalety przekreślają wszystkie powyższe minusy :-) A przy okazji - wieczorami odwiedzam puste parkingi marketów ćwicząc drifft ;-) Szaleństwo! Ona jest do tego stworzona!

foto by net

Ale wracając do mojej "bezkulowej" eskapady.. Pojechałam do sklepu po upominek dla znajomej. Powoli i bez pośpiechu chodziłam po centrum handlowym - niewiele, góra 15 minut. Wróciłam do domu i już z trudem wdrapałam się na drugie piętro. Nie siliłam się nawet, żeby odstawiać samochód na parking parkując go pod klatką. W domu na spokojnie przeanalizowałam jak było i co boli. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że na parking doszłam ładnie, przystanki pozwoliły mi odetchnąć, przyjąć ponownie dobrą postawę i iść dalej prawidłowo z czego w sumie jestem dumna. Choć tu oceniać musiałby mój srogi rehabilitant :-) Tak, jego oko nie przepuści żadnej nieprawidłowości :-) Wędrówka po sklepie też nie należała do tragedii. Tzn. im dłużej szłam, tym bardziej widać było z czasem "narzucanie" prawej strony... dlatego robiłam przerwy, nawet po to żeby przystanąć i pogapić się na wystawy. Oczywiście cały czas starałam się robić niewielkie kroczki (jak gejsza ;-) ). Jednak powrót do domu, wejście na drugie piętro było fatalne. Nie potrafiłam już opanować kulawej prawej strony ciała. Zawieszona na poręczy sunęłam do góry i z nieskrywaną ulgą rzuciłam się na kanapę w mieszkaniu. Co bolało? Podczas chodzenia biodro i leciuteńko kręgosłup lędźwiowy. Przy wchodzeniu po schodach odezwał się zapomniany już ból w kolanie (wewnętrzna strona kolana operowanej nogi). Po wejściu do domu bólu biodra w ogóle nie czułam a do końca dnia dokuczał mi kręgosłup. Dość mocno niestety...
Jutro na 15.30 maszeruję z nową fotką biodra do profesora. Na pewno napiszę co ciekawego powiedział.


foto by net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.