wtorek, 27 stycznia 2009

27.I.2009. Czas, czas...

/mieszkanie/

Czas tak szybko upływa, że często trudno mi zrozumieć jak to możliwe, że jeszcze "wczoraj" były Święta, choinka i cały towarzyszący temu nastrój. Jak to możliwe, że zaledwie chwile temu zbierałam jesienne kasztany i karmiłam w parku wygłodniałe wiewiórki. Nie zdążyłam nacieszyć się jeszcze zima i śniegiem (lubię tą porę roku) a co niektórzy już mówią o wiośnie. Czas biegnie w szalonym tempie. Żeby to tempo przekładało się na moje oszałamiające wyniki - tak, to byłoby świetne! Niedługo miną 4 miesiące od operacji.. Zaczynam podsumowywać zyski i straty ;-) Rozważać, czy robiłam wszytko co w swojej mocy by jak najszybciej stanąć do pionu, zacząć poprawnie chodzić i cieszyć się "nowym biodrem". Czasem wiem, że nie dawałam z siebie tyle ile bym mogła.. Wiem, że dałoby się wycisnąć jeszcze więcej, więcej ćwiczeń, więcej powtórzeń.. Ale czy to przełożyłoby się na efekt szybszego poprawnego chodzenia bez bólu? Są przecież rzeczy, na które nie mamy wpływu, rzeczy, które biegną swoim własnym torem i nie da się ich "popchnąć do przodu", przyspieszyć. Taką rzeczą jest na pewno zrost kości. Żadne ćwiczenia nie mają na to wpływu. Czas, czas... jedynie czas tutaj rządzi.
Biodro spisuje się naprawdę dobrze. Operowana noga wizualnie jest już prawie taka sama jak druga noga. Jedynie wprawne oko fachowca (które wie gdzie spojrzeć) dostrzeże nieznaczny jeszcze ubytek masy mięśniowej, ciut mniejszy obwód nogi). Jest też duża poprawa w zakresie ruchu + ewidentnie lepsza możliwość ruchowa - tzn. potrafię wykonywać już takie ruchy, które do niedawna były nieosiągalne. Nie tylko z racji przebytego zabiegu, ale z racji wieloletnich nawyków w chodzeniu, poruszaniu się spowodowanych dysplazją bioder. Moja miednica, kolana, stopy, kręgosłup przez szereg lat, alby ulżyć sobie w bólu oraz wykonać pewne ruchy,. które z racji wady były utrudnione, tak sprytnie utorowały sobie drogę, że nauczyły się oszukiwać i poprzez inne, nieprawidłowe często wzorce ruchowe dopinały swego celu. W taki sposób żyłam. W taki chodziłam, biegałam, jeździłam na nartach. Bo przed operacją potrafiłam przecież robić praktycznie wszystko, jednak wiele z ruchów odbiegały od ideału, od wzorców, od ruchu w pełni zdrowego człowieka. Nie znaczy, że poruszając się wyglądałam jak kosmita, wręcz przeciwnie. Mój organizm "cudownie" skompensował sobie pewne ruchy, wymyślił sobie jak robić "to samo" ale łatwiej dla siebie :-) Tym samym omijał ból i niewygodne dla niego pozycje wykonując takie jakie były dla niego wygodne. To pozwalało mi na całkiem normalne funkcjonowanie z duża wadą bioder przez szereg lat. Ale z drugiej strony - to zupełnie nieświadome działanie i niezamierzone oszustwa nawarstwiły złe nawyki, i fatalne w skutkach przyzwyczajenia, które teraz szalenie trudno wykorzenić. Opanowanie prawidłowego wzorca chodu to jak uczenie się chodzenia od początku. Fakt, że jest już naprawdę dobrze. Czuję już w czym tkwi szkopuł. Potrafię to kontrolować. Ale czy kiedykolwiek uda mi się poprawnie układać podczas ruchu stopę - nie mam pojęcia. To naprawdę trudne. Ale walczę o duża stawkę. Jeśli będę się prawidłowo poruszać, to nei tylko będę z siebie dumna i zadowolona z ładnej postawy i wyglądu, ale również "kupię" sobie więcej zdrowia. Jak? Dzięki prawidłowej postawie i mechanice chodu nie będę pogłębiać wad, podziękuje mi za to prosty i mocny kręgosłup, zdrowe bez zwyrodnień kolana, długo i dobrze służące stopy. Bo przecież to wszystko to jedna wielka maszyna, która aby była zdrowa cała musi ze sobą współgrać, każdy trybik tej maszyny musi być dobrze naoliwiony i odpowiednio konserwowany. Także walczę. Co dzień toczę sama z sobą pojedynek. Ze swoimi słabościami, lenistwem, ułomnościami...
Na razie potrafię przejść ładnie i samodzielnie 200 metrów. Po tym dystansie zaczyna mocno dawać znać o sobie ból biodra. 200 metrów - to niby bardzo mało. Ale z drugiej strony to już jednak coś. Kiedyś przed operacją, kiedy miałam gorszy dzień to i 200 metrów było problemem. Pokonywałam je byle jak, byle przejść, bez zwracania uwagi na estetykę chodu. Teraz albo idę ładnie samodzielnie, albo nie idę w ogóle samodzielnie (nadal wspomagając się kulami). Mimo, że to szalenie wkurza, wiem, że dobrze robię. Czas płynie szalenie szybko... ale z perspektywy osiągania 200% sprawności wydaje się że wlecze się nieubłaganie. Bo tak jak każdy chciałabym już fruwać! Biegać, skakać, chodzić elegancko jak modelka :-) A tu wciąż jest bariera, wciąż mięśnie po określonej dawce treningu i spaceru bólem dają znać, że jeszcze nie są w takiej formie jak powinny.
Cierpliwości, cierpliwości i wytrwałości w zamierzeniach - tego sobie życzę.


foto: net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.