wtorek, 2 listopada 2010

01.XI.2010 Świadomość

/dom rodzinny/

Od kliku dni spędzam chwile z rodziną. Wesołe chwile, bo w każdej minucie towarzyszy mi wulkan energii - siostrzenica Patka. Wspólny czas potrwa jeszcze klika dni, w ciągu których pobędę w rodzinnych stronach. Niby sielsko i anielsko.. ale jedna jedyna rzecz co jakiś czas sprowadza mnie na ziemię. Świadomość.

Jasna i klarowna świadomość bólu, który towarzyszy każdemu krokowi jest nie do podważenia. Wczoraj popołudniu w ciepłym jesiennym słońcu częściowo celowo a po części spontanicznie wybrałam się na samotny spacer w stare dawno nieodwiedzane kąty. Odwiedziłam szkołę, do której przez 8 lat maszerowałam pod stromą górkę z tornistrem na placach; rynek miasteczka, na którym spotykałam się z rówieśnikami z liceum, park do którego chodziłam z przyjaciółką na niekończące się rozmowy nastolatek... Wiele, wiele wspomnień.. I jakże inne towarzyszące temu spacerowi odczucia.
Długi ponad dwugodzinny spacer nie był tylko małą retrospekcją ale wsłuchaniem się w siebie i swoje fizyczne odczucia. Droga do szkoły to nic innego jak długa równia pochyła. Z dużym zadziwieniem pokonałam ją dość swobodnie w porównaniu do tego jaki zwykle sprawia mi problem tego rodzaju teren. Ból pojawiał się stopniowo. Coraz uważniej pilnowałam miednicy, napiętych mięśni brzucha.. nie byłam w stanie panować nad rotującym się do wewnątrz kolanie. Na szycie na pewno opadała mi miednica po lewej stronie...Starałam się nie myśleć o tym jak postrzegają mnie inni. Odpoczęłam pod szkołą na barierkach, na których zawsze po lekcjach długo i z ożywieniem dyskutowałam z przyjaciółką. Cieszyłam się, że pokonałam ten dystans nadspodziewanie łatwo.
Po chwili regeneracji sił powoli i z wyraźną ulgą ruszyłam w kierunku rynku. Trzymałam rytm. Prócz rytmu napięcie mięśniowe. Dochodząc do parku, po kilkunastu schodach byłam znów zmordowana. W wyobraźni rysowałam "krzyżyki bólowe" na mapie mojego ciała, by jak najlepiej oddać je własnemu terapeucie. Odczucia, koncentracja nad bólem, wnioskowanie skąd wynika daje sporo większe szanse jego eliminacji. W parku z przyjemnością oddałam się refleksji, wspomnieniom.. i pracy nad sobą. Korzystając z huśtawki próbowałam zaktywizować jeszcze mocniej brzuch i mięśnie pleców tak by trzymały w ryzach niepracujący mięsień prawego pośladka. Mentalnie przygotowałam się na długi powrót. Spacer przez park, rynek a potem równię pochyłą w dół. Wielu wspinaczy często podkreśla, iż wejście to nawet nie 50% sukcesu... O wiele trudniejsze jest zejście. I zdaje się z równią pochyłą jest tak samo.
Powrót usiany był przystankami. Nie martwiłam się tym, bo znam swoje ciało. Według przewidywań rotowałam kolano i coraz mniej panowałam nad mięśniami brzucha, które zawiadywały konstrukcją. A ona wiotczała... Znajomy ból małych mięśni kierunkowych pod gluteusem maximusem był oczywisty, ból w okolicy krętarza też; dyskomfort niepracującego średniego pośladkowego - standard. To co mnie zaskoczyło i przyprawiło suchość w gardle to ból w pachwinie... Ból, który bezsprzecznie kojarzy mi się z bólem idącym ze stawu. Nie mięśnie i tkanki a staw... staw.. staw.. Coś na co ani ja ani mój terapeuta wpływu nie mamy. Coś, co każdorazowo przypomina mi o nieuchronnej kolei losu, którą odsuwam w czasie- sztucznym biodrze. Ile jeszcze posłuży mi TA noga? Pół roku? Rok? 5 lat? Nie wiem. Na to pytanie nikt nie odpowie prawidłowo. To rzecz niemierzalna. Wypada cieszyć się z tego co się ma? Tak. Nie inaczej. Choć mimo całej akceptacji siebie czasem wciąż trudno pogodzić się z faktem, że 3 kilometry to maraton okupiony ogromnym wysiłkiem.

2 komentarze:

  1. Katja, a to że tak się bronisz przed sztucznym stawem wynika z tego, że:
    1. wolisz swój, bo własny jest lepszy;
    2. świadomość sztucznego jest przerażająca i życie z takim czymś już nie jest normalne;
    3. ze sztucznym będziesz czuła się gorsza;
    4. będziesz czuła się w jakiś sposób pokonana?

    OdpowiedzUsuń
  2. JA - to, że swój własny zawsze jest lepszy od sztucznego to oczywiste :) Dlatego walczę by ten MÓJ choć bolesny i sprawiający kłopoty był ze mną jak najdłużej. Tak długo jak starczy mi sił by z nim współpracować. Bym mogła realizować swoje zamiary i cele (min. planowany kurs instruktora narciarstwa niebawem) potrzebne mi silne i najlepiej własne biodro. Reszta nie ma znaczenia. Gorsza, nienormalna, inna czy pokonana - nie znam tych określeń :) I jestem pewna, że nigdy nie poznam w tym aspekcie :)))

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.