sobota, 30 października 2010

30.X.2010 Street racing

/trasa/

Od kilku godzin w trasie.... zaczynam prawdziwie się męczyć. Kombinuję by przyjąć jakąś na tyle wygodną pozycję, by nie siedzieć  na prawym guzie kulszowym :-/ W skrócie - mała ekwilibrystyka w aucie. Na szczęście mam ten komfort, że nie muszę prowadzić. Nieuchronnie dostrzegam, że coraz trudniej znoszę dłuższe trasy. A jadąc mam naprawdę niewiele możliwości by zaktywizować nogę i wzmóc napięcie mięśniowe.

Może coraz mniej lubię męczące trasy.. ale wczoraj miałam spontaniczną okazję "pobawić się" samochodem na mieście. Późnym wieczorem na dwa samochody ścigaliśmy się ulicami Warszawy przez całe miasto. Z dobrą, szybką muzyką w głośnikach, skórzanymi rękawiczkami na łapach wbita w fotel stawałam w szranki z większą, szybszą, mocniejsza maszyną.
Ja - swoją czerwoną japońską strzałką, silnik 1,6 litra, benzyna, 4 cylindry, 16 zaworów, 116 KM; masa ok. 900 kg.
On - nie inaczej - też japończykiem mitsubishi... ale 2,5 litra, benzyna, 6 cylindrów, 24 zawory, 170 KM; masa ponad 1500 kg
Ja - tylny napęd, fabrycznie montowana szpera.
On - napęd na przód, reszta oczywista :)
To był fenomenalny wyścig :) Patrząc na dane powyżej można by pomyśleć, że z 6-ścio cylindrowym potworem miałam niewielkie szanse, ale mój tylny napęd, bardzo krótka skrzynia biegów i ogromny power na 1 oraz 2 biegu na każdych światłach czyniły mnie kompletnie niepokonaną :) Później relacje się zmieniały.. ;-) Aż do pierwszego napotkanego zakrętu. W każdym i każdym ponownym zakręcie z łatwością odrabiałam straty. Na długich prostych traciłam wąchając spaliny; w ciasnych zakrętach, na rondach czułam się jak ryba w wodzie. To był piękny pełen adrenaliny wyścig. Tylny napęd i szpera oraz ogromna zwrotność a zarazem przyczepność MX-5 dają  nieopisaną frajdę :) Zdecydowanie - mogę robić to częściej!

29.X.2010 Eiger wyśniony

/Kinoteka/

Wybrałam się na Przegląd Filmów Wspinaczkowych. Najpierw zachwycił mnie film z serii First Ascent o człowieku nazwiskiem Dean Potter -  fenomenalnym wspinaczu, który podczas swoich wyczynów nie używa liny zabezpieczającej.... ale spadochronu. Marzy o swobodnym wejściu na północną ścianę Eiger'u. Ludzie jak Dean Potter fascynują mnie. A dzięki ich pasji, - mimo, że rzeczy które robią są daleko poza moim zasięgiem - po części mogę ich doświadczać.



Ostatnim filmem pierwszego dnia przeglądu był oparty na faktach niemieckiej produkcji "The Nord Face" w reżyserii Philipp'a Stölzl'a. Niewyobrażalna historia, piękne zdjęcia i zapadające w pamięć obrazy, odczucia... Niewątpliwie zrobił na mnie kolosalne wrażenie.
Warto, warto zobaczyć..












Dla zainteresowanych weekendowym przeglądem wspinaczkowym: http://www.360stopni.org/?p=7814

czwartek, 28 października 2010

28.X.2010 Głową w mur

/mieszkanie/

Zaburzyłam cały zegar biologiczny. Chodzę spać rano - bo 5 to raczej wcześniej niż później; wstaję w południe. Nie wiem czy z tych, czy innych powodów od miesiąca pęka mi głowa. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Szczęściem - nie boli kiedy pływam.....a może już tego nie czuję?
Znowu towarzyszy mi dobrze znane uczucie niezadowolenia z siebie. Irytacji. Wewnętrznej wściekłości, że tak wiele umyka pomiędzy palcami, tak mnóstwo odkładam na "potem", a tak mało robię...
Odczuć niezadowolenia nie poprawia nabzdyczone biodro. Mimo całego odpychania od siebie świadomości, że moje biodro nie jest i nigdy już nie będzie zdrowe! Kwestia "sypania" się stawu powraca jak bumerang. Czy to wszystko obróci się w perzynę? Padnie jak stary nadszarpnięty zębem czasu mur?
Praca u podstaw nad bolącą tkanką i mięśniem zaakceptowana i oczywista. To, że boli mięsień (który w znacznym stopniu jest w zaniku) to "naturalne". Ból ze stawu  (odczuwany najczęściej w pachwinie)... tak, ten ból elektryzuje i niesie strach. Bezdźwięcznie echem przypomina mi nie dalej jak miesiąc temu wypowiedziane słowa operatora: "chodzisz lepiej niż wygląda twoje RTG... TA noga ma już dość..."
Ale czy dać się przytłoczyć ponuremu obrazowi kliszy RTG? Nonsens. Kłęby myśli w głowie - jednak zostają.













foto: net

wtorek, 26 października 2010

26.X.2010. Underwater

co czujesz myśląc freediving..?

„Kiedy jesteś tam na dole. Czujesz jak czas się zatrzymuje. Zwalnia, a ty patrzysz na wszystko od dołu. Nie ma hałasu, głosów, krzyków, warczenia silników…! Nic, jesteś tylko ty i cisza. Tam na dole patrzysz w głąb siebie. Nie ma miejsca na wątpliwości. Tam musisz mieć pewność. Pewność każdego metra i każdej sekundy.”

„Gdy nabierasz ostatni oddech, już nie ma odwrotu. To jeden z etapów, gdy masz siłę. Musisz przezwyciężyć strach i zostawić „na górze” wszystko to, co mogłoby cię tam zatrzymać. Od tej chwili wiesz, że wszystko będzie po twojej myśli. Jest tak spokojnie, tak, że mógłbyś usnąć… spałeś kiedykolwiek po wodą?”.

25.X.2010 Złamać barierę - 75 m (Dynamic With Fins)

/basen/

Wychodząc z domu marzyłam o pokonaniu bariery 75 metrów.

Płetwy, jeden oddech i metry miękkiej wody nade mną. Bez treningu, bez przygotowania, bez wyciszenia. Z pustym żołądkiem. Na sporej dawce nerwów i z głową pełną myśli. W skrócie: zero profesjonalizmu.

Pierwsza długość basenu jaką zrobiłam na rozgrzewkę, po sporej przerwie w pływaniu była trudna. Tłoczno, na każdym torze po 6 osób, głośno, ciasno, niezachęcająco. Nie pomaga. Czułam swoją słabą formę. Mimo zakazów terapeuty zrobiłam kilka pojedynczych długości basenu stylem dolphin-kick a później kilka stylem naprzemiennym - tak jak sobie życzył z rękoma wzdłuż ciała. Po małym rekonesansie dna i odebranych kilku kopniaków od pływających na powierzchni ludzi zaatakowałam  dystans 50 metrów. Pierwsza podwójna długość basenu była mozolna. Przepona walczyła o oddech. Pomyślałam - to baaaardzo kiepski dzień na pływanie. Po kilkunastu oddechach, uspokojeniu płuc, ponownie podjęłam 50 metrów. Tym razem bezboleśnie. Jak za dotknięciem różdżki, jakby rozumiejąc moje potrzeby zgasło światło na obiekcie, całkowicie opustoszał jeden tor. To był ten moment. Bez zastanowienia zajęłam pozycję. Uspokoiłam oddech, skupiłam się na jednym punkcie po drugiej stronie toru, zanurzyłam ciało aż po usta. Oddychałam. Głęboko, spokojnie. Kilkoma energiczniejszymi wdechami wepchnęłam maksimum tlenu w przeponę, płuca, pod obojczyki. Odbiłam się i rozpoczęłam wyścig z sobą.

25 metrów, pierwsze odbicie od ściany. Spokojnie.
50 metrów, dopływam do ściany, przepona krzyczy o tlen. Wpada w swoje naturalne, niekontrolowane skurcze. Marzę o tym, by dać radę jeszcze raz się odbić i przepłynąć choć kilka metrów...
Odbicie.
Kolejne 5 metrów.. 10 metrów.. przepona kończy walczyć, ból znika, podnoszę wzrok znad fugi na dnie by spojrzeć jaka odległość dzieli mnie od ściany. Każdy centymetr jest coraz trudniejszy. Zaczynam odczuwać inny, nieznany dotąd ból. To nawet miłe. Już wiem, że dopłynę, jeszcze kilka odepchnięć płetwy a sięgnę celu.
75 metrów!
Końcowe metry przepływam w niesamowitym szczęściu a jednocześnie odcięciu od realnego świata i świadomości. To wyjątkowe uczucie!
Nie wierzę! Ale zrobiłam to! Zrobiłam!
Zrobiłam :)
Zrobiliśmy. Ja i moje biodro :)

Łamanie kolejnych barier sprawia, że chcę żyć. Potrzebuję tego jak tlenu po wynurzeniu się z wody.

24.X.2010 Fotorelacja z Chorwacji

/Sukosan, Murter, Zlarin, Sibenik, Primosten, Kornati, Dugi Otok, Sukosan/







































wtorek, 19 października 2010

17.X.2010 Mega sesja!

/Poznań/

W Poznaniu... zdecydowałam się na coś.. kompletnie szalonego i wariackiego. Nigdy bym nie wpadła na to, że zgodzę się... na sesję zdjęciową pod hasłem fashion/ boudoir ;) A tak właśnie było.....

Na sesję namawiało mnie małżeństwo znajomych fotografów. Po wspólnym tygodniu na jachcie w Chorwacji, namowom i zapewnieniom, że będę dobrze się czuła a przy okazji będziemy mieli świetną zabawę - wymyśliliśmy scenerię i termin.. który padł na wczoraj... :) Zgodziłam się!

Było wyjątkowo. Niesamowita przygoda, która wiele mi uświadomiła. Kiedy spojrzałam na zdjęcia "po", te surowe, których nie dotknął Photoshop.... pojęłam, że mimo wszystkich historii z biodrami, blizn, choroby i towarzyszącego mi bólu, z którym zmagam się na co dzień - nie jestem brzydalem. Jestem kobietą i wiele tej kobiecości we mnie pozostało. Mimo, że nie paraduję jak wiele innych szczęściar w szpilkach i mini, te chwile sprawiły, że nie czuję się zaniedbana a w swoich sportowych trampkach i wyświechtanych jeansach w każdej chwili czuję się pięknie i kobieco, bo to jest we mnie. Spojrzeniu, ruchu i głowie. Świadomość swojego wewnętrznego piękna i kobiecości. A co wewnątrz - i na zewnątrz.

Bez wątpienia, taką sesję powinna zrobić dla samej siebie każda kobieta :) Patrzę na siebie inaczej, czuję się inaczej, jestem pewniejsza siebie i szczęśliwsza. Podobam się sobie! A to uczucie już dawno mi nie towarzyszyło :)

Jeśli zdjęcia będą gotowe do publikacji.. a ja się odważę ;) .... być może umieszczę kilka w Dzienniku. Być może.

środa, 13 października 2010

11.X.2010 Trwam

/mieszkanie/

Dalej trwam w czymś co zwę ludziowstrętem ;) Ale to nie jest typowe, czyli coś co faktycznie czasem mi się przydarza... To zwykła wymówka. Zwyczajnie nie garnę się do rozmów o problemach, chorobach czy kłopotach (finansowych, sercowych, etc.) z innymi ludźmi. Sama też kłopoczę się z kilkoma sprawami więc słuchanie innych - a mam do tego niebywałe szczęście (!) zwyczajnie nie jest tym o czym marzę ;)
Chcę pobyć sama z sobą, z pracą i zadaniami, których mam na głowie furę, z nogą, która nie jest tak idealna jakbym sobie życzyła, ale przecież zawsze mogła by sprawiać mi większe problemy.
Bo zawsze może być gorzej prawda?
Czy tak trudno cieszmy się tym co mamy? :) Każdym momentem, który niesie choć odrobinę świeżości, nowości i piękna w sobie. Te momenty, chwile, tak łatwo przegapić... Teraz, słoneczna jesień, którą mamy za oknem jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy dostrzec jej wyjątkowość :) Na moment zapomnieć o rachunkach, bólu nogi czy głowy, o tysiącu ważnych i nieciepiących zwłoki telefonach, ludziach dla których mamy coś załatwić, napisać.. zawieźć.. A ten złocisty liść na pobliskim dębie będzie tam jeszcze tylko przez chwilę.. Widziałeś go? Dostrzegłeś dziesiątki niteczek z których się składa? Poczułeś jego zapach? Fakturę?

piątek, 8 października 2010

08.X.2010 Codzienność

/mieszkanie/

.....wróciłam z pięknego miejsca, Chorwacji, miejsca w którym odpoczęłam i robiłam to co lubię
.....na powrót przystosowałam się do warunków iście polskich - jakkolwiek to rozumieć
.....znów walczę o realizację inwestycji w której upatruję "nową jakość" ;) i odbicie się z finansowych tarapatów
.....planuję, tak, znów pękami głowa od rzeczy, które m u s z ę zrealizować
.....podniosłam poprzeczkę - do końca roku zamierzam osiągnąć 75 metrów na basenie (Dynamic With Fins)
.... powalczę też o 10 m głębokości w odkrytym niedawno silosie
.... ćwiczę, uparcie ćwiczę swoje 111 ćwiczenie
....znów zaczęłam myśleć "gdzie będę za 10 lat... co będę robić.. kim będę..."
.....straciłam małą fantastyczną istotkę... której nie dalej jak miesiąc temu zabrałam ze schroniska dając nowy dom...Majki już nie ma......mimo, że minął tydzień... pogodziłam się z tym... ale boli dalej....