czwartek, 3 czerwca 2010

3.VI.2010 Na kajaki!

/garaż/

Udało się! Moja druga połówka powalona przez jakieś fatalne zatrucie, ledwo otwierająca oczy za jakąś dziwną, aczkolwiek piękną sprawą ozdrowiała :-) Na tyle, że wskoczyliśmy nawet na motor (mam podejrzenia, że chyba TO było powodem powrotu do zdrowia....). Tym sposobem wyjazd na kajaki na Mazury, który stał pod dużym znakiem zapytania znów jest realny! Cieszę się ogromnie, bo przecież od miesiąca czekałam na ten weekend. Naprawiamy bagażnik dachowy na rowery, pakujemy graty, płetwy, maski no i zawsze jeżdżącą z nami skrzyneczkę narzędziową. Skrzyneczka - elegancko powiedziane. To kolos, którego nie jestem w stanie unieść. Ale zwyczajowo jeździ na każdą wyprawę. Mój Pan Słodowy albo jak kto woli McGajwer ;-) nie jest w stanie się z nią rozstać. No i dobrze... ale jak przypomnę sobie niektóre historie... to aż pękam ze śmiechu!
Jedną z takich niezapomnianych, które wpisały się już na zawsze w pamięć i pojawią ją jako hit towarzyskich spotkań jest historia związana a którymś naszym wyjazdem weekendowym na rowery. Trudno mi już przypomnieć sobie kiedy ani gdzie wyjeżdżaliśmy. Jedno jest pewne - rowery jak zawsze jechały z nami.
Zapakowaliśmy samochód w każdym calu jak trzeba, w naszym garażu, który jest podziemnym zamontowaliśmy bagażnik dachowy na rowery i wyjechaliśmy na zewnątrz żeby zamocować na dachu rowery. W zasadzie wszystko było już gotowe, my, rowery na dachu i załadowany samochód. Już mieliśmy wyjeżdżać,  ale przypomniałam sobie, że nie spakowałam  czapeczek z daszkiem. A, że oboje je lubimy postanowiłam wrócić do mieszkania i je zabrać. Tomek czekał pod blokiem przy samochodzie. Schodząc schodami zauważyłam, że nie ma samochodu tam gdzie stał kiedy wracałam do domu. Zastanawiałam się po co przestawiał auto, skoro stało w idealnym miejscu tuż pod schodami? Niepewnie zaczęłam rozglądać się po osiedlu w poszukiwaniu Tomasza i samochodu. Nic. Skierowałam się w stronę podziemnych garażów, myśląc, że czeka pewnie gdzieś tam. No i nie myliłam się. Jednak z czekaniem nie miało to nic a nic wspólnego. Obrazek jaki zastałam to samochód w garażu podziemnym, Tomek obok z miną co najmniej można by powiedzieć wisielczą... a dookoła porozwalane rowery i resztki tego co jeszcze 10 minut temu było bagażnikiem dachowym.... Z oczyma wielkimi jak piłki ping-pongowe nie wierzyłam, że to zrobił! A jednak! Czekając na mnie wsiadł do samochodu. I wtedy przypomniał sobie o swojej cudownej i niezastąpionej skrzyneczce narzędziowej!!. Bez wielkich ceregieli nawrócił, otworzył pilotem garaż podziemny i jak zawsze zdecydowanie do niego wjechał... zatrzymał się dopiero kiedy rowery z potężnym łoskotem gruchnęły o blok powyżej garażu!

Hahhaa, do dziś nie mogę uwierzyć, że tak zaaferowała go ukochana skrzyneczka, że zapomniał, iż jeszcze 2 minuty wcześniej zamontowaliśmy na dach dwa rowery! No cóż.... zajęło nam sporo czasu by uprzątnąć ten bajzel, poskładać jakoś rowery do kupy, upchnąć je - tym razem w bagażnik w samochodzie (kombi) i ruszyć w planowaną drogę.
No cóż, skrzyneczka rzecz jak widać ważna. Bez niej ani rusz! ;-)

PS. Dobrze, że już dziś znalazła się w bagażniku. To znaczy, że mamy jutro szansę ruszyć o czasie bez prostowania ramy i felg w rowerach ;-)


















foto: net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.