piątek, 17 września 2010

17.IX.2010 Zapach śmierci....

/trasa/

Było tuż przed północą, tuż przed Częstochową. Mijałam mniej więcej 230 kilometr mojej trasy. Najpierw zobaczyłam światła awaryjne dwóch samochodów na lewym pasie przede mną, później leżący znacznie bliżej mnie, przed samochodami... but....
Natychmiast zjechałam na pobocze i wtedy go zobaczyłam. Człowieka, bezwładnie leżącego na pasie zieleni tuż przy barierce oddzielającej dwupasmówkę. Wybiegłam z samochodu...miałam poczucie, że to jakiś film, fatalny film, że to nie dzieje się na serio... Pierwszy samochód był pusty, obie poduszki powietrzne wybuchły, przednia szyba stłuczona, maska i zderzak połamane...  W drugim samochodzie trójka ludzi przytulała i pocieszała roztrzęsioną kobietę... kierowcę rozbitej hondy.. Nie trzeba było zadawać pytań. Obrazek był oczywisty i ostry jak brzytwa. Zapytałam czy kobieta nie jest ranna. Okazało się, że poza głębokim szokiem w jakim się znajdowała nic jej nie było. Nikt nie sprawdził czy ofiara wypadku... mężczyzna na poboczu żyje... Ludzie z drugiego samochodu, którzy kilka minut przede mną zatrzymali się widząc sytuację.. z nadzieją w oczach i głosie pytali czy jestem lekarzem.. Nie, nie jestem.. też żałuję...  Z włosami dęba, dygocząc z zimna i przerażenia podbiegłam do leżącego.. Wszystkie siły wkładałam w to by opanować się i myśleć logicznie. Wystarczył rzut oka a jasne było, że mężczyzna jest w fatalnym stanie i prawdopodobnie nie żyje... Mój strach był potworny. Nigdy przedtem nie widziałam martwego człowieka... nigdy wcześniej nie widziałem tego co wryło się w moją głowę na 250 kilometrze mojej trasy.
...Leżał na brzuchu, z głową odrzuconą w lewo, miał zdarte z ciała spodnie, które leżały obok.. a jego lewa noga była częściowo obdarta ze skóry. W świetle reflektorów wyraźnie widziałam jego mięśnie, ścięgna i kości. Nogi, ręce... niewyobrażalnie powykręcane i połamane. Twarz.. twarz zalana krwią z półotwartymi oczami... Pochyliłam się na człowiekiem, wiedziałam, że muszę sprawdzić czy żyje, sprawdzić puls i jeśli tak - natychmiast udzielić pierwszej pomocy. Stałam tak kilka sekund; nadzieja, że żyje nikła z każdym uderzeniem mojego oszalałego ze strachu serca. Zmuszałam się z całych sił by go dotknąć... Nie mogłam! Kiedy wyciągnęłam dłoń, z samochodu za mną, ludzie opiekujący się roztrzęsioną kobietą krzyknęli, że jest już karetka. Nie słyszałam jej, choć stała zaledwie obok z przeraźliwie wyjącym sygnałem... Nic nie słyszałam. Ktoś delikatnie odsunął mnie na bok. Sanitariusz. Załoga ambulansu szybko i bez skrupułów obeszła się z człowiekiem, który przypominał worek mięsa. Mężczyzna nie żył. Łzy nabiegły mi do oczu. Walczyłam o oddech. Zanim się obejrzałam został przykryty czarną folią. Ostatnie iskry nadziei, że żyje - zniknęły... Nie mogłam opanować drżenia, jakiś strażak okrył mnie swoją kurtką. Zajęli się kobietą z rozbitej hondy.... Krzyczała, że zabiła człowieka, płakała...że pójdzie do więzienia. Stałam i czekałam na policję by złożyć ewentualne zeznania. Dopiero po dłuższej chwili, rozmawiając ze strażakami spojrzałam na drogę i zauważyłam, że stoję wśród fragmentów ciała ofiary...
Nie było świadków. Ja i tamci ludzie przyjechaliśmy po tym potwornym zdarzeniu. Moje zeznania były zbędne. Mężczyzna prawdopodobnie był pijany.. wybiegł na drogę z krzaków wprost na maskę nieszczęsnej kobiety.. On nie miał szans.. ona też.. żaden manewr, żaden ruch, mocne hamulce.. nie nie było w stanie ocalić mu życia. Zapewne gdzieś szedł.. z pewnością miał rodzinę... Nawet nie wiem jak miał na imię.... Jak poradzi sobie w życiu ta kobieta..? Czy kiedykolwiek zdoła zapomnieć, wybaczyć sobie..?
Nikt prócz tamtych ludzi i mnie nie zatrzymał się, nie zainteresował... Nie rozumiałam tego. Całą dalszą drogę 150 km jechałam z potwornym obrazem śmierci w głowie. Powoli, często wolniej niż wskazywały obowiązujące znaki z przerażeniem wypatrywałam człowieka wbiegającego na ulicę. Każdy cień, każdy krzak budził mój strach. Jakby tego było mało, po drodze tuż przed Katowicami cudem wyminęłam roztłamszonego na drodze wielkiego dzika, potem minęłam wrak rozbitego samochodu w rowie, a w okolicach Żor oślepiające oczy sarny na poboczu wbiły mnie w fotel.

Do domu dotarłam o 3 w nocy. Uprzednio zahaczając o nocną aptekę. Po gorącym prysznicu wmusiłam w siebie ponad pół opakowania tabletek uspokajających. Z trudem, z obrazem zakrwawionego ciała przed oczyma zasnęłam po 4.
Niestety kolejny dzień nie usunął go z mojej głowy... Boję się, że tak już pozostanie.
Pierwszy raz widziałam śmierć. Pierwszy raz czułam jej zapach, pierwszy raz była dla mnie tak boleśnie i okrutnie namacalna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.