/rodzinny dom/
Gdyby nie kochana współ-pacjentka z sali szpitalnej nigdy nie zorientowałabym się, że minęło pół roku od czasu przeprowadzonej na mojej drugiej już, tym razem lewej nodze osteotomii okołopanewkowej sposobem Ganza. Nie, nie dlatego, że wydaje mi się jakby to było wczoraj. Ale dlatego, że noga daje mi takie sygnały jakby było to dawno dawno temu. Sygnały? Powinnam powiedzieć raczej - ich zupełny brak. Niczego się nie domaga, nie wiem co to jest ból lewego biodra, nie wiem co oznacza w kontekście tej nogi problem ze spacerem, większym wysiłkiem etc. Nic. Święty spokój. Zawdzięczam to nie tylko fachowemu operatorowi i świetnemu rehabilitantowi, ale co chcę tu podkreślić świetną decyzją o szybkim zabiegu - zabiegu w momencie gdy nie zdążyło dojść w biodrze jeszcze do zwyrodnienia. Zabiegu który został przeprowadzony na biodrze które nie bolało, które z tytułu braku bólu i problemów nie zdarzyło nabyć złych nawyków i kompensacji. Tą decyzję na dzień dzisiejszy traktują jak najlepszą decyzję w życiu i dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do jej zaistnienia.
Nie będę tu komentować stanu i odczuć w kontekście drugiej, prawej nogi, operowanej już ponad rok temu... To inna historia. Historia, która niestety dla mnie się nie kończy. Ale o tym kiedy indziej.
Jeszcze raz dziękuję z całego serca Panie Jarosławie, dziękuję wspaniały Piotrze za świetną i ciężką pracę.
foto: net
czwartek, 26 listopada 2009
piątek, 20 listopada 2009
19.XI.2009 Jest dobrze
/dom rodzinny/
Jest dobrze :-) Mama jest wspaniałym twardzielem :-) Dziś maszerowała już szpitalnym korytarzem. Na jej buzi gościł uśmiech a moje serce rosło. Widok jej pogodnej twarzy zrzucił mi z ramion kilka dobrych ton smutku. Tak się cieszę :-)
Jedynie smutno było mi, że z powodu zagrożenia grypą nie moge jej normalnie odwiedzać. Jedynie na moment, w zasadzie przez drzwi na oddział. Jednak wierzę, że to nie potrwa długo, że w sobotę, niedzielę będzie już z nami w domu. Monti strasznie za nią tęskni. Piszczy i jest okropnie marudny. Widać jak brakuje mu mamy. Nam też :-)
Czas położyć zmęczone ganty spać. Oj tak... "stara noga" nie daje o sobie zapomnieć nawet na minutę..
Zaczynam powazniej myśleć nad jakimś bardziej zdecydowanym krokiem.. może kolejnej operacji... nie mówię tu o grudniowym wyjmowaniu śrub..
Dobranoc.
foto: net
Jest dobrze :-) Mama jest wspaniałym twardzielem :-) Dziś maszerowała już szpitalnym korytarzem. Na jej buzi gościł uśmiech a moje serce rosło. Widok jej pogodnej twarzy zrzucił mi z ramion kilka dobrych ton smutku. Tak się cieszę :-)
Jedynie smutno było mi, że z powodu zagrożenia grypą nie moge jej normalnie odwiedzać. Jedynie na moment, w zasadzie przez drzwi na oddział. Jednak wierzę, że to nie potrwa długo, że w sobotę, niedzielę będzie już z nami w domu. Monti strasznie za nią tęskni. Piszczy i jest okropnie marudny. Widać jak brakuje mu mamy. Nam też :-)
Czas położyć zmęczone ganty spać. Oj tak... "stara noga" nie daje o sobie zapomnieć nawet na minutę..
Zaczynam powazniej myśleć nad jakimś bardziej zdecydowanym krokiem.. może kolejnej operacji... nie mówię tu o grudniowym wyjmowaniu śrub..
Dobranoc.
foto: net
wtorek, 17 listopada 2009
16.XI.2009 Yyyyyhhh
/gdzieś w biegu/
Rano 7. Myję zęby... Nie mam swojej ulubionej pasty :-/ Noc była jak u zająca na miedzy...Mój pies też kiepsko spał. Ja śniadanie, mama tylko łyk herbaty. W samochód. Szpital. Ponad godzinna kolejka na izbie przyjęć. Humory... średnio na jeża. Ja udaje że jest ok. Mama pewnie też... Potem oddział. Od razu wciskają człowieka w piżamę :-/ Trochę gestapowskie nawyki... Mnie przeganiają z kąta w kąt. Tu siąść nie wolno, tam też nie, stanąć .. ewentualnie na korytarzu.. momentami czuję się jak trędowata... Czekam, mama na badaniach, EKG, krew, temperatura... Czekam. Wokół pacjentki w piżamach, szlafrokach. Mama nie wytrzymała, zmieniła piżamę na dres. Pewnie, w piżamie człowiek od razu czuje się bardziej chory.
No i stało się, usiadłam na jakimś wolnym fotelu na korytarzu (moje prawe biodro krzyczało: "help, help!") i od razu dostałam zjebkę (przepraszam za słownictwo) od samego ordynatora oddziału. O co chodzi? Gdzie ja jestem? To obóz czy szpital?
Czas mija, czuję się coraz bardziej niechciana... nawet korytarz jest już kiepskim miejscem i ściągam wzrok każdej przechodzącej nim pielęgniarki. Ok, mama daje mi kopniaka i wysyła w pogoni za moimi obowiązkami. Uśmiecha się szeroko i mówi że poczyta teraz książkę a potem się zdrzemnie i o nic mam się nie kłopotać. Nie wierzę, ale na ramionach obowiązki coraz bardziej cisną... całuję mamę, obiecuję wpaść z obiadem (o ile bedzie mogła jeszcze jeść) i wychodzę.
Samochód, miasto, poczta, Urząd Miasta, Wydział Architektury, rozmowa, samochód, miasto, kolejna rozmowa, telefon za telefonem, miasto... telefon, rozmowa...negocjacje, nie jest dobrze telefon....
Jem pączka brudnymi od dokumentów i sterty kserokopii łapami. Marzę o kawie. Myślę nawet o tym żeby podjechać na McDrive i wziąć duża latte. Ale tylko myślę. Godzina 16. Siadam na pół godziny w biurze mamy. Rozmowa z sekretarką. Chwila błogiego oderwania się od rzeczywistości. Pędem do domu. Odbieram maile (nie odpisuje, na to nie mam czasu), podgrzewam rosół, pakuje świeżo upieczony chlebek, serek, jabłka.. inne... buty na zmianę do szpitala. Auto. Szpital. Po raz pierwszy od długiego czasu parkując pozwoliłam sobie zaparkować na tzw. miejscu "bmx" (tak, właśnie tak nazywam te miejsca...) Mam kartę parkingową inwalidy... korzystam wtedy kiedy muszę. Musiałam.. Zmiana butów, toboły na ramię, pędem na 4 piętro. Czas odwiedzin jest tylko do 18. Potem wygonią mnie bez skrupułów. Wpadam do pokoju nr 304. Mama wita mnie z promiennym uśmiechem. To wynagradza wszystko. Jej sala w czasie tych kilku godzin z pustych łóżek zmieniła się w tętniący oddechami i chrapaniem pełny pokój pacjentek. Mama zjada gorący rosół. Ja smaruję jej chlebek. Koniec końców sama go zjadam - tyle nawiozłam mamie zupy, że nic innego już nie dała rady schrupać. Rozmowa, śmiechy, żarty. Mówi: "Nie jest źle.To tylko kilka dni". Uśmiecham się i mówię: "Racja". Termin operacji przesunęli mamie na środę. Jeszcze jeden dzień czekania.. Kiedy mnie nie było pochłonęła 1/4 grubaśnego tomu książki. To dobrze. Czyta, zajmuje myśli. Godzina 18. Mama wygania mnie do domu. Prosi żeby odpoczęła. Mówię, że właśnie tak będzie. Wychodzę.
Dom, pędem rozpalić ogień w piecu centralnym... kiedyś nauczył mnie tego mój wspaniały ŚP. dziadek. Pamiętałam...Kaloryfery coraz cieplejsze. Szybko, obiad. Ziemniaki, buraczki, zaraz wróci tata.... po 12 godzinach pracy :-( zmordowany jak pies. Pędem! Zdążyłam. Stawiając gorący obiad przez tatą przypomniałam sobie jaka jestem głodna. Nie jadłam dziś nic ciepłego. Zjadamy kotleta na pół (na szczęście jest duży :-) ) Opiekane ziemniaczki są jak niebo w gębie. Buraczki! Mmm. Oh, jak dobrze.
Chwila oddechu. Nie odmówię sobie obejrzenia z tatą filmu w TV... choć obowiązki i świadomość świecącego się w innym pokoju ekranu laptopa nie daje się zrelaksować. Telefon do mamy. Powoli idzie już spać. Jest w połowie książki. Koniec filmu. Ja do laptopa. Jeszcze kilka maili, plan na jutro...Godzina.. po północy.
Monti? Gdzie jesteś? Śpisz już maluszku? Tak. Pewnie chrapie w moim łóżku, albo walizce z ubraniami ;-) Ja też powinnam. Idę do Ciebie.
Jutro znów kolejny dzień.
:)
Rano 7. Myję zęby... Nie mam swojej ulubionej pasty :-/ Noc była jak u zająca na miedzy...Mój pies też kiepsko spał. Ja śniadanie, mama tylko łyk herbaty. W samochód. Szpital. Ponad godzinna kolejka na izbie przyjęć. Humory... średnio na jeża. Ja udaje że jest ok. Mama pewnie też... Potem oddział. Od razu wciskają człowieka w piżamę :-/ Trochę gestapowskie nawyki... Mnie przeganiają z kąta w kąt. Tu siąść nie wolno, tam też nie, stanąć .. ewentualnie na korytarzu.. momentami czuję się jak trędowata... Czekam, mama na badaniach, EKG, krew, temperatura... Czekam. Wokół pacjentki w piżamach, szlafrokach. Mama nie wytrzymała, zmieniła piżamę na dres. Pewnie, w piżamie człowiek od razu czuje się bardziej chory.
No i stało się, usiadłam na jakimś wolnym fotelu na korytarzu (moje prawe biodro krzyczało: "help, help!") i od razu dostałam zjebkę (przepraszam za słownictwo) od samego ordynatora oddziału. O co chodzi? Gdzie ja jestem? To obóz czy szpital?
Czas mija, czuję się coraz bardziej niechciana... nawet korytarz jest już kiepskim miejscem i ściągam wzrok każdej przechodzącej nim pielęgniarki. Ok, mama daje mi kopniaka i wysyła w pogoni za moimi obowiązkami. Uśmiecha się szeroko i mówi że poczyta teraz książkę a potem się zdrzemnie i o nic mam się nie kłopotać. Nie wierzę, ale na ramionach obowiązki coraz bardziej cisną... całuję mamę, obiecuję wpaść z obiadem (o ile bedzie mogła jeszcze jeść) i wychodzę.
Samochód, miasto, poczta, Urząd Miasta, Wydział Architektury, rozmowa, samochód, miasto, kolejna rozmowa, telefon za telefonem, miasto... telefon, rozmowa...negocjacje, nie jest dobrze telefon....
Jem pączka brudnymi od dokumentów i sterty kserokopii łapami. Marzę o kawie. Myślę nawet o tym żeby podjechać na McDrive i wziąć duża latte. Ale tylko myślę. Godzina 16. Siadam na pół godziny w biurze mamy. Rozmowa z sekretarką. Chwila błogiego oderwania się od rzeczywistości. Pędem do domu. Odbieram maile (nie odpisuje, na to nie mam czasu), podgrzewam rosół, pakuje świeżo upieczony chlebek, serek, jabłka.. inne... buty na zmianę do szpitala. Auto. Szpital. Po raz pierwszy od długiego czasu parkując pozwoliłam sobie zaparkować na tzw. miejscu "bmx" (tak, właśnie tak nazywam te miejsca...) Mam kartę parkingową inwalidy... korzystam wtedy kiedy muszę. Musiałam.. Zmiana butów, toboły na ramię, pędem na 4 piętro. Czas odwiedzin jest tylko do 18. Potem wygonią mnie bez skrupułów. Wpadam do pokoju nr 304. Mama wita mnie z promiennym uśmiechem. To wynagradza wszystko. Jej sala w czasie tych kilku godzin z pustych łóżek zmieniła się w tętniący oddechami i chrapaniem pełny pokój pacjentek. Mama zjada gorący rosół. Ja smaruję jej chlebek. Koniec końców sama go zjadam - tyle nawiozłam mamie zupy, że nic innego już nie dała rady schrupać. Rozmowa, śmiechy, żarty. Mówi: "Nie jest źle.To tylko kilka dni". Uśmiecham się i mówię: "Racja". Termin operacji przesunęli mamie na środę. Jeszcze jeden dzień czekania.. Kiedy mnie nie było pochłonęła 1/4 grubaśnego tomu książki. To dobrze. Czyta, zajmuje myśli. Godzina 18. Mama wygania mnie do domu. Prosi żeby odpoczęła. Mówię, że właśnie tak będzie. Wychodzę.
Dom, pędem rozpalić ogień w piecu centralnym... kiedyś nauczył mnie tego mój wspaniały ŚP. dziadek. Pamiętałam...Kaloryfery coraz cieplejsze. Szybko, obiad. Ziemniaki, buraczki, zaraz wróci tata.... po 12 godzinach pracy :-( zmordowany jak pies. Pędem! Zdążyłam. Stawiając gorący obiad przez tatą przypomniałam sobie jaka jestem głodna. Nie jadłam dziś nic ciepłego. Zjadamy kotleta na pół (na szczęście jest duży :-) ) Opiekane ziemniaczki są jak niebo w gębie. Buraczki! Mmm. Oh, jak dobrze.
Chwila oddechu. Nie odmówię sobie obejrzenia z tatą filmu w TV... choć obowiązki i świadomość świecącego się w innym pokoju ekranu laptopa nie daje się zrelaksować. Telefon do mamy. Powoli idzie już spać. Jest w połowie książki. Koniec filmu. Ja do laptopa. Jeszcze kilka maili, plan na jutro...Godzina.. po północy.
Monti? Gdzie jesteś? Śpisz już maluszku? Tak. Pewnie chrapie w moim łóżku, albo walizce z ubraniami ;-) Ja też powinnam. Idę do Ciebie.
Jutro znów kolejny dzień.
:)
sobota, 14 listopada 2009
14.XI.2009 Złożony!
/mieszkanie/
Znów noc, znów koło 1 w nocy. Dziś jednak nie pracuję.Pierwszy dzień od długiego czasu odpoczywam i śpię. Tak, śpię kiedy tylko mam na to ochotę. Odsypiam wszystkie zarwane noce. Spałam dziś niemal do południa, później także od 18 do 21. Teraz jestem tak wyspana, że musiałam wyładować siły na zmianie kół i klocków hamulcowych w samochodzie. A czemu odpoczywam i oddycham spokojniej? Bo wniosek o dotacje unijne złożony! Kosztowało nas to niemało czasu, nerwów i zdrowia. Czwartkowy wieczór był istnym koszmarem. Długo będę go pamiętała...Gdyby nie mój partner, jego stoicki spokój w każdej sytuacji, opanowanie i trzeźwe myślenie zwariowałabym z pewnością... W czwartek poszłam spać o 5.30 rano, o 10 wpychałam już wniosek na stacji PKP w pociągu relacji Warszawa Wschodnia - Katowice. Resztą, ofiarnym dostarczeniem go do celu w Chorzowie, zajął się mój niezawodny tata.
W tej edycji złożono ponad 1500 wniosków (!) to porażająca ilość. Unia przeznacza na te działania 12 mln złotych.... a wnioskodawcy łącznie wnioskowali o 400 mln.... heh, ktoś mógłby powiedzieć, że mamy takie szanse jak Hitler w '45, ale ja wierzę do końca.
Teraz, od poniedziałku czeka nas kolejna praca związana z inwestycją, gruntem i projektowaniem. Nie siadamy na laurach, to wciąż początek, wciąż punkt zero.
Jutro po południu ruszam na Śląsk. Pobędę tam ok 3 tygodni. Ten czas będzie przede wszystkim skupiony na mamie. Będe staraćsię ze wszytkich sił, aby wspierać i pomagać jej w tym niełatwym momencie. Czy dam radę choć w ułamku tak dobrze zaopiekować się nią jak ona zrobiła to w trakcie i po moich operacjach? W opiece nad drugim człowiekiem, trosce i empatii nie dorastam mojej mamie do pięt. Ale bardzo będę się starać...
W niedzielę, dzień przed przyjęciem do szpitala zabeiram ją na wycieczkę. Mój plan nie jest jeszcze do końca skrystalizowany, zalezy też w głónej mierze od samopoczucia mamy, ale planuję zabrać ją w jej ulubione miejsce, na szczycie pięknej góry... na razie nie zdradzę gdzie ;-) To będzie miły i wesoły dzień. Jeśli się uda zabiorę ją też na masaż, pyszną kolację i nie dam zamartwiać się i myśleć o to co przed nami. Amoże wrecz przeciwnie? Zaplanujemy co będzie potem - a konkretniej gdzie pojedziemy i co będziemy fajnego robiły już po wszystkim. Może na wiosnę wybierzemy się z mamą i siostrą na babski wypad? Może Grecja? Albo Rzym? To byłoby cudowne! :-)
foto: net
Znów noc, znów koło 1 w nocy. Dziś jednak nie pracuję.Pierwszy dzień od długiego czasu odpoczywam i śpię. Tak, śpię kiedy tylko mam na to ochotę. Odsypiam wszystkie zarwane noce. Spałam dziś niemal do południa, później także od 18 do 21. Teraz jestem tak wyspana, że musiałam wyładować siły na zmianie kół i klocków hamulcowych w samochodzie. A czemu odpoczywam i oddycham spokojniej? Bo wniosek o dotacje unijne złożony! Kosztowało nas to niemało czasu, nerwów i zdrowia. Czwartkowy wieczór był istnym koszmarem. Długo będę go pamiętała...Gdyby nie mój partner, jego stoicki spokój w każdej sytuacji, opanowanie i trzeźwe myślenie zwariowałabym z pewnością... W czwartek poszłam spać o 5.30 rano, o 10 wpychałam już wniosek na stacji PKP w pociągu relacji Warszawa Wschodnia - Katowice. Resztą, ofiarnym dostarczeniem go do celu w Chorzowie, zajął się mój niezawodny tata.
W tej edycji złożono ponad 1500 wniosków (!) to porażająca ilość. Unia przeznacza na te działania 12 mln złotych.... a wnioskodawcy łącznie wnioskowali o 400 mln.... heh, ktoś mógłby powiedzieć, że mamy takie szanse jak Hitler w '45, ale ja wierzę do końca.
Teraz, od poniedziałku czeka nas kolejna praca związana z inwestycją, gruntem i projektowaniem. Nie siadamy na laurach, to wciąż początek, wciąż punkt zero.
Jutro po południu ruszam na Śląsk. Pobędę tam ok 3 tygodni. Ten czas będzie przede wszystkim skupiony na mamie. Będe staraćsię ze wszytkich sił, aby wspierać i pomagać jej w tym niełatwym momencie. Czy dam radę choć w ułamku tak dobrze zaopiekować się nią jak ona zrobiła to w trakcie i po moich operacjach? W opiece nad drugim człowiekiem, trosce i empatii nie dorastam mojej mamie do pięt. Ale bardzo będę się starać...
W niedzielę, dzień przed przyjęciem do szpitala zabeiram ją na wycieczkę. Mój plan nie jest jeszcze do końca skrystalizowany, zalezy też w głónej mierze od samopoczucia mamy, ale planuję zabrać ją w jej ulubione miejsce, na szczycie pięknej góry... na razie nie zdradzę gdzie ;-) To będzie miły i wesoły dzień. Jeśli się uda zabiorę ją też na masaż, pyszną kolację i nie dam zamartwiać się i myśleć o to co przed nami. Amoże wrecz przeciwnie? Zaplanujemy co będzie potem - a konkretniej gdzie pojedziemy i co będziemy fajnego robiły już po wszystkim. Może na wiosnę wybierzemy się z mamą i siostrą na babski wypad? Może Grecja? Albo Rzym? To byłoby cudowne! :-)
foto: net
poniedziałek, 9 listopada 2009
09.XI.2009 Wnioskowanie
/mieszkanie/
Jest druga w nocy. Jestem ledwo ciepła. Krzyż wyje z bólu i parzy jak meduza! Biodro.. ach, lepiej.. lepiej nie gadać! Czacha pęka. Od kilku godzin siedzę w papierzyskach, we wniosku o dotacje unijne. Napisałam od kilku godzin? Poprawka - od kilku dni. Może kilkunastu jeśli liczyć bieganinę po urzędach w zeszłym tygodniu i wcześniej. Matko. Czy kiedyś żaliłam się na papierkologię w trakcie rejestrowania fundacji w KRS? Tak? Heh, wolne żarty. Tamto było pryszczem! Teraz dostaję dopiero łomot!
Jeszcze do 12 listopada... Muszę mieć siły i nie dać ponieść się nerwom. A nerwy są ogromne. Stres i deadline na karku.A wszystko na wariata. Co dzień kłótnia z Tomaszem :-( ... z przemęczenia, ze strachu, że coś zawalimy, że nie zdążymy, że jeden mały drobiazg rozsypia całą misterną układankę i cały ogrom pracy weźmie w łeb!
12. XI. składam dwa ogromne segregatory z toną papierów w Chorzowie i... czekam.... czekam na werdykt. Oby pomyślny! Do 12.XI. będę nadal wyjęta z życia...
A później.. Hm... później zostanę na Śląsku. Pobędę rodziców. Nie, to nie będą wakacje...
Będę się opiekować mamą. Tak, życia czasem płata figle, o ile można w ogóle tak powiedzieć. Tym razem niestety mama idzie pod nóż.. :-( Już za tydzień będzie operowana... Wiele bym dała za to aby role się odwróciły...
Tak bardzo się o nią boję.. I tak bardzo staram się to przed nią ukryć.
foto: net
Jest druga w nocy. Jestem ledwo ciepła. Krzyż wyje z bólu i parzy jak meduza! Biodro.. ach, lepiej.. lepiej nie gadać! Czacha pęka. Od kilku godzin siedzę w papierzyskach, we wniosku o dotacje unijne. Napisałam od kilku godzin? Poprawka - od kilku dni. Może kilkunastu jeśli liczyć bieganinę po urzędach w zeszłym tygodniu i wcześniej. Matko. Czy kiedyś żaliłam się na papierkologię w trakcie rejestrowania fundacji w KRS? Tak? Heh, wolne żarty. Tamto było pryszczem! Teraz dostaję dopiero łomot!
Jeszcze do 12 listopada... Muszę mieć siły i nie dać ponieść się nerwom. A nerwy są ogromne. Stres i deadline na karku.A wszystko na wariata. Co dzień kłótnia z Tomaszem :-( ... z przemęczenia, ze strachu, że coś zawalimy, że nie zdążymy, że jeden mały drobiazg rozsypia całą misterną układankę i cały ogrom pracy weźmie w łeb!
12. XI. składam dwa ogromne segregatory z toną papierów w Chorzowie i... czekam.... czekam na werdykt. Oby pomyślny! Do 12.XI. będę nadal wyjęta z życia...
A później.. Hm... później zostanę na Śląsku. Pobędę rodziców. Nie, to nie będą wakacje...
Będę się opiekować mamą. Tak, życia czasem płata figle, o ile można w ogóle tak powiedzieć. Tym razem niestety mama idzie pod nóż.. :-( Już za tydzień będzie operowana... Wiele bym dała za to aby role się odwróciły...
Tak bardzo się o nią boję.. I tak bardzo staram się to przed nią ukryć.
foto: net
czwartek, 5 listopada 2009
05.XI.2009 Już listopad?
/w biegu/
Jestem już u siebie. Wróciłam na tydzień z wojarzy ;-) Właśnie zbieram manatki i zasuwam do sądu dopełnić formalności związanych z fundacją... oby po raz ostatni.
Później salej, na AWF. Przeprowadzam dziś wywiad z dr Alicją Długołęcką na temat seksulaności a może aseksulaności pacjentów borykających się z chorobami stawów biodrowych.
Biegnę, mały make-up, coś na grzbiet - zimno jest, brrrr, i do auta.
Jak zdobędę kilka wolnych minut nastukam więcej. Tyle się dzieje!
Kątem oka jedynie nadążam podziwiać kolorową jesień którą tak kocham.
PS. bioderka współpracują ;-) Ale ciiiiiiiii.. kiedy tylko pochwalę zawsze dostanę łomot, wiec cichoooo.
Jestem już u siebie. Wróciłam na tydzień z wojarzy ;-) Właśnie zbieram manatki i zasuwam do sądu dopełnić formalności związanych z fundacją... oby po raz ostatni.
Później salej, na AWF. Przeprowadzam dziś wywiad z dr Alicją Długołęcką na temat seksulaności a może aseksulaności pacjentów borykających się z chorobami stawów biodrowych.
Biegnę, mały make-up, coś na grzbiet - zimno jest, brrrr, i do auta.
Jak zdobędę kilka wolnych minut nastukam więcej. Tyle się dzieje!
Kątem oka jedynie nadążam podziwiać kolorową jesień którą tak kocham.
PS. bioderka współpracują ;-) Ale ciiiiiiiii.. kiedy tylko pochwalę zawsze dostanę łomot, wiec cichoooo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)