poniedziałek, 14 września 2009

14.IX.2009 Déjà vu

Zaniedbuję bloga... hm.. déjà vu? Zdaje się, że pisze o tym już enty raz...

Od soboty jestem u rodziców. Jak zawsze czuję się tu dobrze i bezpiecznie. Szkoda, że już jutro znów ruszam z powrotem. Szkoda, bo mam w perspektywie prawie 400 km trasy... już czuję jak odbije się to echem boleści na mojej "starej" nodze.. Ale nie czas na myśleniu do przodu o kłopocie..

Dzisiejszy dzień należał do udanych i na pewno owocnych. Przedpołudnie spędziłam w szpitalu w Piekarach Śląskich na rozmowie z dr Michałem Mielnikiem i dyrektorem szpitala dr Bogdanem Koczy. Rozmowy naturalnie toczyły się wokół Forum i Fundacji Bioderko. Obydwaj lekarze są zainteresowani tym co robimy. Podjęli chęć współpracy i edukowania o metodach i możliwościach operowania stawów biodrowych za pośrednictwem portalu Bioderko. Jestem pełna nadziei na ciekawą współpracę :-)

Piekary, szpital do którego się udałam nie by dla mnie nowym obcym miejscem.. Kiedy jadąc samochodem zobaczyłam go z daleka, natychmiast wróciły wspomnienia i emocje sprzed 14 lat... Tak, kiedy byłam w w wieku 16 lat oczekiwałam w tym szpitalu na operację bioder.. to miała być osteotomia.. kto wie którego rodzaju.. Tamte momenty, dni pamiętam szczątkowo, jak przez mgłę. Przypomniałem sobie salę operacyjną, iniekcje ogromnymi 10 centymetrowymi igłami pod monitorem prosto w staw biodrowy. Pamiętam, że w dniu mojej operacji, kiedy niemalże leżałam już na stole operacyjnym lekarz, mój operator wycofał się nie będąc pewnym czy zamierzany zabieg cokolwiek zmieni i da szansę moim biodrom... czy odwrotnie, spowoduje jeszcze większe problemy, przyniesie tylko niepotrzebny ból, potem rozczarowanie a w przyszłości poważniejsze kłopoty. Dziś tą decyzję, moment zawahania tamtego lekarza błogosławię w duchu... To prawda, że przez kolejne 14 lat od tej decyzji żyłam z bólem, coraz większym i mocniej ograniczającym, ale moje sfatygowane stawy biodrowe w końcu dostały konkretną szansę. Zielone światło na cieszenie się z dnia codziennego bez tępego, opływającego cały organizm bólu. Wierzę w mojego Ganza. Choć czasem nadchodzi wątpliwość co do "starej" prawej nogi, że za późno.. że osteotomia Ganza nic już tu nie miała prawa zmienić na plus, że zbyt duże zmiany zwyrodnieniowe, za późno, za późno, etc.. to ciągle jeszcze wierzę, że i ta noga w końcu wyjdzie na ludzi :-)

Jest wieczór, po 22.00, niby nic takiego nie zrobiłam, ot podróż do Piekar, sympatycznie przelotne spotkanie ze znajomym, małe porządki w domu a czuję się jakbym co najmniej wydobyła pół tony węgla z kopalni za rogiem. To chyba dlatego, że coraz bardziej dokucza mi jazda samochodem. Mówię o roli kierowcy... Hm.. kiedyś tego nie było. Ciągle wierzę, że to okres przejściowy.

Wyjeżdżając jutro rano zostawię mojego małego szkraba - Montiego tu gdzie jego miejsce - w swoim domku. Jego psie wakacje u mnie dobiegły końca. Strasznie, strasznie będę za nim tęsknić :-) Po powrocie do siebie znów rzucę się w wir zajęć, pracy, myślenia i biegania w sprawie Fundacji. Mocniej i więcej będę też pracowała nad swoim pomysłem.. pomysłem na samorealizację i pracę.

Dobrej nocy :-)


foto: net

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.