środa, 13 kwietnia 2011

13.IV.2011. Regres

/mieszkanie/

Z dużym trudem wysiadłam z własnego samochodu, zaparkowałam go w garażu i wczłapałam się na 2 piętro do mieszkania. Od kilku dni, od powrotu z nart... nie, bzdura, od czasu zawodów jest regres. Nie jakiś tam problem i czasowy ból. To sytuacja, nad którą nie mam już kontroli. Zawsze działające ćwiczenia zawodzą. Organizm jest wyczerpany i przeciążony. Zafundowałam mu taką dawkę wysiłku i przetrenowania, że maszyna zwyczajnie przestała działać. Stabilna struktura mięśni, tkanek, przyczepów, które od ponad 6 miesięcy bez zarzutu wykonywały moje polecenia przestały ze sobą współpracować. Wszystko "rozsypało się" i funkcjonuje oddzielnie - każde sobie, we własnym rytmie. To nie może przekładać się na komfort życia. I nie przekłada się...
Na razie z pokorą znoszę sytuację. W końcu sama na nią zapracowałam... Utykam, ciągnę za sobą prawe biodro, mam mocno ograniczone ruchy - zgięcie w stawie, odwodzenie... Co najgorsze.. znów zanika mięsień który warunkuje chód... Mięsień, nad którym dzień w dzień od sierpnia ubiegłego roku nawet kilkanaście razy w ciągu dnia harowałam... Pytanie dlaczego? Jak mogło się to stać w zaledwie kilka tygodni? Nie me jednoznacznej odpowiedzi, to pewnie cały zbiór czynników. Znam 2 sensowne. 1). Kompletnie inna aktywność fizyczna - w ogromnym natężeniu pływanie w monopłetwie, które w żaden sposób nie aktywizowało mięśnia. Zwyczajnie - pracowało co innego, a to co powinno było w permanentnym rozluźnieniu. 2).Zła dieta i zupełnie przypadkowe odżywianie się. W sytuacji, w której dochodzi do regularnego treningu i ogromnego wysiłku fizycznego (tym bardziej beztlenowego - co ma miejsce we freedivingu) niezwykle ważna jest dieta i suplementacja organizmu. Kiedy ciało nie dostaje odpowiednich składników a eksploatowane jest na granicy - zaczyna "zjadać" własne zapasy. Zaczyna od najsłabszego ogniwa. Słabym ogniwem był TEN mięsień. To najbardziej wypracowana i kiepska cegła w budowli wieży. Słaby punkt, który zachwiał całą konstrukcją. Narty, chęć poczucia przysłowiowego wiatru w żaglach, świadomości: żyję jak zdrowy człowiek! była kroplą, która przelała pełny już kielich. Potrzeba mi czasu. Odpoczynku fizycznego. Nic nierobienia....
Tęsknym okiem spoglądam na schowaną w pokrowcu monopłetwę... w bagażniku wożę suche od dawna płetwy... Cząstka wariata, który we mnie mieszka mówi: Raz się żyje! Nie ma na co czekać! Co ma być to będzie! Spróbuj, a nóż widelec, może będzie fajnie, dobrze?! Ale resztki powagi, które gdzieś są, ale się z nimi nie utożsamiam, każą schylić głowę i z pokorą prosić o lepszy, bezbolesny czas.
Lepszy czas... A więc proszę, czekam i dalej pracuję.

PS. Narty, szaleńcza jazda po stokach, okolica, wspaniałe słońce, basen z widokiem na Alpy, kochani, bliscy mi ludzie wokół - to było piękne i bezapelacyjnie warte tego z czym teraz walczę. Ani na moment nie zrezygnowałabym z tego. I bez wahania - okupując nawet gorszym bólem - powtórzyła.

1 komentarz:

  1. I'm waiting for photos!!! ;)

    PS. prawe...potrafią być cholernie uparte :/ ale czasem odpuszczają :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz podzielić się swoim zdaniem, skomentować post lub blog napisz coś od siebie :-)

W polu: "Komentarz jako" rozwiń listę i wybierz "Nazwa" wpisując swój nick albo imię. Jeśli jesteś zarejestrowany/a w Blogerze - wybierz "Konto Google".

Serdecznie zapraszam do komentowania i konwersacji :-)
Katja.